wtorek, 30 października 2012

Relacja z krakowskich targów książki



                   Zaczynając od początku, co by chaosu i powszechnego niezrozumienia nie było: na teren targów dotarłam około godziny 11.00. Spodziewałam się gigantycznej kolejki, bo jak widziałam, w którymś z ubiegłych lat ciągnęła się ona na dobre kilkaset metrów. Pozytywnie rozczarowana kolejki nie zauważyłam i weszłam do budynku, gdzie po zaledwie 10 minutach przedarto mi bilecik. I wtedy się zaczęło. Wyciągnęłam z torebki potrzebne karteluszki, plany hali, miejsca i godziny spotkań z wydawcami. Co prawda dostałam przy wejściu plan w rozmiarze A3, ale mój był lepszy, oczywiście :) 
                 
                    Pochodziłam to tu, to tam, celem rozeznania się w terenie, a już po chwili miałam ręce pełne ulotek. Moją uwagę przyciągnęło stoisko Naszej Księgarni, z porozkładaną na ladzie „Podróżą do miasta świateł”. Książki nie kupiłam, ale nabyłam za to „Cukiernię pod Amorem” tom trzeci w cenie okazyjnej, choć nie obyło się bez komplikacji, obsługa mogłaby być milsza. Z ukochanym tomiszczem przyciśniętym do piersi udałam się znaleźć Małgorzatę Gutowską- Adamczyk, która z uroczym uśmiechem mi je podpisała :) Przechodząc obok stoiska Egmontu przeżyłam spore zaskoczenie, bowiem na półce stała najnowsza powieść Ewy Nowak- „Drzazga”. Nawet nie wiedziałam, że już wyszła. Za chwilę kolejna miła niespodzianka- za godzinę zjawi się autorka i będzie podpisywać książki. O odpowiedniej porze przybyłam na miejsce, postałam w kolejce fanek około 45 minut, uzyskałam podpis, przypinkę i odprowadzana słowami „Obkupiona po pachy!” ruszyłam dalej. Dość powiedzieć, że w ciągu godziny kupiłam 3 książki, a powstrzymywałam się :> Czas minął mi miło, tyle że miałam jeszcze 1,5h do przybycia Kasi Michalak. Było strasznie gorąco, ręce mi odpadały od dźwigania siat i kurtki, której do szatni nie oddałam, a poza teren hali wyjść nie mogłam. Przyuważyłam jednak boczne drzwi z napisem „Palarnia”, wyszłam na deszcz, przycupnęłam gdzieś i zaczęłam czytać Christie. Warunki trochę niedogodne, nienawidzę dymu papierosowego, ale że na powietrzu, to dało się wytrzymać. Przynajmniej w końcu nie było mi gorąco! :D Spotkanie z jedną z moich ulubionych autorek było bardzo miłe, ku mojemu zaskoczeniu Kasia Michalak nawet mnie znała! Nie spodziewałam się :>



                   Następnie udałam się na spotkanie blogerów w Botanice. Było nas naprawdę dużo, ponad 20 osób, aż miejsca brakowało :) Niesamowicie przyjemnie było mi poznać osoby znane dotychczas tylko wirtualnie, niektóre z nich znały również mnie :> Poza tym poznałam fajną dziewczynę, która chodzi ze mną do szkoły jak się okazało, mały jest ten świat :) Dziękuję organizatorkom spotkania: Kaś i Claudette, które świetnie wywiązały się z zadania. Targi w Krakowie spędziłam świetnie, ale po powrocie do domu byłam tak zmarznięta i wykończona, że zrezygnowałam z ponownego wybrania się w niedzielę, dość wrażeń jak na jeden weekend. Powtórka za rok!

