wtorek, 28 sierpnia 2012

Rozkosz nieujarzmiona - Larissa Ione


                Szpital podziemny to ukryte przez zwykłymi śmiertelnikami miejsce, w którym leczeniu poddaje się wszelkiego rodzaju demony. Te same stworzenia zarządzają placówką, dbając o jej rozwój i bezpieczeństwo. Pewnego dnia podczas dyżuru Eidolona, do szpitala zostaje przywieziona piękna kobieta, która w dodatku jest człowiekiem i okazuje się być niebezpieczną zabójczynią. Należy też do stowarzyszenia Aegis, którego zadaniem jest ochrona rodzaju ludzkiego przed demonami przez zwalczanie ich. Zauroczony tajemniczą nieznajomą lekarz postanawia ochronić ją przed swoimi braćmi i wymyślnymi torturami. W tym miejscu zaczynają się kłopoty, bo wszystko wskazuje na to, że organizacja, której członkinią jest Tayla, ma coś wspólnego z handlem narządami demonów na czarnym rynku.

                „Rozkosz nieujarzmiona” stanowi pierwszą część  trylogii demonica, porównywanej do „Bractwa Czarnego Sztyletu”. Jest to paranormal romance autorstwa Larissy Ione, skierowany raczej do starszych czytelników. „Rozkosz nieujarzmiona” łączy w sobie elementy gorącego romansu i powieści akcji, osadzone w fantastycznym świecie, pełnym demonów, zmiennokształtnych, wampirów i ludzkich wojowników. Autorka stworzyła własną wizję rzeczywistości i rządzące nią prawa, a wszystko co znajdziemy w tej książce to dopiero początek przygody. Ione ma głowę pełną pomysłów, które mogą wydać się niezrozumiałe czy skomplikowane, ale przynajmniej intrygują czytelnika.

                Od początku odrzucał mnie banalny, a miejscami wulgarny język, jakim została napisana powieść. Ja, jako wielbicielka kwiecistej, trochę nawet poetyckiej mowy, najlepiej w starym wydaniu, nie mogłam się przyzwyczaić do stylu Larissy Ione, która zdaje się nie zwracać uwagi na sposób, w jaki wprowadza nas w sytuację, liczy się przede wszystkim treść, a nie forma. Jednak jej styl ma w sobie jakąś lekkość i przy zmniejszaniu wrażeń estetycznych, jednocześnie niesamowicie wciąga. Ja od tej książki nie mogłam się oderwać, za jednym zamachem pochłonęłam 300 stron, siedząc do późnej nocy. Nie trzeba się skupiać czy wysilać, wystarczy znaleźć czas i dać się wciągnąć, bo język jest tak przystępny i w żadnym stopniu nie męczy.„Rozkosz nieujarzmiona”, jak sama nazwa wskazuje, zawiera wiele treści erotycznych. Tego typu sceny pojawiają się często, a już nawiązania do nich przewijają się niemal nieustannie. Z tego względu myślę, że książka jest odpowiednia dla dorosłych, a jeśli ktoś nie lubi tego typu tematyki, to powieść powinien sobie odpuścić.

 Po lekturze części książki wydawało mi się, że romans będzie głównym i jedynym motywem, jednak pozytywnie się rozczarowałam. W „Rozkoszy nieujarzmionej” znajdziemy wiele zagadek, tajemnic i intryg, a fabuła nieraz nas zaskoczy. Pewnych rzeczy dotyczących zakończenia nie zrozumiałam, nieco to wszystko poplątane i nie wiem, czy był to zabieg zamierzony, by z tym większą chęcią sięgnąć po kontynuację. Na mnie poskutkowało, bo niektóre elementy w tej powieści były niczym z kryminału, a nie romansu paranormalnego. Poza tym cieszę się, że zamiast upadłych aniołów czy innych popularnych stworzeń pojawiły się demony. W dodatku wszystko ich dotyczące autorka dokładnie zaplanowała, mamy rozróżnienie na gatunki i ich konkretne cechy. Bohaterowie też dają radę. Nie są oni może obłędni, niemal namacalni czy ze świetnymi portretami psychologicznymi, ale mają pewne cechy, które ich od siebie odróżniają, dzięki którym nie sposób ich nie polubić czy też wręcz przeciwnie. Na pewno nie będę oni obojętni czytelnikowi. Wraz z zagłębianiem się w fabułę poznawałam postaci coraz lepiej, a moja sympatia się pogłębiała.

„Rozkosz nieujarzmiona” to zmysłowy i ekscytujący romans paranormalny, a okładka z napisem HOT zdecydowanie nie kłamie. Cieszę się, że pojawiły się również inne ciekawe wątki, tajemnice i nagłe, zaskakujące rozwiązania. Język jest banalny i może zniechęcić wielbicieli bogatej mowy. Książka autorstwa Larissy Ione nie niesie ze sobą głębokiego przesłania i większej wartości, ale w roli lekkiego, wciągającego czytadła sprawdza się doskonale. Z wielką chęcią zapoznam się z kontynuacją, liczę na poznanie reszty sekretów świata demonów.

 Moja ocena: 7/10

                                                      Za wskazanie drzwi do świata demonów dziękuję:





poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Wymienię

Mam kilka książek do wymiany, jeśli jesteście zainteresowani proszę o propozycje na maila elen231096@interia.pl :)

Wymienię:
-Rozkosz nieujarzmiona
-Wśród ukrytych. Wśród oszustów
-Kwiaty na poddaszu
-Erebos
-Dotknąć prawdy
-Jutro 2
-Dom sióstr
-Biedny Tom już wystygł
-Sto dni po ślubie (wydanie nie-kieszonkowe)

Jestem szczególnie zainteresowana nowościami i fantastyką. Proszę nie proponować mi wydań kieszonkowych :)

Lista poszukiwanych ksiązek:
http://lubimyczytac.pl/profil/69524/elen/polka/587112/musze-miec/miniatury
http://lubimyczytac.pl/profil/69524/elen/polka/734933/chce-miec/miniatury
http://lubimyczytac.pl/profil/69524/elen/polka/728023/poszukuje/miniatury

Odpowiem też na inne propozycje.

#9.Stos na zakończenie wakacji


Jak widzicie, trochę się od lipca nowych nabytków uzbierało. Ogarnęło mnie ostatnio wymiankowe szaleństwo, a to jeszcze nie koniec :D Część z tych pozycji już przeczytałam, a resztę planuję na najbliższy czas, by z czystym kontem rozpocząć rok szkolny. No właśnie, już prawie koniec wakacji, za tydzień do LO, ciekawa jestem, jak to będzie. Mam nadzieję, że liczba przeczytanych książęk i ich recenzji publikowanych na blogu dramatycznie się nie zmniejszy...


Od góry:

1.Pomiędzy - Z wymiany na LC
2.Wśród ukrytych.Wśród oszustów - z wymiany; RECENZJA
3.Miasto upadłych aniołów - z wymiany
4.Światła września - z wymiany
5.Nevermore.Kruk - z wymiany; recenzja w przygotowaniu
6.Syrena - z wymiany
7.Czerwona piramida - zakup własny w Empiku; RECENZJA
8.Żelazny cierń - zakup w Kumiko.pl
9.Gra o tron - zakup własny na promocji w Empiku ;) RECENZJA


10.Morderstwo na mokradłach - upominek w ramach przeprowadzenia wywiadu, już nie mogę się doczekać lektury, autorka jest bardzo sympatyczna! :) SASZA HADY
11.Wejście w zbrodnię - wygrane w konkursie ZwB
12.Pokoje do wynajęcia - także wygrane w konkursie na recenzję lipca ZwB
13.Żelazny król - książkę wygrałam w konkursie u Abigail :) recenzja w przygotowaniu
14.Dajcie mi jednego z was - egzemplarz recenzencki od autora
15.Niepamięć - egzemplarz recenzencki od Bukowego Lasu i Upadłych; RECENZJA
16.Śmiercionośne fale - do recenzji od Papierowego Księżyca; RECENZJA
17.Sto tysięcy krolestw - j.w.
18.Rozkosz nieujarzmiona - j.w.; recenzja w przygotowaniu


19, 20, 21, 22 - książki z serii Super kryminał, również wygrane w konkursie ZwB ;)

I jak Wam się podoba? :) Co czytaliście, co byście chcieli przeczytać, co najbardziej polecacie? I jak wyglądają Wasze ostatnie dni wakacji?








niedziela, 26 sierpnia 2012

Śmiercionośne fale - Carrie Ryan


                Wiecie już, jak to jest znaleźć się w Lesie zębów i rąk, gdzie na każdym kroku czyhają na Was niosący śmierć Nieuświęceni. Jedno ugryzienie wystarczy, by zmienić każdego człowieka w martwe zombie, którego jedynym celem jest zarażanie innych. Ale co się dzieje z tymi, którzy byli w tych ciałach wcześniej? Ich dusze znikają, czy może cząstka człowieczeństwa pozostaje, uwięziona w powłoce potwora? Lepiej myśleć, że świat jest czarny albo biały, że nie ma nic pomiędzy, że zabijanie Nieuświęconych jest właściwe. Tak wyglądało życie Mary, jednak podobne problemy nie zaprzątają głowy jej córki. Gabry wychowała się nad oceanem, w poczuciu bezpieczeństwa i towarzystwie przyjaciół. Nie musi obawiać się Mudo, rozmyślać o przeszłości ani o możliwościach, które nigdy nie będą jej dane, nie w tym świecie. Jednak jedna noc zmienia wszystko. Dziewczyna wraz z przyjaciółmi decyduje się przekroczyć barierę i wkroczyć do ruin wesołego miasteczka. Nagle okazuje się, że okropieństwa, o których uczą w szkole są bardziej realne niż mogłoby się wydawać, a zasady nie istnieją po to, by je łamać.

