piątek, 31 stycznia 2014

Podsumowanie stycznia 2014



Nowy rok zaczęłam dokładnie tak jak chciałam, z przytupem, o czym świadczy chociażby 20 postów na blogu w tym miesiącu :) Styczeń był bardzo udany, dlatego ze zdziwieniem patrzę na tak małą liczbę przeczytanych książek, ale w końcu sprawdziany z biologii same się nie napiszą. Teraz mam ferie, zaczęły się kilka godzin temu, więc będę miała mnóstwo czasu na czytanie i pisanie. Odliczałam do nich dni od końca przerwy świątecznej, a jak się skończą, to nie wiem, co ze sobą zrobię. W każdym razie nie zamierzam zmienić swojej blogowej aktywności, bardzo się cieszę, że jak na razie realizuję wszystkie swoje postanowienia. Mam wiele pomysłów i chęci, dlatego może być tylko lepiej. A teraz zapraszam na podsumowanie!

Przeczytane książki: 6
-„Dziedzictwo” C.J. Daugherty
-„Grim. Pieczęć ognia” Gesa Schwartz
-„W imię miłości” Katarzyna Michalak
-„Cień i kość” Leigh Bardugo
-„Dom zbrodni” Agata Christie
-„Odessa i tajemnica Skrybopolis” Peter van Olmen

Posty: 20
Recenzje książek: 9
Najpopularniejsze posty, które warto przeczytać:
- „Muzyczny post” na pierwszym miejscu! Nie spodziewałam się, że mój nowy pomysł okaże się takim sukcesem, ale teraz wiem, że będę kontynuować cykl, możecie się go spodziewać co drugą niedzielę ;)

Najlepsza książka: Cień i kość
Licznik wejść: 46 532 (+ 3 550)
Obserwatorzy: 277 (+16)

środa, 29 stycznia 2014

Zapowiedzi wydawnicze na luty 2014



1. Zagrożeni 5 lutego, Otwarte
2. Smaczne życie Charlotte Lavigne Wydawnictwo Literackie
3. Black out  Jaguar
4. Miłość i medycyna sądowa, Jaguar
5. Król uciekinier 5 lutego, Egmont
6. Przegrana numeru piątego 5 lutego, Burda Publishing Polska
7. Pensjonat marzeń 5 lutego, Filia
8. 9 żyć Chloe King: Wybrana 26 lutego, Filia
9. Tego lata stałam się piękna 12 lutego, Wydawnictwo OLE
10. Rywalki 5 lutego, Jaguar

Jakoś kiepsko z nowościami w tym miesiącu, nie sądzicie? Z trudem wyłowiłam chociaż tych 10 książek, ale może Was akurat zainteresują. Jest jednak kilka ciekawych tytułów, na które warto czekać, dla mnie to przede wszystkim "Zagrożeni", "Black out" oraz "Miłość i medycyna sądowa" :) Dobrze zapowiada się też "Pensjonat marzeń", ale to kontynuacja, więc muszę najpierw sięgnąć po "Szkołę żon". Widzicie jakieś tytuły dla siebie? A może przegapiłam jakąś ciekawą premierę? :)

niedziela, 26 stycznia 2014

Filmowa Niedziela: Millerowie




Jakiś czas temu w pewien sobotni wieczór usiadłam przed komputerem z zamiarem obejrzenia filmu. Prosta sprawa, wchodzę na filmweb, na którym dziesiątki tytułów uśmiechają się do mnie, że przecież dodałam je do „chcę obejrzeć”. I tu sprawa się komplikuje, bo do tego nie jestem przekonana, to za ambitne na mój zmęczony umysł, a to ma słabe oceny. Zwykle kończy się na tym, że włączam serial, ale tym razem przypomniała mi się wtedy głośno reklamowana komedia, to jest „Millerowie”. A co, zobaczyć można. Większych nadziei nie miałam, ba!, byłam pełna uprzedzeń, bo większość tego typu komedii jest według mnie bardziej żałosna niż zabawna. Ale jak będzie tak źle, to wyłączę po 15 minutach. Nie wyłączyłam, a wręcz przeciwnie- obejrzałam jeszcze raz. Nie tego samego wieczoru, rzecz jasna.