niedziela, 28 października 2012

Niemy świadek - Agata Christie


Za każdym razem, gdy sięgam po książki królowej kryminału, przemieniam się w detektywa na tropie. Podrzędnego detektywa, bo rozwiązanie zagadki zawsze pozostaje poza moim zasięgiem. Chowam się więc w cieniu, ustępując pola Herkulesowi Poirotowi, którego szare komórki pracują niestrudzenie. Postaci tej nie darzę szczególną sympatią, w końcu to konkurencja, która w dodatku skromnością nie grzeszy. Zauważyliście, że ten specyficzny Belg nigdy nie chce podzielić się  z czytelnikiem tym, co zdołał wymyślić? Wszelkie przemyślenia zachowuje na wielki finał, a nam muszą wystarczyć spekulacje. Jednak w tym miejscu niektórzy bardziej ambitni czytelnicy rozpoczynają własne śledztwo. Czy komuś z Was kiedykolwiek udało się odgadnąć rozwiązanie? Przyznajcie, zawsze mówimy sobie: „Następnym razem się uda” i biegniemy po kolejne dzieła Agaty Christie. Jednak tym razem, o zgrozo, byłam tak blisko, że bliżej być nie można. Kojarzyłam fakty, zwracałam uwagę na szczegóły, darzyłam odpowiednich bohaterów podejrzliwością, a niektóre rzeczy wymyśliłam wcześniej niż sam Herkules Poirot. Jak mogło do tego dojść? Istnieją 3 hipotezy: ten kryminał jest gorszy od innych, moje zdolności dedukcyjne są coraz lepsze, Agata Christie postanowiła dać czytelnikom szansę. Waham się pomiędzy odpowiedziami numer 2 i 3, bo że „Niemy świadek” jest gorszy od innych kryminałów tej pisarki, w życiu się nie zgodzę. Jestem taka zadowolona ze swych umiejętności, a właściwie Ameryki nie odkryłam. Prawdą jest jednak, że podążałam w dobrym kierunku, a zakończenie nie zdołało mnie zaskoczyć.


Z jaką tajemnicą zmierzy się Herkules Poirot i jego wierny towarzysz Hastings tym razem? Pierwszym zwiastunem nowej sprawy jest list, który każdemu wydałby się trochę dziwny i bez sensu, każdemu, tylko nie Belgowi z wąsikiem. Ów Belg potrafi znaleźć igłę w stogu siana, a czym będzie igła w przypadku listu? Dość powiedzieć, że odkrycie doprowadzi przyjaciół do małej wsi Market Basing się zwącej. Czy zabawy z psem na schodach i nieudany zamach mają w ogóle jakieś znaczenie, gdy kobieta umarła na żółtaczkę i już nie pomoże detektywowi? Może Hastingsowi wydaje się, że nie ma żadnej sprawy, ale Poirot ma nosa do wykrywania przekrętów i afer, tak też prawdopodobnie będzie tym razem. Nic nie jest takie jak się wydaje- powiem, używając chyba najpopularniejszego zdania w kryminalnych recenzjach.


Mam wrażenie, że każdy wielbiciel kryminałów, który miał kiedykolwiek do czynienia z Christie, doświadczył uroku jej książek. Ciekawa jestem, czy znalazłaby się osoba lubiąca ten gatunek, której nie spodobało się chociażby rewelacyjne „Morderstwo w Orient Expressie”. Jeśli już pozna się twórczość królowej kryminału, to pragnie się do niej wracać. Minęło sporo czasu odkąd miałam w rękach jej poprzednią powieść, jednak zawsze wracam, tym razem byłam na miłym spotkaniu z „Niemym świadkiem”. Dzieje się tutaj chyba mniej niż w niektórych pozycjach autorstwa Christie, a zagadka jest łatwiejsza do rozwikłania, jednak spędziłam czas przyjemnie i owocnie. A przede wszystkim, polepszyło się moje mniemanie o własnych dedukcyjnych zdolnościach! Zważcie, że w czytaniu nie przeszkodziła mi nawet atmosfera odbywających się kilka metrów ode mnie Targów Książki oraz niewygodne siedzisko, „Niemy świadek” skutecznie przyspieszył oczekiwanie na ulubionych autorów. A czy Wam uda się wpaść na właściwy trop? Przekonajcie się sami! Warto nie tylko dla samej zagadki, ale tez zapadającego w pamięć stylu pisarki, który wyróżnia się na tle współczesnych kryminałów, napisanych ciekawie, lecz niekiedy byle jak.