                „Śmiercionośne fale” to kolejna część trylogii młodzieżowej, przedstawiającej wizję naszego świata w przyszłości. Nie pojawia się tutaj ograniczanie wolności jednostki i kontrola społeczeństwa przez władze w taki natężeniu jak w antyutopiach, występuje  za to zagłada w postaci rozprzestrzeniającego się wirusa. Osoby zarażone przemieniają się w martwe potwory nazywane Nieuświęconymi lub Mudo, które polują na żywych. Jednak nawet w tak przerażającym świecie nie zabraknie przyjaźni i miłości, zdolnej do poświęceń i wyrzeczeń. Autorką trylogii „Las zębów i rąk” jest Carrie Ryan, amerykańska prawniczka, która po sukcesie swojej debiutanckiej powieści postanowiła skupić się na pisarstwie.

                Obawiałam się trochę zapoznania ze „Śmiercionośnymi falami” ze względu na możliwość powtórki z fabuły pierwszej części. Co bowiem oryginalnego można wymyślić, gdy akcja rozgrywa się na niewielkim obszarze, ograniczonym przez martwe potwory? W pewnym stopniu moje podejrzenia się sprawdziły. Podobnie jak w poprzedniej części mamy do czynienia z miłosnym trójkącikiem. Gabry tak jak jej matka próbuje opuścić miasteczko, jednak w przeciwieństwie do Mary jest tchórzliwa, zapatrzona w czubek własnego nosa i wiecznie narzekająca. Początek książki mnie nie porwał, wręcz się trochę nudziłam, lecz wraz z upływem czasu coraz bardziej mi się podobało. Tajemnice z przeszłości bohaterek, ciekawe postaci męskie, walka o przetrwanie. Pamiętam, że poprzednią część porównywałam trochę do twórczości Clare, tutaj jeden wątek wydał mi się podobny. Choć na aż tak wiele nie ma co liczyć, bo Cassadra jest niezrównana. 

                Może trochę za bardzo skupiłam się na wadach, bo „Śmiercionośne fale” bardzo mi się spodobały! Niby w tak okrutnym świecie pełnym martwych ciał nie ma miejsca na nic więcej, ale jednak ta historia jest wzruszająca i romantyczna. Wbrew pierwszemu wrażeniu powtarzalności pojawiło się sporo nowych wątków, dowiedziałam się wiele o tym świecie, a nawet… Szkoda, że najlepszego nie mogę Wam wyjawić. Powiem jedynie, że szczególne wrażenie zrobiła na mnie końcówka, dzięki niej „Śmiercionośne fale” trafiają do moich ulubionych książek, a ja nie mogę się już doczekać finalnego tomu! W dodatku zakończenie nieźle zaskakuje, a nie spodziewałam się takich nowych pomysłów i rozwiązań. Poza tym czyta się przyjemnie dzięki lekkiemu stylowi autorki, choć z powodu narracji pierwszoosobowej, czyli skupianiu się na uczuciach głównej bohaterki, możemy odczuwać irytację. Gabry nie jest osóbką idealną, wręcz przeciwnie, ale podczas lektury zmienia się i nie jest już tym samym człowiekiem, da się ją lubić. Podobnie irytował mnie Catcher, ale za to bardzo polubiłam Eliasa, liczę na jego znaczny udział w kolejnym tomie.

„Śmiercionośne fale” autorstwa Carrie Ryan to pełna nadziei opowieść o miłości w świecie, który zabrał wszystko, co dobre. Pomimo pierwszego wrażenia powtarzalności pojawia się wiele nowych i zaskakujących wątków, choć miłosny trójkącik zostaje. Najbardziej spodobały mi się tajemnice i element zaskoczenia oraz świetne zakończenie, które nie pozostawia innej możliwości, jak tylko czekać na finalną część.

 Moja ocena: 8/10

Trylogia:
2.Śmiercionośne fale
3.Miejsca ciemne i puste

                    Do Lasu zębów i rąk wkroczyłam dzięki uprzejmości wydawnictwa:



poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Czerwona piramida - Rick Riordan


Z pewną dozą nieufności, właściwą poznawaniu nowego pisarza, ale również z nieskrywanym entuzjazmem, będącym rezultatem nastawienia się na coś rewelacyjnego, nieśmiało uchyliłam rąbek tajemnicy, czyli po prostu otworzyłam książkę. Wiem, moje uczucia wzajemnie się wykluczały, ale nie ma nic niemożliwego. Miałam nadzieję na coś świetnego, bo dużo się o twórczości Riordana naczytałam, ale z drugiej strony te książki zapowiadające się fantastycznie często nie spełniają moich oczekiwań. Jestem osobą, która potrafi się rozczarować pierwszą stroną i nastawić po niej negatywnie, by koniec końców diametralnie zmienić zdanie. Ale tak jest chyba lepiej, czyż nie? Co czułam tym razem, przy lekturze pierwszych stron i jak zmieniało się moje podejście do „Czerwonej piramidy” w trakcie tej podróży zakazaną ścieżką bogów?   

Rodzina Kane to rodzina nieszablonowa. Ojciec jest egiptologiem i wraz z synem Carterem podróżuje po świecie, poświęcając się badaniom i nauce. Matka zginęła w wypadku, gdy dzieci były jeszcze małe. Natomiast siostra Cartera, Sadie, mieszka wraz z dziadkami w Londynie, bo tak się składa, że nienawidzą oni swojego zięcia. Skomplikowana sytuacja, nieprawdaż? Poza tym rodzeństwo różni się nawet kolorem skóry, nie mówiąc o charakterze i stylu życia. Nie mają ze sobą nic wspólnego, widują się w końcu tylko 2 razy w roku. Właśnie nadchodzi Wigilia, a Carter z ojcem przyjeżdżają w odwiedziny do Sadie. Wizyty te nigdy nie wyglądają jak w innych rodzinach. Tym razem tata zabiera nastolatków na wycieczkę do Muzeum Brytyjskiego, aby obejrzeli wspólnie kamień z Rosetty. I wszystko byłoby w porządku, gdyby ojcu nie zachciało się wykonywać dziwnych praktyk magicznych. Nie zagłębiając się w szczegóły ów epizod kończy się eksplozją, wizytą złych bogów i nalotem policji. Już chcecie przeczytać, prawda?

„Czerwona piramida” to pierwsza część trylogii „Kroniki rodu Kane, autorstwa amerykańskiego pisarza Ricka Riordana, znanego głównie z książek o przygodach Percy’ego Jacksona. Jest to książka przygodowa z wątkami fantastycznymi osadzonymi w realnym świecie i ze sporą dawką mitologii egipskiej. Już pierwsza strona jest zapowiedzią ciekawej przygody. Główny bohater zwraca się do czytelnika, jakby był on uczestnikiem zdarzeń i miał znaczny wpływ na ich przebieg. Potem jest równie przyjemnie- poznajemy kilka faktów z historii rodziny Kane, a następnie przechodzimy do relacji nastolatków z tego, co przeszli od chwili spotkania w Londynie. Muszę wyznać, że rzadko czytam przygotówki, a tym bardziej połączone z mitologią. Właściwie to chyba nigdy nie miałam do czynienia z takim rodzajem literatury. Dlatego też po pewnym czasie, gdy wraz z Cartrem i Sadie przeniosłam się z naszego świata do krainy bogów, nie mogłam się wciągnąć i przyzwyczaić. Wydawało mi się to trochę nudne, a teraz sama się zastanawiam, czemu tak się stało. Nie zniechęcajcie się jednak, bo stan ten nie trwał długo. Wkrótce stałam się częścią tego świata i z ciekawością poznawałam dalsze przygody bohaterów.