Dave wiedzie spokojne życie dilera marihuany, aż pewnego dnia pomaga bezdomnej dziewczynie zaatakowanej przez grupkę zbirów. Zostaje przy tym okradziony z całego towaru, ale jego szef wspaniałomyślne mu wybacza, o ile tylko mężczyzna zawiezie „odrobinę” zioła do Meksyku. W ten sposób Dave z pomniejszego dilera ma stać się międzynarodowym przemytnikiem. Byłoby dużo łatwiej, gdyby nie wyglądał na podejrzanego typka, ale nie oszukujmy się, wygląda. Nie rezygnuje jednak i wpada na genialny pomysł- kto by podejrzewał kochającą się rodzinkę o niecne zamiary? Dave prosi więc o pomoc dziewczynę, której pomógł, chłopaka, który mieszka obok i chciał kupić od niego towar oraz sąsiadkę striptizerkę. Dobrali się wszyscy, nie ma co, a teraz pora na wycieczkę do Meksyku… Kamperem pełnym marihuany.


„Millerowie” to typowa amerykańska produkcja, a nie żadna komedia wysokich lotów z humorem na poziomie, aluzjami i sarkazmem, żarty są proste i dosadne, tak żeby każdy „zrozumiał”. Nie zmienia to faktu, że film jest zabawny dzięki sporej ilości zaskakujących sytuacji. Pojawia się wiele epizodycznych postaci, które wprowadzają zamieszanie i prowokują do śmiechu. To, że przy filmie mogłam się dobrze bawić jest zasługą aktorów, którzy dobrze poradzili sobie z rolami. Rose (Jennifer Anniston) z wyzywającej striptizerki w platynowych włosach z dnia na dzień zmienia się w skromnie ubraną mamuśkę z dzieckiem na ręku, a Dave (Jason Sudeikis) wybiera fryzurę na typowego urzędasa i ustawia przybrane dzieci do pionu. 


Film ma nie tylko wymiar humorystyczny, bo mimo pozornie płytkiej fabuły pojawiają się tu głębsze wątki. Bohaterowie dogryzają sobie i kłócą się, a mimo to pojawia się między nimi silna więź i zależy im na sobie, troszczą się o siebie i razem zmierzają ku wspólnemu celowi. Budzą sympatię, a nie niechęć czy pogardę do swojego zachowania. Oczywiście żarty są typowe dla takich komedii, czyli niewybredne, podobnie jak zdjęcia, typu pokazywanie części intymnych, więc na pewno nie jest to film dla dzieci. Pod tym względem jest dość podobny do znanego „Kac Vegas”, który jednak kompletnie nie przypadł mi do gustu, a pozostawił niesmak, za to przy „Millerach” pośmiałam się i miło spędziłam czas. Idealna komedia, gdy mamy ochotę na lekki film z obiecującymi aktorami. Na pewno nie każdemu się spodoba, ale to kwestia gustu. A polecam dotrwać do końca, najlepsze są sceny wycięte!

Moja ocena: 8/10

sobota, 25 stycznia 2014

Cień i kość - Leigh Bardugo




Grupa Griszów wraz z żołnierzami i pomniejszymi pomocnikami szykuje się do przekroczenia Fałdy Cienia, która przegradza Ravkę i odcina ją od morza. Każde przemierzenie tego obszaru stanowi śmiertelne zagrożenie i nigdy nie obywa się bez ofiar. Co tak przerażającego może znajdować się na danym obszarze, jakby nie było, należącym do tego państwa? Panująca tam grobowa ciemność i czające się w mroku mięsożerne potwory, które tylko czyhają na zbyt odważnych ludzi, którzy zdecydują się wkroczyć do Fałdy. Podczas tej przeprawy ekipa zostaje zaatakowana, a młoda kartografka Alina Starkow ratując swojego przyjaciela Mala odkrywa w sobie niezwykłą moc, a właściwie to Griszowie odkrywają w niej moc czynienia światła. Dziewczyna staje się szansą dla całego narodu i daje ludziom nadzieję na lepsze jutro.