 Moja ocena: 8/10


piątek, 26 października 2012

Wymarzone, upragnione, krakowskie

                 
                 Plan hali- wydrukowany. Lista stoisk ulubionych wydawnictw- przygotowana. Tworzenie spisu autorów i rozplanowywanie dnia- w toku. Czyżbym była jedyną osobą, która tak skrupulatnie przygotowuje się do Targów Książki w Krakowie? Ostatni raz miałam okazję uczestniczyć w nich 3 lata temu, a  w tym roku wyjątkowo ich wyczekiwałam. Cieszę się, że w moim mieście zagości tak wiele osób z literackiego świata, biorę sporo książek do podpisania :) Najbardziej oczekuję spotkania z Małgorzatą Gutowską- Adamczyk i Katarzyną Michalak, to jedne z moich ulubionych polskich autorek. Kapitał mam ograniczony, a tyle wyczekiwanych książek chciałoby się kupić. Mam nadzieję, że dokonam dobrych wyborów (zabrzmiało poważnie). Jedną pozycję muszę kupić koniecznie - trzeci tom Cukierni pod Amorem. Co będzie poza tym, dowiecie się w mojej relacji  z Targów, którą dodam w niedzielę, jeśli czas pozwoli :) A Wy wybieracie się na targi? Mam nadzieję, że spotkam jakichś blogerów, znanych dotychczas tylko wirtualnie :) W niedzielę zlot, pamiętajcie! Jakich autorów i znanych ludzi chcecie spotkać najbardziej? Na jakie książki polujecie?


wtorek, 23 października 2012

Dedicate yourself and you gonna find yourself




Witajcie po długiej przerwie! Dawno nie pisałam, nie komentowałam Waszych postów i jestem trochę nie w temacie. To dziwne uczucie, gdy spoglądając na nowości książkowe ukazujące się w recenzjach zdajesz sobie sprawę, że słyszysz o nich po raz pierwszy. Przez te ponad 2 tygodnie prawie nic nie przeczytałam w całości. Owszem, mam mało czasu, w LO jest coraz trudniej, trzeba się uczyć, a gdy mam chwilę wolnego nie myślę o tym, żeby pisać recenzje. Ale nie tylko o to chodzi. Z pewnością znacie to okropne uczucie, gdy jakaś nudna książka Was blokuje- nie możecie dotrwać do końca, a nowej nie zaczniecie. Mam tak obecnie ze "Światłami września". Po pierwszej książce Zafona myślałam, że stanie się on jednym z moich ulubionych pisarzy, byłam zachwycona jego stylem i pomysłowością. Nie jestem chyba jedyną osobą, która stwierdzi, że Zafon powtarza się w prawie każdej książce, a ta monotonność zniechęca. 

Stałam się też bardziej krytyczna wobec siebie. Mam wrażenie, że pisanie recenzji to kwestia przyzwyczajenia, a nie czynność, która sprawia mi radość. Nie chodzi o to, że już tego nie lubię, ale taka monotematyczność i pisania z obowiązku, bo wypada coś wrzucić, mi nie leży. Interesuje mnie wiele spraw, nie tylko książki, chciałabym się rozwijać, poszerzać horyzonty. Ostatnio przeglądam sporo stron i blogów o różnej tematyce, oglądam filmiki na youtube, dowiaduję się ciekawych rzeczy. Coraz bardziej się inspiruję i mam mnóstwo pomysłów, dlatego też chciałabym jakoś rozszerzyć profil swojej działalności, a nie skupiać się tylko na pisaniu o wybranych tytułach. Jeszcze nie wiem co z tego będzie, wiele myślę na ten temat i mam nadzieję, że blog stanie się bardziej osobisty, ciekawszy, bardziej różnorodny. 