Riordan ma bardzo przyjemny styl, po którym widać, że jest skierowany do młodzieży. W dialogach używa słów charakterystycznych dla mowy nastolatków, ale gdy trzeba potrafi wprowadzić ciekawe i barwne opisy, do których przywiązuje dużą wagę. Jego powieść jest też pełna humoru, niejednokrotnie się roześmiałam przy lekturze, czyta się to niezwykle przyjemnie. Całość jest przedstawiona w postaci relacji z wydarzeń, które już miały miejsce. Opowiadają w pierwszej osobie na przemian Carter i Sadie. Rozdziały nie są długie, a ich nazwy są zabawne i zachęcające do dalszego czytania. Jednak na uwagę zasługuje wplecenie w fabułę wiedzy mitologicznej. Niektóre sceny są genialne, jak chociażby poznanie niektórych mitów nie przez opowiedzenie o nich, a rozegranie ich na naszych oczach, jakby wydarzenia te właśnie miały miejsce. Poza tym informacje te łatwo się przyswaja, zapamiętałam liczne ciekawe rzeczy dotyczące starożytnego Egiptu, używanych wtedy przedmiotów, a nawet imiona bogów i ich rolę. Riordan doskonale połączył przyjemne z pożytecznym.

Przyznam, że bywały momenty, gdy trudniej było mi się skupić i fabuła trochę mnie nużyła, ale czy jest książka, którą czytamy bez przerwy z niesłabnącym entuzjazmem? Bardzo polubiłam bohaterów i to nie tylko tych głównych. Są tak sympatyczni i bliscy czytelnikowi, ze nie sposób się z nimi emocjonalnie nie związać. Na brawa zasługuje także zaskakujące zakończenie, które zrobiło na mnie wrażenie. Ogół moich wrażeń z lektury jest niesamowicie pozytywny, chętnie poznam dalsze losy Cartera i Sadie opisane w „Trylogii rodu Cane”. Pierwsze spotkanie z twórczością Ricka Riordana uważam za udane i polecam Wam serdecznie „Czerwoną piramidę”.

           Moja ocena: 8/10

Kroniki rodu Kane:

1.Czerwona piramida
2.Ognisty tron
3.Cień węża




sobota, 18 sierpnia 2012

Upadły pomysł, czyli harem

"Życie upadłej rodziny nie jest usłane różami, trzeba niewolić i wykorzystywać różne postacie. Stąd nasz mały, upadły pomysł na zestawienie tego kto kogo ma w swoim haremie. "



Po przeczytaniu tego krótkiego tekstu powyżej, który oczywiście nie jest mojego autorstwa (no jakżeby! wykorzystywać?), możecie w przybliżeniu wyimaginować sobie, jak wygląda życie Upadłej rodziny. To przede wszystkim spam, spam i jeszcze raz spam  ( wczorajszej nocy wyprodukowaliśmy 1000 wypowiedzi, uff). Ale nie tylko, bo czasem pojawiają się światłe pomysły, takie jak zaprezentowanie na swoich blogach naszych haremów, czylu ulubionych postaci męskich z książek, filmów, seriali. Otumaniona otaczającym mnie chaosem (chaos- Apopis!), przystałam na propozycję stworzenia takiej listy u siebie, a jak się obiecało, to trzeba! I proszę sobie nie myśleć, że skoro się tutaj zachwycam jakimiś koleżkami to znaczy, że mój blog nie jest profesjonalny. Jest jak najbardziej profesjonalny, o czym przekonacie się z kolejną recenzją, która pojawi się... Pojawi się... Jak ją napiszę! Również na stosik się zbiera ^^

Ale do rzeczy! Mój harem prezentuje się następująco:

1.Jace (Dary anioła/książka)
2.Will (Diabelskie maszyny/książka)
3.Caine (GONE/książka)
4.Peeta (Igrzyska śmierci/książka/film)
5.Finnick (Igrzyska śmierci/książka)
6.Magnus Bane (Dary anioła, Diabelskie maszyny/ ksiązka)
6.Warner (Dotyk Julii/książka)
7.Anubis (Czerwona piramida/książka)
8.Jon Snow (Gra o tron/książka)
9.Aleksiej (Nadzieja/książka)
10.Michael Blomkvist (Millennium/książka)
11.Smolipaluch (Atramentowa trylogia/ksiązka)
12.D'Artagnan (Trzej muszkieterowie/ksiązka)
13.Remus Lupin (Harry Potter/ksiązka)
14.Wren (Pretty little liars/serial)
15.Ezra (Pretty little liars/serial)
16.Tony (Skins/serial)
17.Ian (Intruz/ksiązka)
18.Chuck (Plotkara/serial)
19.Logan (Weronika Mars/serial)
20.Ivan (Internat/serial)
21.Mark Sloan (Chirurdzy/serial)
22.Moriarty (Sherlock/serial)
23.Sherlock Holmes (Sherlock/serial)
24.Marek (Brzydula/serial)
25.Alex Pettyfer (aktor)
26.Leonardo DiCaprio (aktor)
27.Johnny Depp (aktor)
28.Channing Tatum (aktor)
29.Ian Somerhalder (aktor)
30.George O'Malley (Chirurdzy/serial)
31.Alex Karev (Chirurdzy/serial)












                                                               A jakie są Wasze typy? :)

czwartek, 16 sierpnia 2012

Niepamięć - Jolanta Kosowska


                 Katarzyna robi na Michale wrażenie od pierwszego spotkania. Dziewczyna przenosi się znad morza na uczelnię medyczną do obcego miasta, aby pozostawić za sobą tragiczne wspomnienia i rozpocząć nowe życie. Podczas długiej drogi do zostania lekarzami, Michał i jego koledzy zaprzyjaźniają się z dziewczyną i zaczynają traktować ją jak młodszą siostrę. Jak wiadomo od przyjaźni do miłości niedaleko, a historia tych dwojga niesie z sobą wiele zawirowań, rozstań, powrotów i rozczarowań. Wydawałoby się- miłość pierwsza i jedyna, na całe życie. Jednak w życiu Katarzyny pojawia się także inny mężczyzna, który zawalczy z Michałem o względy ukochanej kobiety. Jak potoczą się losy tych trojga bliskich sobie ludzi? Czy odnajdą miłość i szczęście? 

                „Niepamięć” to debiutancka powieść autorstwa Jolanty Kosowskiej, połączenie obyczajówki z romansem. Warto zwrócić uwagę, że pani ta z zawodu jest lekarzem o trzech specjalizacjach! Mimo to znajduje czas na podróże i pisanie powieści, z których wydała tylko tą jedną, nakładem Bukowego Lasu. Mówiąc o „Niepamięci” stwierdza, że to opowieść o ludziach szukających swojego miejsca w świecie, wyrażająca tęsknotę za światem, w którym wszystko jest albo czarne, albo białe. A jaka jest moim zdaniem? Książka to trochę inna i niezwykła, ciężko mi się wypowiadać na jej temat, bo kompletnie nie wiem, co mam myśleć. Moje odczucia zmieniały się diametralnie podczas tych prawie 500 stron. O czym opowiada „Niepamięć”?  To historia szalonej, wielkiej i niekiedy autodestrukcyjnej miłości, która mimo upływu lat wpływa na życie kilkorga ludzi. Miłość okraszona smakowitą dawką medycyny.

                 Książkę od pierwszych stron wprost chłonęłam. Jest to zasługa szczególnego stylu autorki, która pisze lekko i ciekawie. Akapitów jest niewiele, przez co pędzi się naprzód, bo jak się zatrzymasz to się zgubisz. Dialogów jest również mało w stosunku do reszty tekstu, ale historia przedstawiona w „Niepamięci” wciąga, choć niby nie dzieje się tu nic niezwykłego. Ponadto często spotykałam tu bardzo długie zdania – 20 linijek? Wykonalne. Wydawało się to może trochę dziwne, ale dzięki temu świetnie, a przede wszystkim szybko się czytało. Za to dały mi się we znaki opisy krajobrazów i otoczenia, na których musiałam się maksymalnie skupić, by cokolwiek z nich wynieść. Książka Jolanty Kosowskiej ma dziwną tendencję spadkowo-wzrostową.  Wciąga od początku, zapowiada się świetnie, potem coś się psuje i ciężej się czyta, następne pojawia się dreszcz emocji i nie da się od niej oderwać, by przy zakończeniu zwolnić i pozostawić u czytelnika zainteresowanie umiarkowane. Zwykle nie rozkładam na czynniki pierwsze języka i stylu autora, ale w tym przypadku jest on charakterystyczny i wyróżniający się, dlatego trzeba zwrócić na niego uwagę.