„Cień i kość” autorstwa Leigh Bardugo opisuje bardzo oryginalny świat przedstawiony. Jest to powieść fantasy, a ten gatunek kojarzy się Wam pewnie z rycerzami na koniach walczącymi w bitwach, adorującymi damy swego serca i wykrywającymi intrygi, ewentualnie z czymś w stylu „Zwiadowców” czy „Gry o tron”, ale nic bardziej mylnego. „Cień i kość” to książka, na którą autorka miała niezwykły pomysł, przenosi nas do fikcyjnego państwa Ravka, wzorowanego na Carskiej Rosji, w czasach bliżej nieokreślonych. Na czele stoi car, ale nieograniczoną niemal władzę dzierży też elita Griszów, czyli ludzi obdarzonych magicznymi mocami. Gdy Alina ujawnia swój dar, zostaje wywieziona do ich siedziby, gdzie po raz pierwszy doświadcza takiego bogactwa, fałszywości i intryg.

Książka miała ogromny potencjał, ale czy został on wykorzystany? Pomysł jest naprawdę genialny i oryginalny, od początku przypadł mi do gustu i mogłam mieć tylko nadzieję, że autorka nie zejdzie z właściwego toru. „Cień i kość” ma rewelacyjny, niepowtarzalny klimat, autorka bardzo plastycznie i ciekawie opisuje Ravkę, a przy tym nie zanudza czytelnika, gdyż dzieje się to w sposób zupełnie naturalny, tak jak ogląda się film i podziwia widoczne na ekranie scenerie. Gdy akcja przeniosła się na dwór królewski obawiałam się, że stanie w miejscu i oprócz dworskich intryg nie pojawi się już nicinnego, a pałacowe ściany będę jedynym miejscem akcji. Na szczęście autorka robi najlepsze co mogłaby zrobić, czyli zmienia przestrzeń i przenosi nas w coraz to inne krainy, a taka różnorodność jest naprawdę świetna.

Często mi się zdarza, że początkowo jestem książką zachwycona, ale potem staje się ona monotonna i zaczyna mnie nudzić. Przy lekturze „Cienia i kości” nic podobnego się nie zdarzyło, wręcz przeciwnie, napięcie stale się potęguje i nie da się tej książki odłożyć na bok! Systematycznie pojawiają się nowe wątki, a autorka nie odgrzewa kotleta lecz wciąż zaskakuje czytelnika. „Cień i kość” to niesamowicie klimatyczna powieść obfitująca w mnóstwo ciekawych zdarzeń, a przy tym nie jest dziecinna, co zbyt często się zdarza w powieściach przygodowych, lecz za to zmysłowa, to chyba właściwe słowo. Dzieje się to za sprawą wątku miłosnego, który jednak nie jest wysunięty na pierwszy plan ani oczywisty, rozwój sytuacji naprawdę mnie zaskakiwał.

„Cień i kość” to fantasy idealne i nie potrafię wystosować nic więcej oprócz kolejnych słów zachwytu, wad w powieści nie zauważyłam żadnych. Opisy są niezwykle klimatyczne, świat przedstawiony barwny i oryginalny, akcja pędzi naprzód, bohaterowie są pełnokrwiści, charakterni i inspirujący, a fabuła nieprzewidywalna. Same dobre przymiotniki mówią za siebie, tej książki nie można nie przeczytać, jest warta poświęconego jej czasu, a je nie mogę wyjść z podziwu, że autorce udało się napisać książkę moich marzeń, której nie mam nic do zarzucenia.

Moja ocena: 9.5/10
 

czwartek, 23 stycznia 2014

Zdobycze styczniowe

No, może nie do końca zdobycze, bo żadna z pokazanych książek nie trafia do mnie na własność. Za to wszystkie są świetne i naprawdę zależało mi, żeby móc je przeczytać co po raz kolejny umożliwiła mi... biblioteka. Chwała za katalog online i możliwość rezerwowania upragnionych tytułów! Przepraszam za jakość, ale takie uroki aparatu w moim telefonie. Książka z samej góry, której chyba nie widać, to "Życie Pi". Jak widać zamierzam najpierw czytać, a potem oglądać :) W sumie to wszystko oprócz "Złodziejki książek" i "Życia Pi" już przeczytałam, recenzje wkrótce, jak znajdę chwilę na naskrobanie czegoś sensownego. Trzymajcie się i do napisania! 