Nie piszę tylko dlatego, że przeczytałam książkę i chcę Wam o niej opowiedzieć. Po prostu uwielbiam słowo pisane. Jestem osobą, która zachwyca się kunsztem literackim, bogatym słownictwem, potrafi rozkoszować się samym brzmieniem wyrazów. Nie chcę pisać więcej, częściej, chcę pisać lepiej i doskonalić swój styl, żebym czuła się zadowolona z siebie i tego, co robię. Pragnę spróbować swoich sił nie tylko w recenzjach, choć dalej będę je pisać w miarę regularnie :) Ostatnio czytam "Dżumę", która jest moją lekturą i moją uwagę przykuła postać Granda. Wciąż pracuje on nad jednym zdaniem, doskonaląc je i dążąc do perfekcji. Z pozoru może się to wydawać głupie, ale tak naprawdę człowiek ten ma swój cel, nieistotny dla innych ludzi, ale mający ogromne znaczenia dla niego samego. Takie doskonalenie siebie jest bardzo ważne, wciąż powinniśmy wyznaczać sobie nowe cele i dążyć do ich realizacji. Po tej książce i nie tylko, roi mi się w głowie wiele myśli, rozważań, a niektóre cytaty dają do myślenia, aż mogłabym je sobie zanotować :) Nie jest łatwa, czytanie idzie mi opornie( może dlatego, że na określony termin), ale jest warta uwagi. Grand uosabia heroizm codzienności, a to bardzo ładne sformułowanie pochodzi z lekcji języka polskiego, która wyjątkowo mnie zainteresowała :) 

Poza tym doszłam do wniosku, że powinnam lepiej dobierać sobie lektury. Czytam wiele książek typowo rozrywkowych, które nie mają żadnego przesłania, nie zmieniają mojego sposobu myślenia, szybko o nich zapominam. Tak naprawdę te trudniejsze książki zapamiętuję na dłużej, to one mnie kształtują i sprawiają, że chcę się zmieniać na lepsze. Chciałabym częśniej pisać o moich przemyśleniach, refleksjach na dany temat, tym co mnie zainteresowało, skłoniło do zastanowienia. Może kilka filmów, które akurat obejrzałam; zdarzenia, które wzbudzają chęć do dyskusji; to, co mnie inspiruje. Jest tyle fascynujących zagadnień, nie chcę się ograniczać. A co Wy myślicie na ten temat, jakie blogi Wam się najbardziej podobają? Same recenzje, jakieś filizoficzno-refleksyjne wstawki, ogólnie pojęta kultura? Przeglądacie jakieś strony o innej tematyce? Wolicie, żeby posty były dodawane częściej czy np. raz na kilka dni? Wypowiedzcie się, jestem ciekawa :) A co z moich pomysłów wyjdzie- zobaczymy. Wkrótce napiszę coś na temat Targów Książki w Krakowie, a mam nadzieję, że  w najbliższym czasie stworzę recenzję :) Do zobaczenia!




wtorek, 9 października 2012

Życie, które znaliśmy - Susan Pfeffer


                Cała Ameryka i nie tylko entuzjazmuje się mającym nastąpić w najbliższym czasie uderzeniem asteroidy w Księżyc. Jest to główny temat wiadomości i programów telewizyjnych, audycji radiowych, lekcji w szkole i rozmów znajomych. Ludzie przygotowują się do zbliżającej się nocy niczym do wielkiego święta, niektórzy zamierzają obserwować chwilę zderzenia za pomocą teleskopów. Miranda także zamierza wraz z matką i braćmi przyglądać się pamiętnej chwili, jednak nie ma pojęcia, że jej skutki mogą być tragiczne. Dotychczas jej życie skupiało się na relacjach rodzinnych, spotkaniach z przyjaciółmi i rozwoju zainteresowań, takich jak łyżwiarstwo figurowe, pływanie czy astronomia. Dziewczyna niejednokrotnie była wściekła na cały świat i nie doceniała tego, co ma. Nadchodzące czasy będą dla niej i jej najbliższych ciężką próbą. 