                „Niepamięć” dzieli się na dwie części zatytułowane od imion głównych bohaterów: „Michał” i „Katarzyna”. Jak same nazwy wskazują, są to wydarzenia opisane z ich perspektywy za pomocą narracji pierwszoosobowej ze sporadycznym udziałem  narratora trzeciego. W powieści znajdziemy liczne retrospekcje z przeszłości bohaterów, o co nie trudno biorąc pod uwagę fakt, że akcja rozgrywa się na przestrzeni kilku lat. Nie pędzi ona naprzód, nie obfituje w zapierające dech w piersi wydarzenia, jest to raczej biegnąca własnym torem opowieść. Oprócz głównego motywu romantycznego ważną rolę odgrywa tematyka utraty pamięci i jej następstw. Nie jest to tylko czcze gadanie czy naukowy bełkot, ale zgrabnie wpleciony w fabułę wątek. Tym co bardzo mi się spodobało było osadzenie akcji w środowisku lekarzy i wprowadzenie zagadnień związanych z medycyną, tematyka ta interesuje mnie i przyjemnie mi się o niej czytało.

                Od pierwszych stron zostałam wciągnięta w wykreowany przez Kosowską świat, jednak mimo to cały czas czułam niedosyt. Brakowało mi jakiegoś wyraźnego kierunku, w którym zdążałaby akcja, bo ile można czytać o nieszczęśliwej miłości? Kolejne zagmatwane losy bohaterów, ale do czego to ma prowadzić, czy istnieje jakiś głębszy sens? Cały czas zadawałam sobie te pytania, a w ciągu ostatnich 150 stron dostałam coś nieoczekiwanego. Pojawił się nastrój tajemnicy i przebiegający po plecach dreszczyk grozy. Może zrobiło to na mnie aż taki wrażenie, bo była noc, ciemno i strasznie? W każdym razie lekturę ostatnich 50 stron postanowiłam odłożyć na następny dzień, bo za bardzo się bałam. Rankiem się z siebie śmiałam, ale jednak było przyjemnie tak się wystraszyć. Zakończenie nie do końca mnie usatysfakcjonowało, czegoś mi zabrakło.

                „Niepamięć” to romans i powieść podejmująca trudną tematykę. Historia miłości Michała, Katarzyny i Romana pełna jest zawirowań i zmian, przesłodzona nie jest na pewno. To książka pełna kontrastów, bo z jednej strony można się wciągnąć i dobrze przy niej bawić, a z drugiej jednak czegoś brakuje i chwilami może nas znudzić. Spodobało mi się wprowadzenie dodatkowego wątku, dzięki któremu mogłam poczuć dreszcz niepokoju. Podczas czytania można wyczuć, że autorka jest debiutantką, a nie specjalistką od słowa pisanego. Jej styl jest specyficzny- podczas retrospekcji urzeka, przy opisach nuży. Moje odczucia odnośnie tej powieści zmieniały się diametralnie, a żeby wiedzieć co mam na myśli, sami musicie ją przeczytać. Sadzę, że pomimo wad jednak warto, dla tych dobrych momentów.

                Moja ocena: 7/10

                          Za możliwość poznania historii Katarzyny, Michała i Romana dziękuję: 



niedziela, 12 sierpnia 2012

Gra o tron - George R. R. Martin



Starkowie z Winterfell na północy wyczuwają, że nadchodzi zima. Słowa te stanowią dewizę ich rodu, a wszystko wskazuje na to, że tym razem muszą się sprawdzić. Pradawne siły i nieludzkie istoty zza muru zdają się powracać, by pochłaniać kolejnych śmiałków, próbujących stawić im czoła. W lasach, gdzie ziemia przysypana jest grubą warstwą śniegu, mróz niepostrzeżenie atakuje nieostrożnych, a legendarni Inni żywią swoich służących małymi dziećmi, giną kolejni członkowie Czarnej Straży. Jeśli stworzeni do ochrony Siedmiu Królestw nie potrafią poradzić sobie z potworami i Dzikimi Ludźmi, czy ktokolwiek inny jest do tego zdolny? Wojna za murem może okazać się ważniejsza, niż ta powoli ogarniająca królestwo, w którym rozpoczęła się walka o koronę. Tymczasem za wąskim morzem budzi się smok…

„Gra o tron” to pierwsza część sagi fantasy - „Pieśń lodu i ognia”, której autorem jest George R. R. Martin. Od długiego czasu słyszę wciąż kolejne zachwyty na temat jego powieści, a grono fanów pisarza stale się powiększa. Chyba nie ma osoby, która nie słyszałaby o „Grze o tron”. Swój udział w promocji serii ma także serial powstały na jej podstawie, który swoją drogą jest rewelacyjny i gorąco go Wam polecam, oczywiście już po lekturze wersji papierowej. Świetni bohaterowie i piękna sceneria na ekranie zachęciły mnie do sięgnięcia po książkę. Pomimo niesamowitego serialu stwierdzam, że książka jest jeszcze lepsza. Znajdziemy tu wszystko, czego czytelnik może wymagać od powieści fantasy: intrygi, walkę o władzę, nadnaturalne istoty, mroczne legendy, a nawet ziejące ogniem smoki.

Po raz kolejny stwierdzam, że nie jest łatwo pisać o tym, co spodobało nam się najbardziej. Nie potrafię znaleźć słów, by oddać swoje uczucia po przeczytaniu tej książki, bo całość dzieła Martina jest tak spójna i pasująca, że rozłożenie jej na części i poddanie analizie nie jest tak proste jak w przypadku innych powieści. „Gra o tron” zrobiła na mnie ogromne wrażenie pomimo tego, że nie przepadam za fantasy. A więc co takiego ma w sobie proza Martina, że przyciąga czytelników, którzy na co dzień wolą romanse, przygotówki czy antyutopie? Już podczas lektury zadawałam sobie to pytanie. Myślę, że wielką rolę odgrywa fabuła, która jest tak różnorodna, że każdy znajdzie w niej coś dla siebie. Pojawia się masa wątków przedstawionych z perspektywy całej gamy postaci. Jedne wydarzenia zainteresowały mnie bardziej, a  inne mniej, przy nich czekałam na kolejny rozdział i zmianę bohaterów. Potem niespodziewanie się to zmieniało i nagle o przygodach karła ze znanego rodu czytałam z większą ciekawością niż o Dothrackiej księżniczce, by ostatecznie porzucić ich oboje na rzecz strażników strzegących Muru, oddzielającego Siedem Królestw od nawiedzonego lasu.

„Gra o tron” zaskakiwała mnie niemal na każdym kroku. Początkowo moje zainteresowanie było umiarkowane, bo większość sytuacji znałam już z serialu. Jednak w miarę zagłębiania się w fabułę moja ciekawość rosła, aż kompletnie wsiąkłam w tę historię. Niejednokrotnie otwierałam szeroko oczy ze zdumienia i zatrzymywałam się na chwilę, żeby ochłonąć po tym, co akurat zaserwował Martin. Intrygi są tak zaplątane, że nie da się rozgryźć ich sensu. Wciąż dzieje się coś nowego, co wprawia czytelnia w konsternację. Nie możemy być nigdy pewni, kto stoi po stronie naszych bohaterów, a kto okaże się zdrajcą. Przede wszystkim George Martin nie bierze jeńców. Wciąż naraża swoje postaci i wystawia je na próby, często okrutne i poruszające struny w naszych sercach. Zwykle zagrożenie nadchodzi z najmniej spodziewanej strony. Autor nie ma oporów z zabijaniem bohaterów, nawet tych najważniejszych i za to go nienawidzę! Nieraz przy tej książce zbierałam szczękę z podłogi, przygotujcie się więc na szok i niedowierzanie, bo będą one Waszym częstym towarzyszem, jeśli sięgniecie po „Grę o tron”.

Teraz może pozachwycam się trochę genialnymi bohaterami. Podczas ośmiuset stron stają się nam oni bardzo bliscy, co jest wielką zasługą ich doskonałej kreacji. Każdy może znaleźć tu swojego faworyta, bo postaci jest do wyboru, do koloru. Od córki lora Starka- rozbrykanego urwisa o imieniu Arya, przez Dothracką księżniczkę Dany, na królu Siedmiu Królestw skończywszy. Plejada kilkudziesięciu bohaterów jest niesamowita i jedyna w swoim rodzaju, każdy ma swoje zalety i wady, nie ma żadnego idealizowania. Aż wydaje się, że oni żyją naprawdę, tylko w innym, bardziej niebezpiecznym świecie. Ludzie, których tak dobrze znamy, którzy przeżyli tyle niesamowitych przygód, walczyli w bitwach i mścili swoich bliskich - oni musza istnieć, nieprawdaż?