wtorek, 21 stycznia 2014

Poradnik pozytywnego myślenia - Matthew Quick





Nowy rok to okazja do spisywania postanowień na nadchodzące miesiące, zwykle obiecujemy sobie, że od stycznia będziemy więcej ćwiczyć, zdrowo się odżywiać, czytać dużo mądrych książek i mieć pozytywne nastawienie do świata. W zależności od siły naszej woli postanowienia udaje się zrealizować lub nie, czasem brakuje wystarczającej dawki motywacji i samozaparcia. O Pacie nie można powiedzieć, że ma ich za mało, wręcz przeciwnie, jest na tyle uparty, by codziennie rano wstawać wcześnie, wykonywać morderczy trening przez wiele godzin, a przy tym jeszcze poznawać wybitne dzieła literatury i mieć pozytywne nastawienie do życia. W dodatku nie potrzebuje do tego rozpoczynającego się roku, ma za to inną motywację. Pat doszedł do wniosku, że jeśli całkowicie się zmieni, jego żona Nicki wróci do niego, czas rozłąki dobiegnie końca i będą żyli razem długo i szczęśliwie.

„Poradnik pozytywnego myślenia”- bestseller książkowy, film na miarę Oscarów. O obu wersjach mówi się wiele, zwykle pozytywnych rzeczy. Najpierw obejrzałam ekranizację, która nie wzbudziła mojego zachwytu, choć muszę przyznać, że aktorzy ją ratują. Dzisiaj jednak skupię się na wersji książkowej, która bardzo różni się od filmu, na inne wątki został tu nacisk położony, wydarzenia też potoczyły się inaczej. A „Poradnik” opowiada o młodym mężczyźnie, który na odpowiedzialność matki zostaje wypisany ze szpitala psychiatrycznego i wraca do domu rodzinnego, by tam pracować nad sobą i czekać na spotkanie z żoną. Nie pamięta z jakiego powodu trafił do szpitala, mówią, że wyparł to wydarzenie z pamięci. Ojciec nie rozmawia z nim w ogóle, matka niechętnie mówi o jego nieobecności w domu, ale każdy zdaje się uważać, że nie ma szans na zakończenie Rozłąki.

Miałam nadzieję, że „Poradnik” w wersji książkowej okaże się lepszy od filmu, ale niestety się przeliczyłam. Fabuła skupia się na przedstawieniu codziennego życia Pata, jego nadziei na powrót Nicki, pracy nad sobą. Mężczyzna poznaje Tiffany, która tak jak on straciła kogoś bliskiego, a teraz próbuje znaleźć w Pacie przyjaciela. Poza tym w powieści ogromną rolę odgrywa futbol, sport ten przewija się przez kolejne strony nieustannie, bohaterowie albo właśnie oglądają mecz, albo na nim są, albo o nim rozmawiają. Nie rozumiem jaki jest cel tego zabiegu, oprócz zanudzenia czytelnika na śmierć, oczywiście. Tak samo irytowało mnie bardzo myślenia głównego bohatera. Wiem, że miał on problemy psychiczne, w końcu jakoś znalazł się w tym szpitalu, ale jego niezachwiane przeświadczenie, że Nicki do niego wróci było irytujące, szczególnie gdy czytelnik doskonale wie, że nic takiego się nie wydarzy.

Książka jest na tyle nijaka, że kompletnie nie zapadła mi w pamięć, sceny z filmu zlewają się w mojej głowie z wydarzeniami książkowymi, zakończenie pamiętam jak przez mgłę i nawet nad tym nie boleję. „Poradnik pozytywnego myślenia” to historia nad wyraz nudna, strony bogate w opisy członków drużyny piłkarskiej bynajmniej nie wciągają, a bohaterowie są równie nijacy co fabuła. Pewnie powinnam się tu doszukiwać jakiegoś głębszego sensu, że niby książka promuje pozytywne nastawienie do życia i nakłania do walki z przeciwnościami losu, ale na mnie to nie zadziałało, niestety.