                „Życie, które znaliśmy” to pierwsza część dystopijnej trylogii „Ocaleni”, autorstwa Susan Pfeffer. Gdy rozpoczynamy książkę, świat, z jakim będziemy mieli do czynienia na jej stronach dopiero się tworzy. Z początku taki sam, jaki znamy, w chwili zderzenia asteroidy z Księżycem i jego wypadnięcia z orbity, zaczyna się przeobrażać. Pojawiają się kataklizmy, które zrównują miasta z ziemią i całkowicie unicestwiają niektóre tereny. Powodzie i gigantyczne fale tsunami to dopiero początek, z czasem zaczyna się robić jeszcze ciężej, a zagrożenie staje się najwyższym priorytetem. Żeby nie zepsuć Wam zabawy nie wyjawię, co jeszcze przygotowała dla czytelników autorka, ale jedno jest pewne – w takim świecie z pewnością nie chcielibyście żyć. Jej wizja przyszłości jest przerażająca, gdyby dotyczyła nas osobiście, ale jeśli o niej czytamy, ciekawość przeważa szalę.

                Bardzo spodobała mi się narracja pierwszoosobowa w postaci pamiętnika pisanego przez Mirandę.  Wszystkie wydarzenia poznajemy z jej perspektywy, czytamy o wielu subiektywnych odczuciach głównej bohaterki, jej emocjach i lękach. Dzięki temu lepiej możemy zaobserwować jej przemianę, zachodzącą wraz z upływem czasu. Z początku przejmująca się błahostkami dziewczyna, zaczyna się śmiać ze swoich dawnych problemów, tak ciężko jej rodzinę doświadcza los. Ale nie tylko sposób wprowadzenia czytelnika w fabułę przypadł mi do gustu, choć autorka ma świetny styl i lekkie pióro, a więc czytało się niesamowicie dobrze. Przede wszystkim Susan Pfeffer miała świetny pomysł na fabułę, konstrukcja świata nie zmienia się w jej książce na skutek działań człowieka, a z powodu niezależnego od woli ludzkości uderzenia asteroidy. Jestem świadoma faktu, że gdyby nie ciekawie poprowadzona narracja, pomysł by nie wystarczył, jednak w tym przypadku nawzajem się one dopełniają.

                Zwróciłam też uwagę na sposób przedstawienia głównej bohaterki i jej najbliższych. Miranda nie jest nieomylna, odważna, najmądrzejsza i zdolna do heroicznych czynów. Nie wyrusza na wyprawę, by uratować świat przed kataklizmami, a  jej los nie obchodzi wielu ludzi oprócz rodziny i przyjaciół. Zwykle w tego typu książkach postaci mają ważną misję, wszyscy na nich liczą i chcą, by przywrócili życie do normy, co z czasem robi się nudne. Tymczasem pamiętnik Mirandy skupia się na życiu dziewczyny, jej braci, rodziców, przyjaciół i kilku dalszych znajomych. Głównym motywem jest tutaj przetrwanie, dlatego nie oczekujcie rozmaitych scenerii i przygód pełnych niebezpieczeństw, bo czegoś takiego nie znajdziecie. Mnie się to bardzo podobało, z ciekawością obserwowałam jak poradzi sobie rodzina i dzięki wciąż temu samemu miejscu akcji lepiej widoczne były zmiany zachodzące w życiu bohaterów na przestrzeni czasu. Poza tym lubię różne strategie, więc podczas lektury zastanawiałam się, jak na miejscu Mirandy postąpiłabym ja, interesujące doświadczenie.

                Prawie zawsze, nawet w książce, która moim zdaniem była świetna i odebrałam ją bardzo pozytywnie, znajduję i opisuję jakieś wady i drobne usterki. Czasem może się nawet wydawać, że lektura nie przypadła mi do gustu. Ale wynika to z tego, że staram się zwracać uwagę na wszystko, by czytelnicy mieli jak najdokładniejszy obraz moich odczuć po skończeniu książki. Jednak tym razem nie mam pojęcia, co mogłabym zaliczyć do wad, tak bardzo „Życie, które znaliśmy” mi się spodobało. Umiejscowienie akcji na małym obszarze, pamiętnikowy sposób przedstawiania zdarzeń i liczne emocje przewijające się przez strony tworzą bardzo interesującą pozycję książkową, którą polecę przede wszystkim  fanom dystopii i antyutopii. Czas spędziłam z nią niezwykle milo, choć zleciał zdecydowanie za szybko i na dodatek niemal niepostrzeżenie. Z niecierpliwością czekam na kontynuację, ciekawe, co jeszcze się wydarzy.