Styl Geogre’a Martina jest charakterystyczny dla gatunku fantasty. Posługuje się ozdobnym i wyrafinowanym językiem, nie bojąc się długich i dokładnych opisów. Dialogów jest raczej mało w porównaniu do reszty. Zdecydowanie stwierdzam, że czytanie „Gry o tron” nie jest łatwe, trzeba się skupić, żeby nie utonąć w morzu bohaterów, obrazowych opisów i wielu dygresji, takich jak legendy, historie krain, zamków i postaci. Nawet mnie czasem nużyły długie opisy, ale świetna fabuła to rekompensuje. Sam język także jest dość trudny w odbiorze.

„Gra o tron” to rewelacyjna powieść fantasy, której silnym punktem są różnorodni bohaterowie, wśród których czytelnik na pewno znajdzie swych ulubieńców oraz pełna intryg fabuła. Gdy już wsiąknie się w lekturę nie da się od niej oderwać. W tej powieści wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie, nikomu nie można ufać i niczego być pewnym. Wątków jest mnóstwo i każdy znajdzie coś szczególnie interesującego dla siebie. Ja dałam się porwać tej historii i bardzo przeżywałam porażki i zwycięstwa bohaterów. Jedno jest pewne – powieść ta jest niesamowita i jedyna w swoim rodzaju, polecam ją Wam z całego serca. Odważycie się wkroczyć do Siedmiu Królestw i podjąć ryzyko? W grze o tron zwycięża się albo umiera.

 Moja ocena: 10/10


sobota, 11 sierpnia 2012

Wśród ukrytych. Wśród oszustów - Margaret Haddix


                 W świecie, w którym brakuje żywności dla wszystkich ludzi Luke jest „nielegalnym trzecim dzieckiem” co w praktyce oznacza, że nie powinien istnieć. Wprowadzone przed laty prawo zabrania małżeństwom na posiadanie więcej niż dwojga potomstwa, a nieegzekwowanie przepisów skutkuje nawet śmiercią. Jednak nie wszyscy ludzie popierają politykę rządu, a do tej właśnie grupy należą rodzice Luke’a . Kochają oni chłopca i chcą zapewnić mu wszystko co najlepsze. Ponieważ mieszkają oni na farmie, z dala od innych ludzkich siedzib, ich trzecie dziecko może całymi dniami przebywać na farmie, bawiąc się ze swoimi starszymi braćmi i pomagając rodzicom. Jednak w pewnym momencie sytuacja diametralnie się zmienia, bowiem w pobliżu domu Garnerów pojawiają się robotnicy, którzy rozpoczynają wycinanie tutejszego lasu. W jego miejsce ma powstać ekskluzywne osiedle dla notabli. Od tej chwili Luke nie może opuszczać swojego pokoju położonego na strychu, a nawet wyglądać przez okna na świat. Przez większość czasu przebywa zupełnie sam w swojej samotni, nie mogąc bawić się ze swoimi rówieśnikami ani poznawać świata. Początkowo przyjmuje to z pokorą i zrozumieniem, jednak stopniowo zaczyna się buntować i marzyć o lepszym życiu, jako wolny człowiek. Dodatkowo zmiany w jego myśleniu powoduje dziwny incydent- wyglądając na zewnątrz, zauważa ruch w oknie domu notabli, w którym nikogo o tej porze być nie powinno. 

                „Wśród ukrytych. Wśród oszustów” to pierwszy wydany w Polsce tom, rozpoczynający młodzieżową serię „Dzieci cienie” autorstwa Margaret Haddix. W wykreowanym przez  Amerykankę świecie nastąpił kryzys, na skutek którego według niektórych ludzi konieczne było ograniczenie populacji. Efektem stało się prawo zabraniające posiadanie więcej niż dwojga dzieci. Wiele osób uważa je za ograniczanie praw człowieka, w związku z czym na świecie jednak pojawiają się nielegalne dzieci, zmuszone ukrywać się przed Policją Populacyjną. W powieści Haddix bardzo dużą rolę odgrywają motywy takie jak przyjaźń, rodzina, walka o wolność. Pokazane są także rządy totalitarne, gdzie władze głoszą propagandę, wykorzystując zwykłych ludzi dla własnych korzyści.

                Za zasługą prostego i przyjemnego języka, pozbawionego zbędnych opisów i ozdobników, książkę od początku czytało mi się bardzo przyjemnie, choć nie od pierwszych stron byłam nią zachwycona. Najpierw poznajemy Luke’a i jego rodzinę, występują także retrospekcje z dzieciństwa chłopca. Życie dziecka jest monotonne, a nastrój ten udzielał się również mi, ale stopniowa akcja zaczyna się rozkręcać. Warto wspomnieć, że polskie wydanie zawiera w sobie dwie części „Dzieci Cieni”, co okazało się według mnie dobrym zabiegiem, bo jedna część liczy zaledwie 200 stron i wydanie ich osobno byłoby bezsensowne.  Akcja pierwszej części toczy się na terenie domu chłopca i w jego okolicach, podczas lektury byłam średnio przekonana do fabuły. Jednak potem tajemnicze „coś” się zmienia ( nie zdradzę o co chodzi!) i książka bardzo wciąga. W końcu dzieją się rzeczy nieoczekiwane, akcja jest bardziej wartka, choć nie zabraknie też opisów spokojniejszych dni.

                Rzadko zdarza mi się aż tak wczuwać w to, co przeżywają bohaterowie. Może wpłynęła na to sympatyczna powierzchowność Luke albo jego młody wiek. Nie od początku byłam do niego przekonana, ale wraz z kolejnymi wydarzeniami kibicowałam mu coraz bardziej. Niejednokrotnie byłam wściekła i smutna z powodu sytuacji, w jakich się znajdował, ludzi, jakich spotykał i rozczarowań, jakich doznawał. Trzeba przyznać, że lektura była bardzo emocjonującą i zaangażowałam się w przygody chłopca. Pewnych rzeczy dotyczących kluczowych zagadek fabuły się spodziewałam, ale inne totalnie mnie zaskoczyły! Myślałam „O nie, już po nich”, a tu nagle ktoś niespodziewany wkracza i zaczyna się zabawa. To samo muszę powiedzieć o zakończeniu- tego się nie spodziewałam! Pozostaje mi tylko zdobyć kolejny tom i poznać dalsze przygody Luke’a.

Nie przypadł mi za to do gustu wiek chłopca. Ma on zaledwie 12 lat, przez co jego poczynania i sposób myślenia są dziecinne, a przynajmniej początkowo jest to bardzo widoczne. Trochę mnie to raziło, bo wolałabym czytać o nieco dojrzalszych postaciach.  Podejrzewam, że gdyby głównym bohaterem był chociażby szesnastolatek, o innym spojrzeniu na świat i innych problemach, wtedy książka spodobałaby mi się jeszcze bardziej. Ale trzeba Luke’owi przyznać, że pomimo początkowej naiwności i tchórzostwa zmienił się na skutek tego, co przeżył.

                Pomimo kilku wad, takich jak nużący początek książki i nieco dziecinne spojrzenie głównego bohatera na świat, książka bardzo mi się spodobała. Nie zabrakło mi interesujących postaci i mam tu na myśli nie tylko młodzież. Poza tym „Dzieci cienie” bardzo wciągają, szczególnie od drugiej części, gdzie ma miejsce znacząca zmiana w życiu Luke’a. Sporo zaskakujących wydarzeń, tajemnic i ich nieoczekiwane rozwiązanie powinny usatysfakcjonować miłośników antyutopii.

                Moja ocena: 8/10


środa, 8 sierpnia 2012

Przypadki pani Eustaszyny - Maria Ulatowska


Na pewno nie raz denerwowałeś się z powodu długich kolejek u lekarza, przekrzykujących się tłumów i ciągłej potrzeby załatwiania rozmaitych skierowań do specjalisty. Ale też pewnie nigdy nie wpadłeś na pomysł, by problem ten rozwiązać z pomocą Pani Minister, z którą w dodatku nie utrzymujesz żadnych kontaktów, bo jej po prostu nie znasz. Ale czy fakt ten może w jakikolwiek sposób wpłynąć na panią Eustaszynę, której prawdziwe imię brzmi Jadwiga? Skądże! Adres, taksówka, powrót do przychodni ze swym protektorem i sprawa załatwiona. Ale to nie wszystko, bo owa starsza kobieta ma całą masę takich szalonych pomysłów! Przetestowania chłopaka bratanicy swojego męża przez nakazanie mu zdobycia biletów na spektakl? Jak najbardziej! Urządzenie przyjęcia ku pochwaleniu się nowo wyremontowaną kuchnią? Zawsze! Lot samolotem do Trójmiasta na Jarmark Dominikański? Co roku! Właściwie te jej kaprysy są całkiem logiczne przy niektórych bardziej spektakularnych. Aby uwierzyć, trzeba przeczytać.