Moja ocena: 5/10
 

niedziela, 19 stycznia 2014

Sherlock Season 3: His last vow


 I oto ostatni odcinek trzeciego sezonu Sherlocka już za nami. Emocje były wielkie i mogę w końcu stwierdzić, że to jednak ten właśnie odcinek był najlepszy w całym sezonie! Każdy znajdzie w nim coś dla siebie, a szczególnie uszczęśliwieni będą czekający na większą zbrodnię. Taki mój brat na przykład, narzekał trochę, że dwa poprzednie odcinki były nudniejsze niż pierwszy i drugi sezon, bo nie wszystkim przypadają do gustu sceny stworzone głównie pod fanów produkcji. Jednak trzeci odcinek na pewno takich osobników usatysfakcjonuje, a i mnie się bardziej spodobał, gdyż w końcu dzieje się coś wielkiego, kraj znów jest w niebezpieczeństwie, a na pomoc przybywa… No oczywiście, Sherlock Holmes.


Dotychczas największym przeciwnikiem Sherlocka był Moriarty, ale po jego śmierci na scenę wkracza kolejny mistrz, tym razem szantażu, gdyż on krwią ludzką rąk sobie nie brudzi. Magnusson ma w garści najwyższe osoby w kraju i nikt nie potrafi się mu sprzeciwić, a nawet nie odważy się spróbować. Jego dom to prawdziwa biblioteka kompromitujących informacji, a zatem cel Sherlocka. Gdyby tylko nie był znowu w ciągu, leżąc półżywy w melinie narkomanów, gdzie niespodziewanie spotyka go John. Ale to nie jedyna zmiana, która zaszła w głównym bohaterze, o czym najlepiej może powiedzieć Watson.

A teraz będzie więcej spoilerów, opisów konkretnych scen i moich ulubionych momentów. Pomijając wstęp, kiedy poznajemy obrzydliwego Magnussena, zaraz ma miejsce zaskakujące spotkanie w zapadłej dziurze. Na scenę wkracza nowy, zabawny bohater, czyli Billy Wiggins, który wkrótce zaskoczył mnie umiejętnością dedukcji, a nawet awansował na asystenta Sherlocka. Jest naprawdę świetny i mam nadzieję, że nie zniknie w kolejnych sezonach. Ze sceny schodzi natomiast chłopak Molly z czego wszyscy fani Sherlolly, w tym ja, będą zadowoleni. A jakim zaskoczeniem będzie kobieta wyłaniająca się z sypialni Sherlocka! Nic nie dorówna genialnym reakcjom Johna, który przez dłuższą chwilę musi dochodzić do siebie. Tak bardzo zazdrosny! ;) 


Ten akapit to wielki spoiler, omiń, jeśli nie oglądałeś odcinka! Ziściły się przepowiednie niektórych, że Mary coś ukrywa, że jest kłamczuchą i ma tajemnicę. Dotychczas podchodziłam do takich newsów z dystansem, myślałam, że będzie chodziło o jakiś związek z przeszłości, ale nic bardziej mylnego. Ale gdy zabójca stoi nad Magnussenem, a ten mówi, że to nie Lady Smallwood, już wiedziałam. Twarz odwracającej się Mary nie zaskoczyła, ale już strzał do Sherlocka owszem. No, masakra. Moja nienawiść do tej wiedźmy w ciągu kolejnych 30 minut była wielka, już myślałam, że przyjdzie do tego szpitala dobić biednego Holmesa. Zaskakujący zwrot akcji w opuszczonym domu, rozmowa na Baker Street, wyjazd do domu rodziców Sherlocka i romantyczne pogodzenie, łzy w oczach widza i już jest dobrze, my też wybaczamy, jakżeby inaczej. Wzruszyło mnie poświęcenie Sherlocka dla jego przyjaciół, postąpił wspaniale i skorzystał z jedynej możliwej opcji. Dobrze, że jego wygnanie zakończyło się tak szybko. I jeszcze pokazania Sherlocka jako małego chłopca, takie kochane. A poza tym… Moriarty is back! Jak to możliwe, ja się pytam?!