                Moja ocena: 9/10

Za mile spędzony czas dziękuję:


I jeszcze piosenka, która pasuje moim zdaniem do książki :)



sobota, 6 października 2012

Wejście w zbrodnię - Jill Hathaway


Słyszeliście kiedyś o chorobie zwanej narkolepsją? Wyobraźcie sobie, że w każdej chwili możecie stracić przytomność, kontrolę nad swoim ciałem. Nie macie żadnego wpływu na to, kiedy dostaniecie napadu, czy będziecie wtedy w pracy, na oczach wszystkich, czy w odosobnieniu. Ciężko jest żyć w przeświadczeniu, że większość ludzi uważa Cię za wariata i ciekawy temat do plotkowania. Po prostu co jakiś czas odpływasz, a lekarstwa niewiele pomagają. Właśnie na taką przypadłość cierpi Sylvia. Jednak dziewczyna skrywa także inną tajemnicę, którą wyjawiła tylko raz, swojemu ojca. Po tym incydencie została wysłana na wizytę do psychiatry, więc nauczona doświadczeniem, dała sobie spokój z tłumaczeniem ludziom, co dokładnie ją spotyka, gdy traci przytomność. A w takich chwilach dziewczyna wnika do umysłów innych osób i na krótki czas staje się nimi, choć nie ma wpływu na ich postępowanie. Jak bezsilna musi się czuć, gdy dochodzi do morderstwa…

„Wejście w zbrodnię” to książeczka raczej niepozorna. Jej objętość jest niewielka, bo to niecałe 300 stron, okładka specjalnie się nie wyróżnia, a w blogosferze rzadko pojawiają się jej recenzje. Dostałam i odstawiłam ją na bok, jednak po pewnej pozytywnej opinii na jej temat postanowiłam czym prędzej się za nią zabrać. „Wejście w zbrodnię” to kryminał z wątkiem nadnaturalnym, dzięki któremu książką jest o wiele ciekawsza i inna od typowych powieści z tego gatunku. Autorką jest Jill Hathaway, która ukończyła literaturę angielską na uniwersytecie, a obecnie pracuje jako nauczycielka. Jej powieśc została bardzo dobrze przyjęta w wielu krajach i uważam, że w Polsce również powinna być bardziej znana. Nie jest to wymagająca lektura i frapująca zagadka, ale mimo to nie tak łatwo było mi domyślić się całego rozwiązania, choć miałam pewne podejrzenia. Właściwie to się one sprawdziły, ale nieważne, czytało się wyśmienicie!

Już na początku dałam się porwać prozie Hathaway, język jakim się posługuje jest prosty i lekki, dzięki czemu ani się obejrzymy, a już po lekturze. Mnie zajęła ona niecałą dobę, z przerwami na szkołę, naukę i inne zajęcia, a to moim zdaniem wynik bardzo dobry. Najważniejsze, że książka wciąga, bo choćby język był piękny, a fabuła oryginalna, to nie jest dobrze, gdy nie mamy ochoty do powieści wrócić, nieprawdaż? Żałowałam trochę, gdy już było po wszystkim, bo zainteresowała mnie nie tylko zagadka, ale też życie głównej bohaterki. W „Wejściu w zbrodnię” nie brakuje akcji, ale pojawiają się również retrospekcje, które podobają mi się w niemal każdej książce, z którą mam do czynienia.  Bardzo lubię takie zabiegi przeniesienia czytelnika do przeszłości. Jedyny element,  który zmniejsza pozytywny wydźwięk całości, to wątek romansowy. Jest on naiwny i trochę denerwujący, dziewczyna ledwo poznała chłopaka, a niedługo później stwierdza, że go kocha. Miał też w tym swój udział bohater męski, który wyjątkowo nie przypadł mi do gustu. Jednak w przypadku pozostałych postaci było o wiele lepiej.