„Przypadki pani Eustaszyny” to niezwykle zabawna i optymistyczna opowieść, przedstawiająca perypetie starszej pani, która, jak sama twierdzi,  „nie ma czasu, żeby umrzeć”. Poznamy także losy jej rodziny, muszącej często ratować się przez zgubnymi konsekwencjami postępowania pani Jadwigi. Autorką tej pełnej przygód historii jest Maria Ulatowska, znana głównie z „Sosnowego dziedzictwa” i jego kontynuacji. Pisarka uwielbia książki, snucie opowieści i poczucie humoru, co przekłada się na jej twórczość. Po tym co otrzymałam w „Przypadkach pani Eustaszyny” z pewnością sięgnę po inne jej powieści, bo ta całkowicie mnie zauroczyła i co najważniejsze, na długi czas poprawiła humor.

Cechą charakterystyczną książki jest to, że wciąga od pierwszych stron. Zwykle po tak krótkiej lekturze mam sporo obiekcji, w tym przypadku jednak dałam się porwać akcji, pędzącej naprzód z prędkością światła. Chyba widać, jak bardzo mi się podobało? Głównym tematem książki są perypetie miłosne Marcji, którą ciotka próbuje wydać za mąż. Pani Eustaszyna przesłuchuje kandydatów, przeprowadza wywiady środowiskowe i snuje intrygi, choć czasem coś wymyka się spod kontroli, a potem ostrożnie trzeba to odkręcać… I nie myślcie, że są to jakieś cukierkowe miłostki zakochanej nastolatki, bo Marcelina to kobieta dojrzała i rozsądna, a jednocześnie niepozbawiona pewnej dozy spontaniczności i romantyzmu. Słowem, bardzo sympatyczna osóbka i jedna z moich ulubionych bohaterek. Panią Eustaszynę również polubiłam, ale niejednokrotnie mnie irytowała swym despotyzmem, kombinowaniem i przeinaczaniem faktów. 

Każdy bohater w tej książce jest świetnie wykreowany i jedyny w swoim rodzaju, na nudę i nijakość przy ich poznawaniu nie sposób narzekać. Jedni są stworzeni po to, byśmy darzyli ich niechęcią, a drudzy ku naszemu rozbawieniu, jednak nikt nie jest pozbawiony charakterku i uroku. Plejada barwna i urzekająca, a rzadko zdarza mi się takie określanie postaci. W tym wypadku jednak jest to w pełni uzasadnione. Oprócz drodze Marcelinki do ołtarza, w fabule pojawia się całe mnóstwo wątków pobocznych w postaci perypetii pani Eustaszyny, które wciągają, bawią i urzekają czytelnika. Całość podkreśla swojski, lekki i przyjemny język z mnóstwem humorystycznych akcentów.

„Przypadki pani Eustaszyny” to niezwykle barwna opowieść pełna zabawnych perypetii starszej pani i jej rodziny oraz problemów, na których rozwiązanie zawsze znajdzie się sposób. Wątek romantyczny także się pojawi, ale nie jest on natrętny i przesłodzony, a raczej do bólu rzeczywisty. Cudowni bohaterowie, z których każdy jest jedyny w swoim rodzaju oraz nieszablonowa i oryginalna fabuła z licznymi zwrotami akcji składają się na pozycję, która nieustannie zaskakuje czytelnika. Wkroczcie do jedynego w swoim rodzaju świata pani Eustaszyny i uwierzcie w niemożliwe! Serdecznie polecam tę historię, a sama z chęcią sięgnę po inne powieści Marii Ulatowskiej.

Moja ocena: 8/10

wtorek, 7 sierpnia 2012

Jak powstaje kryminał, czyli wywiad z Saszą Hady

Ostatnio w ramach projektu ZwB miałam okazję przeprowadzić wywiad z autorką kryminału rozgrywającego się na angielskiej prowincji - "Morderstwa na mokradłach". Jeśli jesteście ciekawi jak powstaje prawdziwa powieść, czy bohaterowie żyją własnym życiem i jak pisarze odpoczywają po pracy - zapraszam do lektury! :)



1.      Jak doszło do napisania przez Ciebie książki? Czy było to marzenie, które ciągnęło się za Tobą od lat, czy może raczej nagła myśl i natychmiastowe przystąpienie do jej realizacji?

Piszę już od bardzo dawna, więc na pewno nie był to dla mnie pomysł nowy czy szczególnie odkrywczy. Z tym, że dotąd pisałam głównie dla przyjaciół albo do szuflady, a teraz to miała być Prawdziwa Książka. Do tej pory przede wszystkim pracowałam nad stylem i doskonaliłam warsztat - aż w końcu uznałam, że jestem gotowa na własny debiut. 

2.      Jak powstawało „Morderstwo na mokradłach? Czy od początku wiedziałaś, jakie będzie zakończenie, czy może raczej sama byłaś zdziwiona tym, co wymyśliłaś?

Do pewnego momentu fabuła rozwijała się spontanicznie, prawie "sama z siebie", ale w końcu (mniej więcej w okolicach trzeciego czy czwartego rozdziału) musiałam jakoś nad tym zapanować i dalej już pisałam z planem akcji w ręce, aczkolwiek do ostatniej strony pojawiały się jakieś nowe elementy, które mnie zaskakiwały. Finał mnie nie zdziwił, bo od jakiegoś czasu się domyślałam, że tak to się może skończyć;-) A tak szczerze mówiąc, to kilka razy kusiło mnie, żeby zmienić zakończenie, bo właściwie każda postać z "Morderstwa na mokradłach" to dobry materiał na mordercę.

3.      Gdzie powstawało „Morderstwo na mokradłach”? W domowym zaciszu,  na odludziu czy może w kawiarni?

Powstawało w zaciszu dwóch domów: tego w Krakowie i tego w Tbilisi. Rzadko piszę w jakichś innych miejscach, ale mam zamiar trochę poeksperymentować przy następnych książkach.

4.      „Morderstwo na mokradłach” to kryminał w angielskim stylu. Z czym wiąże się umiejscowienie akcji w tym miejscu? To sentyment do tych terenów?

Jeśli chodzi o samo Moreton-in-Marsh, Batsford i ogólnie Cotswolds to w pewnym sensie jest na odwrót - mam sentyment do tych miejsc, bo o nich pisałam ;-) Świadomie wybrałam takie miejsce w Anglii, którego wcześniej nie odwiedzałam; pojechałam tam dopiero po zakończeniu pracy nad książką, żeby sprawdzić, "czy miałam rację". To było bardzo ciekawe doświadczenie i mam nadzieję, że będę często wracać do Moreton, które jest naprawdę urokliwym miasteczkiem.

5.      Czy intryga przedstawiona w Twojej książce jest całkowicie fikcyjna, czy ma jakieś pokrycie w rzeczywistości, coś, od czego to wszystko się zaczęło?

Jest całkowicie fikcyjna. Zawsze wolę wymyślać coś od podstaw niż opierać się na jakimś gotowym materiale - moje Moreton-in-Marsh i Little Fenn też właściwie raczej wymyśliłam, niż opisałam.

6.      Pisanie książki było dla Ciebie pracą czy zabawą?

To trudne pytanie :-) Kiedy pisałam, byłam pewna, że to znakomita zabawa, ale kiedy skończyłam, byłam tak zmęczona, jakbym przez dwa miesiące pracowała w kamieniołomie ;-) To było zmęczenie czysto fizyczne - pracuję codziennie osiem godzin jako redaktor, a kiedy pisałam książkę, dochodziło do tego jakieś pięć dodatkowych godzin spędzonych przed komputerem. Pisałam też w weekendy, a kiedy nadszedł czas świątecznego urlopu, pomyślałam radośnie: "No, to wreszcie sobie spokojnie popracuję!". Mimo wszystko jednak to była wielka przyjemność i świetna zabawa.

7.      Jak Twoi znajomi reagują na to, że jesteś pisarką, która wydała książkę? Podziwiają, dziwią się, czy może trzymasz ten fakt w tajemnicy?