Uwaga, uwaga, jeszcze tylko 11 miesięcy do kolejnego sezonu! Czekamy niecierpliwie. :)



sobota, 18 stycznia 2014

#1. Muzyczny post

W dzisiejszym poście dla odmiany nie będzie o książkach, filmach czy serialach, a o piosenkach, których w ciągu ostatnich 2 tygodni słucham na okrągło. Mam nadzieję, że Wam się spodobają, pewnie niektóre znacie, a może sami polecicie mi jakieś tytuły? Wpadłam na ten pomysł, gdyż bardzo lubię poznawać cudze gusta muzyczne i odkrywać nowe piosenki czy wykonawców, a może nie jestem jedyna i Wy też lubicie takie rzeczy. W każdym razie zachęcam do posłuchania!




















Podawajcie tytuły piosenek, których sami ostatnio słuchacie! Z chęcią się zapoznam ^^

czwartek, 16 stycznia 2014

Dom zbrodni - Agata Christie



Charles Hayward po latach spędzonych na obczyźnie wraca do Anglii, gdzie spotyka się ze swoją dobrą przyjaciółką, do której żywi głębsze uczucia. Dowiaduje się o śmierci dziadka Sophii i o wątpliwościach co do naturalnych przyczyn zgonu. Okazuje się, że Arystydes Leonides został otruty, a cień podejrzenia pada na jego młodszą o ponad 40 lat żonę. Brakuje jednak dowodów potwierdzających jej winę, a w tej sytuacji zła sława może zaciążyć na rodzinie. Jest to powód, dla którego Sophia odmawia związania się z Charlesem, namawia go jednak, by odwiedził jej dom rodzinny i zaangażował się w śledztwo. Mężczyzna ma o tyle ułatwiony start, że jego ojciec jest policjantem zajmującym się tą sprawą. Charles przybywa więc do siedziby Leonidesów i rozpoczyna dyskretną obserwację.

Jak sama Agata Christie pisze we wstępie, pisanie niektórych książek jest przyjemnością, innych pracą, a „Dom zbrodni” szczęśliwie należy do tej pierwszej kategorii. Jak nieskromnie stwierdza, jest jedną z jej najlepszych książek, a do słów tych podeszłam z dystansem, bo choć książki autorki uwielbiam i przeczytałam ich sporo, o tym tytule nigdy nie słyszałam i w czołówce nie jest on wymieniany. W dodatku nie mamy tu do czynienia z postacią sławnego detektywa Herkulesa Poirota czy chociażby panną Murple, której jeszcze nie poznałam. Najlepszą powieścią Christie jest według mnie „Morderstwo w Orient Expressie”, które nieodmiennie polecam, ale „Dom zbrodni” plasuje się na niewiele dalszej pozycji.

Tym razem brak zapatrzonego w siebie, pompatycznego Poirota wychodzi książce na dobre, dzięki mniej rzucającej się w oczy sylwetce głównego bohatera czytelnik bardziej skupia się na kolejnych wydarzeniach, niż na przechwałkach detektywa. Zamiast starać się zrozumieć zagadkowe wypowiedzi Herkulesa, wraz z Charlesem obserwujemy rozwój akcji i pojawia się nawet złudzenie, że mamy szansę sami rozwiązać tę tajemnicę. Przy każdej kolejnej książce powtarzam sobie, że tym razem się uda, ale autorce zawsze udaje się mnie zszokować, tak było i tym razem. Takie rozwiązanie w życiu nie przyszłoby mi do głowy, ale po wyjaśnieniu sprawy wszystko okazuje się logiczne i oczywiste.

„Dom zbrodni” faktycznie jest jedną z najlepszych książek Agaty Christie. Niby zbrodnia jest dość pospolita, ot starszy pan został otruty przez któregoś z członków rodziny, jednak dążenia głównego bohatera do rozwikłania zagadki są niecodzienne, a finał powieści przechodzi najśmielsze oczekiwania czytelnika. Kryminał idealny, można by powiedzieć i polecić, koniecznie polecić, bo nawet nie wiesz, Drogi Czytelniku, co Cię omija.