„Wejście w zbrodnię” to niewymagający, ale bardzo wciągający kryminał. Dzięki niewielkiej objętości uprzyjemni nam zaledwie jeden wolny wieczór, ale warto się z nim zapoznać. Oprócz typowej dla tego gatunku intrygi, mamy do czynienia z ciekawych wątkiem fantastycznym. Mimo słabszego wątku romansowego, całość odebrałam bardzo pozytywnie. Gdyby autorka napisała jeszcze jakąś inną powieść kryminalną, z chęcią się z nią zapoznam. Tymczasem polecam „Wejście w zbrodnię” Wam, mam nadzieję, że się nie zawiedziecie.

 Moja ocena: 8/10


Zapraszam do zapoznania się z moją opinią na temat filmu "Jesteś bogiem" :)



piątek, 5 października 2012

Na dużym ekranie: "Jesteś bogiem"

"Jesteś bogiem" to film przedstawiający losy legendarnego zespołu hip-hopowego Paktofonika, który powstał w 1998 roku. Właściwie zaledwie niewielką część scen z ekranu można uznać za prawdziwą, gdyż głównie jest to wyobraźnia i interepretacja twórców. Historia trzech chłopaków z blokowisk, którzy dążą do spełnienia marzeń sprawia, że nie tylko fani zespołu będą zainteresowani filmem i nie tylko im się on spodoba.



Chronologia zdarzeń jest zaburzona i niekiedy trudno jest połapać się, co wydarzyło się najpierw. Jednak dzięki temu zabiegowi fabuła jest bardziej zaskakująca i stale dzieje się coś ważnego, także coś za coś ;) Klimat filmu jest raczej przygnębiający, ale pojawia się także kilka zabawnych scen i mam nadzieję, że w zamierzeniu miały one wywoływać uśmiech na twarzy.



Nie należę do fanów Paktofoniki, bo nigdy nie słuchałam muzyki tworzonej przez ten zespół, choć z hip-hopem już bardziej miałam do czynienia. Jednak mimo to film zrobił na mnie duże wrażenie.  Pięknych scenerii i efektów specjalnych tu nie znajdziemy, ale takie filmy też lubię. Na przykład komedie romantyczne z reguły mnie nudzą, wolę gdy ekranizacja zapada w pamięć i daje do myślenia, a "Jesteś bogiem" to właśnie czyni. Wywołuje też wiele emocji, pod koniec uroniłam nawet kilka (akurat, kilka...) łez.





 Było wiele świetnych scen, podkład muzyczny doskonale pasował i moje odczucia były jeszcze silniejsze. Chyba najbardziej podobał mi się moment, który możecie znaleźć w zwiastunie- koncert PFK, te uniesione w górę ręce i słowa"O rany, rany, jestem niepokonany", świetne :) 


Dziwi mnie tylko zachowanie niektórych nastolatków, którzy śmieją się, gdy tego robić nie należy i rzucają tak głupimi tekstami, że a coś mi się dzieje. Zakończenie, kompletna cisza, a z tyłu śmiechy i głupkowate uwagi. Film bardzo polecam, także osobom, które nie miały z Paktofoniką do czynienia, bo to przede wszystkim historia walki o marzenia i ucieczki od szarej rzeczywistości. Warto obejrzeć ;)



Może i jestem "sezonowym fanem, bo film", ale i tak będę słuchać, bo mi się podoba i tyle :))))


Oglądaliście? Wybieracie się? :)