Do pewnego momentu to rzeczywiście była tajemnica i o "Alfredzie" wiedziało tylko ścisłe grono moich przyjaciół-pierwszych czytelników książki. Nie chciałam się przechwalać swoim debiutem, bo dopóki nie zobaczyłam "Morderstwa na mokradłach" gotowego już i pachnącego farbą drukarską, po prostu nie mogłam uwierzyć, że to prawda. Teraz już prawie wszyscy znają "Alfreda"  i są z niego dumni tak jak ja. Wielu z moich znajomych wiedziało, że piszę od dawna, więc najczęściej spotykałam się z reakcjami w rodzaju: "No wreszcie!".
Przyjaciele cały czas mnie dopingują i wspierają, co teraz jest mi tak naprawdę bardziej potrzebne niż podczas samego pisania. Branie udziału w promocji, udzielanie wywiadów w radio czy dla gazet to dla mnie wielkie przeżycie i wyzwanie, bo jestem dość nieśmiała. Bardzo żałuję, że nie umiem podchodzić do tego bardziej na luzie, bo to wszystko jest bardzo przyjemne i ciekawe - studio radiowe ma niesamowity klimat, a wszyscy dziennikarze i redaktorzy są bardzo sympatyczni. Przy okazji tych "medialnych" wydarzeń miałam też okazję poznać przemiłych ludzi, m.in. pisarkę Izę Szolc. Mój debiut to dla mnie szansa na nowe doświadczenia i przygody - bardzo mnie to cieszy, nawet jeśli na początku wszystkie te nowe rzeczy wydają mi się równie ekscytujące, co trudne.   

8.      Jaki jest Twój przepis na dobry kryminał?

No cóż, napisałam dopiero jeden, więc nie czuję się uprawniona do udzielania porad i wskazówek. Dla mnie najważniejsze było to, żeby się odważyć pisać po swojemu i nie przejmować się tym, czy komuś się to spodoba, czy nie - ale to taka uniwersalna zasada, która nie dotyczy tylko pisania kryminałów :-)
Starałam się napisać taką powieść detektywistyczną, jaką sama chciałabym przeczytać: z wyrazistymi bohaterami, trudną do przeniknięcia intrygą, kilkoma zabawnymi scenami... Do tego kilka fałszywych tropów, klimat angielskiej prowincji, dynie, detektyw z przypadku - i gotowe! ;-)  


9.      W jaki sposób relaksujesz się po twórczej pracy, jaką jest pisanie książki?

Prawda jest taka, że się nie relaksuję. Po prostu przechodzę płynnie do następnych działań - mniej lub bardziej twórczych. Ale kiedyś na pewno odpocznę. Kiedy tylko napiszę te wszystkie książki, które kiełkują mi w głowie dwadzieścia cztery godziny na dobę...

Bardzo dziękuję za rozmowę.

Dziękuję za udzielenie wywiadu, rozmowa z Tobą skutecznie zachęciła mnie do przeczytania "Morderstwa na mokradłach" i mam nadzieję, że podobnie będzie w przypadku czytelników :)

                                 *******

"Alfred Bendelin, najsłynniejszy prywatny detektyw Londynu, nie może narzekać na swój los: jest rozchwytywany zarówno przez majętnych klientów, jak i rozkochane w nim wielbicielki. Brawurowo rozwiązuje sprawę za sprawą, przyprawiając funkcjonariuszy Scotland Yardu o ból zębów i koszmary nocne. Słynie z niezawodnego lewego sierpowego, piekielnej inteligencji i zniewalającego uśmiechu. Jest tylko jeden problem: Alfred Bendelin nie istnieje.

W postać znanego z powieści kryminalnych detektywa wciela się niejaki Nicholas Jones – wbrew wszystkim swoim zasadom i zdrowemu rozsądkowi. Z dnia na dzień porzuca wygodne życie w wielkim mieście i wyrusza na prowincję, aby rozwikłać zagadkę tajemniczego morderstwa. Tak – oczywiście wszystko to dla pewnych pięknych niebieskich oczu.

W otoczonej mokradłami osadzie Little Fenn zostaje znaleziona głowa znanego w okolicy domokrążcy. Wydaje się, że nikt z mieszkańców wioski nie miał motywu, by go zamordować, ale ich dziwne zachowanie zwraca uwagę samozwańczego detektywa. Wśród jesiennych mgieł spowijających torfowiska czai się zło..."

Opis wydawcy brzmi interesująco, nie sądzicie? A jeśli dodać do tego wiadomości uzyskane podczas wywiadu... Czytamy, prawda? ;)



poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Kwiaty na poddaszu - Virginia Andrews


Rodzina Dollangangerów, nazywana przez życzliwych „Drezdeńskimi lalkami”, żyje szczęśliwie, nie narzekając na brak wygód i dóbr materialnych. Dzieci chodzą do szkoły, bawią się z młodszym rodzeństwem, matka spędza czas na salonach i u kosmetyczki, pracujący ojciec często przebywa w rozjazdach. Jednak regularnie przyjeżdża do swej stęsknionej rodziny, przywożąc liczne prezenty i wywołując swą obecnością radość na twarzach żony i dzieci. Można by powiedzieć – familia idealna i byłoby to stwierdzenie zgodne z prawdą, jednak do czasu, bowiem pewnego dnia ojciec nie wraca do domu. Dnia szczególnego warto wspomnieć. Jak na ironię są to urodziny taty, z okazji których żona i dzieci urządzili mu przyjęcie niespodziankę. Oczekiwanie na jubilata zakłóca straszna wiadomość –Chris Dollanganger, głowa rodziny, zginął w wypadku samochodowym. Ale przecież ludzie tacy jak on nie umierają! Ludzie w sile wieku,  o dobrym sercu, zdolni zawsze rozbawić towarzystwo. To nie wydaje się być możliwe, ale jednak. Mimo wszystko dzieci nawet nie podejrzewają, że śmierć ojca aż tak bardzo wpłynie na ich życie. Zmieni ich w usychające kwiaty na poddaszu…

„Kwiaty na poddaszu” to bestsellerowa powieść, stanowiąca pierwszą częścią sagi o Dollangangerach, wznawianej aktualnie przez wydawnictwo Świat Książki. Virginia Andrews przedstawia nam historię czworga dzieci, które po stracie ojca wraz z matką przeprowadzają się do jej rodzinnego domu. Od samego początku mnożą się pytania bez odpowiedzi, a cierpliwość młodzieży wystawiana jest na próbę przez ich matkę, która ukrywa fakt ich istnienia. Jakim człowiekiem trzeba być, żeby uwięzić swoje pociechy na strychu, zamknąć za nimi drzwi, a wyrzuty sumienia zaspokajać drogimi prezentami i krótkimi odwiedzinami? Jak długo można karmić ludzi nadzieją, która okazuje się zgubna? Zadaję sobie pytanie: czy matka nigdy nie kochała swoich dzieci i troszczyła się tylko o własne dobro, czy to jej rodzinny dom, w którym pozbawiona była jakiegokolwiek oparcia, uczynił ją tak samolubnym i pozbawionym uczuć człowiekiem? Pewnie odpowiedzi nie poznam nigdy, ale mimo to nie potrafię sobie takiej sytuacji wyobrazić. 

Nie tylko egoistyczna, próżna i rozpieszczona matka dzieci wzbudziła moją niechęć. Właściwie to za mało powiedziane. Czułam do niej pogardę i odrazę za każdym razem, gdy pojawiała się w pokoju, mamiąc swoje dzieci obietnicami bez pokrycia i snując przed nimi wizję lepszej przyszłości. Liczyły się dla niej tylko pieniądze, ale winę za to ponoszą również jej rodzice. Wydaje mi się, że nienawidzili oni swojej córki, bo inaczej nie potrafię wytłumaczyć  ich zachowania. Mimo usprawiedliwiania swoich czynów wątpliwymi argumentami, kierowała nimi czysta złośliwość i chęć wyżycia się. Więc nie, nie wzbudzili mojej sympatii. Ale irytację wzbudzili we mnie także młodzi bohaterowie. Byli bardzo naiwni wierząc niezachwianie w swoją matką, która myślała tylko o sobie i ich oszukiwała. Ponadto wątek kazirodczego uczucia dodatkowo mnie do nich zraził. Polubiłam za to Cory’ego, najmłodszego chłopca, który był dzieckiem i miał prawo do wierności swym ideałom wbrew wszelkich przesłankom, a mimo to okazywał instynkt samozachowawczy. 