Moja ocena: 8.5/10

wtorek, 14 stycznia 2014

Szukając Alaski - John Green



Miles to szesnastoletni chłopak, który przenosi się do szkoły z internatem. Nie spodziewa się, że to zdarzenie na zawsze zmieni jego życie, choć decyzję o zmianie środowiska podjął w celu poszukiwania Wielkiego Być Może. Dotychczas nie miał przyjaciół, co zmienia się po przybyciu do nowej szkoły. Chłopak poznaje Pułkownika, swojego współlokatora oraz jego paczkę, w tym szaloną i nieprzewidywalną Alaskę. Zauroczenie Milesa dziewczyną determinuje jego poczynania i późniejsze wydarzenia, staje się też punktem wyjścia do refleksji nad poszukiwaniem sensu życia. Dzięki zgranej paczce przyjaciół Miles odkrywa nieznane mu wcześniej doznania, pakuje się w kłopoty, ale też coraz bardziej zbliża do odkrycie Wielkiego Być Może.

John Green jest świetnym pisarzem, o czym przekonałam się przy lekturze jego innej powieści, jednak ta tylko mnie utwierdziła w tym przekonaniu. „Gwiazd naszych wina” jest zupełnie inna, także opowiada o nastolatkach, ich problemach i śmierci, ale jest przy tym według mnie bardziej optymistyczna. Owszem, zasmuca i wzrusza, ale zawiera też wiele wywołujących uśmiech na twarzy momentów, dzięki czemu jej odbiór jest zupełnie inny. Natomiast „Szukając Alaski” zawiera ogromny ładunek smutku i nostalgii. Bohaterowie zmagając się z codziennymi problemami zastanawiają się nad sensem życia i odczuwają nienazwaną tęsknotę, a ich emocje udzielają się także czytelnikowi. Zwykle nie przepadam za takimi książkami, które w tajemniczy sposób wywołują u mnie przygnębienie, przytłaczają, ale „Szukają Alaski” jest powieścią niesłychanie mądrą, która po prostu zmienia sposób myślenia i zwraca uwagę na coś więcej, niż tylko przeżywanie kolejnych dni.

To, że książka „skłania do myślenia” jest dużym niedopowiedzeniem, gdyż jest ona jedną wielką refleksją nad życiem i śmiercią, miłością i przyjaźnią, przemijaniem i stratą. Green opowiada z pozoru zwyczajną historię nastolatków, którzy chcą jak najlepiej korzystać z młodości, wyszaleć się, dobrze zabawić i nie ponosić konsekwencji swoich działań, jednak pod fasadą beztroski bohaterów ukrywa się duży ładunek bólu, strachu i ukrytych pragnień, a ta przygnębiająca mieszanka odbija się także na czytelniku, który mimo dość dołujących emocji zaczyna widzieć więcej i sam wyrusza na poszukiwania własnego Być Może.

Jak można się domyślić, książka bardziej skupia się na aspekcie psychologicznym postaci, dlatego nie znajdziemy tu mknącej naprzód akcji i wielu emocjonujących wydarzeń. Pojawiają się co prawda nagłe, zabawne epizody, jednak generalnie autor przedstawił relacje między bohaterami i targające nimi emocje, ich przemyślenia i marzenia. Od samego początku mamy świadomość nadciągającego ważnego wydarzenia, gdyż Miles, który prowadzi narrację podzielił swoje zapiski na dwie części, Przed i Po. Odlicza dni do sytuacji, która na zawsze zmieniła jego życie, a czytelnik z coraz większym niepokojem zastanawia się, co nieuniknionego się wkrótce zdarzy.

„Szukając Alaski” to książka, która daje po głowie i całkowicie zmienia sposób myślenia. Nie jest przeznaczona dla każdego, gdyż nie obfituje w wartką akcję czy wylewający się spomiędzy kartek humor, jest to powieść nostalgiczna, przygnębiająca, napisana prosto i dosadnie. Trzeba mieć siłę, żeby się z nią zmierzyć, ale warto, bo skłania do własnych poszukiwań i zastanowienie się nad swoim życiem.

Moja ocena: 8.5/10