wtorek, 2 października 2012

Sto Tysięcy Królestw - N. K. Jemisin


Yeine Darr po śmierci swojej matki zostaje wezwana do stolicy Stu Tysięcy Królestw, miasta Sky. Rozkaz przyprowadzenia dziewczyny wydał jej dziadek, Dekarta,  którego ta z kolei nigdy nie widziała. Matka Yeine wyszła za mąż za barbarzyńcę z północy, a jej ojciec wyrzekł się jej i przestał utrzymywać z nią kontakty. Dekarta jest władcą państwa, ale z uwagi na podeszły wiek pragnie wybrać swojego następcę. O koronę wraz z dwojgiem innych kandydatów będzie walczyła Yeine, niekoniecznie z własnej woli. Dziewczyna nie ma pojęcia dlaczego dziadek okazał jej tak wątpliwą przyjemność, ale nie zamierza odpuszczać, dopóki nie rozwikła tej zagadki. W pałacu, gdzie od tej pory zamieszka, każdego powinna traktować jak wroga, bo mało kto żywi dla niej przyjazne uczucia. Szczególnie niebezpieczni są Enefadeh, czyli zniewoleni przez Arameri i posłuszni im, bogowie. Czy Yeine podda się w nierównej walce, czy może jednak zawalczy o tron? Jakie sekrety kryje w sobie Sky i jego mieszkańcy?

„Sto tysięcy królestw” to pierwsza część Trylogii Dziedzictwa autorstwa N. K. Jemisin, a zarazem jej debiutancka powieść, która zyskała wiele nominacji do prestiżowych nagród. Ile prawdy jest w hymnach pochwalnych na jej temat? Nie jestem fanką gatunku fantasy i rzadko sięgam po tego typu pozycje, jednak ta zaciekawiła mnie, a i nie bez znaczenia był fakt, że została wydana przez jedno z moich ulubionych wydawnictw. Poza tym nie zaszkodzi czasem oderwać się od swoich przyzwyczajeń i ulubionych gatunków. Tak więc trafiłam do świata powieści fantasty, ale zupełnie innego niż się spodziewałam i przyznaję, że ten świat bardzo mi się spodobał. W miejscu, gdzie pokonani bogowie służą ludziom jako broń, a jedynym, którego można wyznawać jest Itempas, pojawia się wiele ciekawych legend, podań i zwyczajów.

Właśnie dzięki pomysłowości i oryginalności autorki, książkę czyta się tak dobrze. Nie wzoruje się ona na często powielanych schematach bohaterów i różnych istot, lecz tworzy własne postaci i prawa kierujące światem. W Stu Tysiącach Królestw można wyróżnić wiele plemion, a zwyczaje i tradycje niektórych z nich zostały nam przybliżone. Podobnie jest z opowieściami o powstaniu wszechświata, Ziemi,  rodzaju ludzkiego. Jemisin zaprezentowała również ciekawe pomysły dotyczące Wojny Bogów, jej skutków oraz innych zdarzeń niemających odzwierciedlenia w realnym świecie. Dzięki tak dużej dawce nowych dla czytelnika rzeczy, książkę czyta się bardzo szybko, gdy już się ją zacznie strona za stroną lecą w zatrważającym tempie. Mimo to lektura zajęła mi naprawdę dużo czasu, gdyż byłam zajęta, a nie czułam czegoś w stylu „umrę, jeśli zaraz się nie dowiem, co będzie dalej”. I tak oto zostawiałam książkę z lekkimi wyrzutami sumienia na dzień następny.

Przyjemne czytania jest także zasługą lekkiego i przemawiającego do czytelnika języka. Nawet opisy przedstawiają obiekty tak nietuzinkowe, że nie nużą i nie odróżniają się tak bardzo od akcji, której jest wiele. Jednak sporą część zajmują także odczucia bohaterów, co mnie bardzo przypadło do gustu, mogłam się z nimi bardziej utożsamić. Fabuła powieści jest ciekawa i frapująca, właściwie aż do samego końca nie wiemy co się wydarzy, choć z drugiej strony zakończenie nie zrobiło na mnie wielkiego wrażenia, do całości podeszłam z umiarkowanym entuzjazmem, ale też się nie nudziłam. Zaletą jest plejada postaci, tak boskich jak i ludzkich. Podsumowując, „Sto Tysięcy Królestw” nie zrobiło na mnie piorunującego wrażenia, ale jednak bardzo mi się spodobało. Na pewno nie nudziłam się podczas lektury, a przewidzieć następnych stron w tej książce nie sposób. Polecam przede wszystkim wielbicielom gatunku, choć nawet ja, a do fanek fantasy nie należę, spędziłam z tą powieścią przyjemnie czas i Wam również tego życzę. 

 Moja ocena: 7/10