Historia, którą wymyśliła Virginia Andrews była sama w sobie ciekawym pomysłem, jednak zawiniło tutaj wykonanie. Działo się zbyt mało, brakowało mi zaskakujących zwrotów akcji, jakiegoś dreszczyku niepokoju czy spektakularnych zdarzeń. Liczyłam na porywającą, trzymającą w napięciu powieść, a tymczasem wcale mnie ona nie wciągnęła. Owszem, czytałam w miarę szybko, bo styl autorki jest przyjazny czytelnikowi i ułatwia lekturę, ale nie nadrobi on braków w fabule. Prawie cała książka ukazuje kolejne poczynania dzieci na poddaszu, nie przybliżają się one w żadnym stopniu do rozwiązania tajemnic domu i historii ich rodziny. Przyznaję, nudziłam się. Dopiero pod koniec mają miejsce poruszająca zdarzenia i rozwiązania zostaje ujawnione. Jednak nie było ono całkowicie zaskakujące, bo znacznej części domyśliłam się sama. 

„Kwiaty na poddaszu” to książka przedstawiająca historię dzieci całkowicie odciętych od świata, pozbawionych możliwości normalnego rozwijania się i dojrzewania. Jak bardzo możemy zostać skrzywdzeni przez ludzi, którzy za nas odpowiadają? Trudno sobie wyobrazić to, co zaprezentowała Virginia Andrews, fabuła tej powieści była doprawdy bardzo obiecująca. Niestety, rozczarowałam się brakiem przesiąkniętej niepokojem atmosfery oraz powolnym rozwojem akcji. W gruncie rzeczy jest to opis kolejnych dni z życia dzieci, dopiero sam koniec ujawnia prawdę i odpowiedzi na wiele pytań, która towarzyszą nam podczas lektury. Zachęcam do zapoznania się z pierwszą częścią sagi o Dollangangerach, ale nie liczcie na zbyt wiele, a już na pewno nie na trzymającą w napięciu powieść z mknącą naprzód akcją, bo wtedy możecie być zawiedzeni. To całkiem niezła saga rodzinna z zagadkami w tle, choć mało zajmująca i monotematyczna.
 
Moja ocena: 7/10

Saga o Dollangangerach:                   

1. Kwiaty na poddaszu
2. Płatki na wietrze
3. A jeśli ciernie
4. Kto wiatr sieje
5. Ogród cierni

Z dedykację dla Sophie <3






piątek, 3 sierpnia 2012

Sklepik z niespodzianką. Bogusia - Katarzyna Michalak


Zwykle ludzie podejmują ważne decyzje po długich przemyśleniach, rozważeniu plusów i minusów danej sytuacji czy też poradzeniu się zaufanej osoby. Znacie kogoś, kto w jednej chwili postanawia wynająć kamienicę i otworzyć w niej sklep z „sam nie wiem czym” tylko dlatego, że zauważa w oknie kartkę z informacją „Do wynajęcia”? Tak, ja też nie, ale do takich niespotykanych ludzi należy Bogusia. Młoda kobieta wraca właśnie z Holandii, gdzie przez dwa lata ciężko pracowała fizycznie w branży ogrodniczej. W drodze powrotnej do Warszawy, w nadmorskiej mieścinie, wynajmuje kamienicę. W końcu i tak planowała gdzieś otworzyć kwiaciarnię. Gdy jednak okazuje się, że w tej dziedzinie kokosów nie zbije ze względu na konkurencję po drugiej stronie ulicy, dziewczyna nie poddaje się, a zaczyna intensywnie myśleć. W końcu wpada na genialny pomysł- otworzy sklepik z kurzołapkami. 

„Sklepik z niespodzianką” autorstwa Katarzyny Michalak to sympatyczna opowieść o młodej kobiecie, która odnajduje swoje miejsce w świecie. Nie zabraknie tutaj przyjaźni, odrobiny romansu i kilku komplikacji, bez których życie byłoby nudne. Bogusia wraz ze swymi nowymi przyjaciółkami – Lidką, Adelą i Stasią, stawiają czoła kolejnym przeciwnościom losu i walczą zarówno o rozkręcenie interesu jak i ukulturalnienie Pogodnej. I o mężczyznę, rzecz jasna. Losy kobiet opisała na kartach swojej powieści Katarzyna Michalak – z wykształcenia lekarz weterynarii, a z pasji pisarka, uwielbiająca zwierzęta- szczególnie te dzikie. Znana z serii poczekajkowej, serii owocowej i serii z czarnym kotem.

Zachęcona licznymi pozytywnymi opiniami i własnymi dobrymi doświadczeniami z prozą Katarzyny Michalak, z radością rozpoczęłam lekturę „Sklepiku z niespodzianką”. Przeniosłam się do Pogodnej, poznałam historię życia Bogusi, widziałam jak zaprzyjaźnia się z mieszkańcami, by w końcu kibicować jej w rozwiązywaniu problemów, gdy nie było już tak kolorowo jak na początku. Fabuła bardzo mnie wciągnęła, nie zabrakło mi również elementu zaskoczenia – nie wszystko ułożyło się dobrze! Widać było zmianę, bo spodziewałam się happy endu i słodkiej opowiastki, tymczasem było sporo bolesnych dla bohaterek sytuacji, podobnie jak zabrakło księcia na białym rumaku. Dzięki temu stało się realistycznie, choć może nie do końca, bo kto decyduje się na wynajem kamienicy, a tym bardziej kogo na to stać? Młodą dziewczynę wracającą z praktyk? Ale nie czepiajmy się szczegółów, trochę bajki być musi!

Bardzo polubiłam bohaterów występujących w „Sklepiku z niespodzianką”. Jednych bardziej, innych mniej, niektórzy mnie irytowali, ale w ostatecznym rozrachunku mam z nimi związane miłe wspomnienia. Sama Bogusia czasem budziła we mnie niechęć, bo taka sympatyczna, uczynna, uśmiechnięta, grzeczna, skromna i idealna, że aż do przesady. Za to Lidka- pani weterynarz, trochę zamknięta w sobie i Adela- elegancka i pewna siebie, wzbudziły moją szczerą sympatię. Podobnie jak postaci męskie, które były różnorodne i potrafiły mnie zaskoczyć. Od samego początku dałam się zauroczyć stylowi pani Kasi, która genialnie opowiada i nie daje się oderwać od swojej historii. Czyta się to świetnie, język jest bogaty i obrazowy, brak przydługich opisów, za to pojawiają się liczne retrospekcje, które bardzo mnie wciągnęły. Oprócz tego w książce można znaleźć przepisy na ciasta i gorącą czekoladę, których niestety nie wypróbuję w najbliższym czasie, bo marna ze mnie kucharka.

„Sklepik z niespodzianką. Bogusia” to sympatyczna i świetnie napisana powieść dla kobiet, mówiąca o mocy przyjaźni i szukaniu prawdziwej miłości, w której nie zabraknie także tajemnicy sprzed lat. Zakończenie pewnie doprowadzi Was do białej gorączki- jak można było przerwać w takim momencie?! Ale nie martwcie się, bo „Adela” już stoi na księgarnianych półkach! Pozostaje mi tylko polecić gorąco „Sklepik z niespodzianką”, który miło zajął mi czas i pozostał w pamięci. Kolejne spotkanie z twórczością Kejt Em i znowu się nie zawiodłam, byłam wręcz pozytywnie zaskoczona. Oby do kolejnej części. 

Moja ocena: 8/10

Sklepik z niespodzianką:                                            

1. Bogusia
2. Adela
3. Lidka

środa, 1 sierpnia 2012

Jak minął lipiec? Podsumowanie miesiąca + "Lubię to!"



 Liczba przeczytanych książek: 14
-„Dom sióstr”
-„W otchłani”
-„Biała jak mleko, czerwona jak krew”
-„Sklepik z niespodzianką. Bogusia.”
-„Nadzieja”
-„Dotyk Julii”
-„Kwiaty na poddaszu”
-„Przypadku pani Eustaszyny”
-„Chłopiec w walizce”
-„Dziewczyna z sąsiedztwa”
-„Las zębów i rąk”
-„Sto dni po ślubie”
-„Pamiętnik z przyszłości”
-„Kwiat kalafiora”

Liczba przeczytanych stron: 4800
Liczba książek zrecenzowanych: 10
Liczba egzemplarzy recenzenckich: 3
Liczba postów na blogu: 15
Liczba stosików: 2
Liczba wyświetleń stron:  2300
Aktualna liczba obserwatorów: 156
Najlepsza książka miesiąca: „Nadzieja”, „Pamiętnik z przyszłości”
Największe odkrycie miesiąca: „Przypadki pani Eustaszyny”
Największe rozczarowanie miesiąca: „Dotyk Julii”

Przy okazji chciałam zwrócić uwagę na przycisk "Lubię to!", który pojawił się w prawym górnym rogu, odnoszący się do fan page'a Magic of words na facebooku. Po kliknięciu na napis zostaniecie do niego przekierowani. Zachęcam do lajkowania :D