sobota, 30 listopada 2013

Bogowie i wojownicy - Michelle Paver




Hylas i jego siostra są Osobnymi co oznacza, że urodzili się poza wioską, nie mają Przodków i traktowani są przez resztę społeczności z pogardą. Po ataku czarnych wojowników, którzy najwyraźniej szukają im podobnych, Hylas musi uciekać, by ocalić życie, a przede wszystkim odnaleźć swoją siostrę Issi. Z pomocą przyjaciela udaje mu się ujść pościgowi, a jego dalszą drogą i kolejnymi wydarzeniami zdaje się kierować przeznaczenie. Jednocześnie Pirra, która od zawsze mieszkała w Domu Bogini, zostaje wysłana do Lykonii, aby wyjść za mąż za syna tamtejszego wodza i przypieczętować sojusz między krajami. Dziewczyna była okłamywana przez matkę, że w końcu będzie mogła zakosztować wolności, więc decyzja o podróży jest dla niej szokiem i powodem do buntu.

„Bogowie i wojownicy” to pierwsza część cyklu o przygodach Hylasa i Pirry w starożytnej Grecji sprzed 3.5 tysiąca lat, czyli w czasie trwania epoki brązu. Książka skierowana jest głównie do nastoletniego odbiorcy, ale może spodobać się zarówno dzieciom, ze względu na wartką akcję i wciągające perypetie bohaterów, jak i dorosłym, którzy lubią oryginalne konstrukcje świata przedstawionego, bo taką tu znajdą. Autorka przenosi czytelnika do czasów, które rzadko są opisywane w książkach i przedstawia historię, która łączy w sobie realny świat prawdziwych ludzi, wojowników, ze światem kierujących ich losem bogów.

„Bogowie i wojownicy” zaczyna się w samym środku zdarzeń, czytelnik nie wie ani o czym jest książka, ani co się przed chwilą wydarzyło. Oceniając powieść po kilkunastu stronach wydawało mi się, że wiem czego mogę się z grubsza spodziewać: typowej przygotówki dla młodszych dzieci, która raczej nie ma szans zrobić odpowiedniego wrażenia na osobie niemal dorosłej. Jednym słowem, byłam dość sceptyczna, jak często mi się zdarza przy początku książki. Jednak w miarę pokonywania kolejnych stron moje myśli zmieniły się w dopingowanie bohaterów i pouczanie ich, bo w końcu czytelnik zawsze jest mądrzejszy od postaci książkowej i lepiej wie, co powinna uczynić. Tak czy inaczej, bardzo zaangażowałam się w poczynania Hylasa, Pirry i mojego ulubionego bohatera, uwaga, uwaga, delfina!

Nie spodziewałam się po książce dla dzieci tak fantastycznego i zgrabnego poprowadzenia akcji. Autorka przedstawia wydarzenia z perspektywy kilku bohaterów, a jednym z nich jest zwierzę, czyli delfin. Może się to wydawać dziwne, ale wypadło świetnie, gdyż umożliwia spojrzenie na świat ludzi z zupełnie innej perspektywy. Poza tym nadaje klimatu tajemniczości, gdyż rozgrywające się wydarzenia mają głębszy, na razie nam nie znany sens. Nawet zakończenie nie rozwiewa wszystkich wątpliwości, a wręcz sprawia wrażenie, że to był dopiero początek przygody. Michelle Paver ma oryginalny pomysł na cykl i kreuje zupełnie nowy świat przedstawiony, który może wydać się miłą odmianą na tle wielu współczesnych powieści. Jednak siła książki tkwi przede wszystkim w tajemniczym, magicznym nastroju, jaki spowija czytelnika podczas lektury. Polecam, nie tylko najmłodszym.

Moja ocena: 8/10

piątek, 29 listopada 2013

Zdobycze książkowe- listopad 2013

Właśnie sobie uświadomiłam, ze ostatni stosik pokazywałam prawie 4 miesiące temu, bo na początku sierpnia. Czas od tamtego momentu minął mi niemal niezauważalnie, pewnie zauważyliście, że ostatnio na blogu nic się nie pojawiało, jednak już nadrabiam zaległości. Moje tempo czytania w tej chwili to jedna książka na dwa dni, ale trudno się dziwić biorąc pod uwagę, że same świetne pozycje na mnie czekają. Są to nabytki z październikowych  Targów Książki w Krakowie, egzemplarze recenzenckie i zdobycze z biblioteki. Odkryłam zalety katalogu online i zamawiania upatrzonych tytułów ^^ Niestety jakość zdjęć pozostawia wiele do życzenia, ale mimo wszystko zapraszam do oglądania :)


Błękitny zamek, Odessa, Bogowie i wojownicy oraz Grim to egzemplarze recenzenckie od wydawnictw. Pozostałe tytuły pochodzą z targów: Kod Estery dostałam za darmo, Złodziej Pioruna kupiłam za zaskakującą cenę 10 złotych, a Bransoletka i Ogród Kamili to efekt mojej sympatii do autorek.

Kolejne zdjęcie to tytuły z biblioteki. Byłam bardzo zdziwiona, gdy zdobyłam "Szukając Alaski" w bibliotece, nie wiedziałam nawet, że książka ta została już kiedyś wydana w Polsce przez Wydawnictwo Znak. Właśnie jestem w trakcie czytania, strasznie mnie wciągnęło. Na temat "Cichego wielbiciela" słyszałam wiele dobrych słów, książka już przeczytana i czeka w kolejce do zrecenzowania. Oglądałam film na podstawie "Poradnika" i koniecznie muszę poznać pierwowzór. Z kolei "Metro 2033" to moje must have chyba już od 1.5 roku :)

Czytaliście coś, chcecie przeczytać, polecacie? Ja już nie mogę się doczekać, aż z wszystkim się zapoznam :3 Zostawiam Was z piosenką i życzę miłego weekendu!


środa, 27 listopada 2013

Gwiazd naszych wina - John Green



Hazel to szesnastolatka chora na raka, która według lekarzy powinna umrzeć już kilka lat temu, jednak wciąż trzyma się życia. Nie chodzi do szkoły, większość czasu spędza w domu, a poruszać musi się wraz ze zbiornikiem na tlen, który umożliwia jej oddychanie. Jedne z jej nielicznych aktywności to spotkania grupy wsparcia, na które bynajmniej nie chodzi z własnej woli. Zajęcia są co najmniej przygnębiające, gdy widzisz brak kolejnych osób, oto skutek uboczny umierania. Jednak pewnego dnia dziewczyna podczas spotkania poznaje intrygującego chłopaka, Augustusa. Towarzyszy on swojemu przyjacielowi, bo choć kiedyś również był chory, udało mu się zwalczyć raka.

Jeśli nieatrakcyjny chłopak uporczywie się w ciebie wgapia, to w najlepszym wypadku uznajesz jego zachowanie za krępujące, a w najgorszym za formę napastowania. Ale przystojny chłopak... no cóż.

„Gwiazd naszych wina” opisuje tworzącą się między dwojgiem nastolatków nić porozumienia, początkowa fascynacja przeradza się z czasem w głębsze uczucie. Ich historia jest piękna i wzruszająca, ale nie do przesady, bo miłość przeplata się z tragediami, walką z chorobą i refleksjami na temat sensu życia. Powieść Johna Greena nie jest kolejną przesłodzoną bajką o nastoletniej miłości, w której bohaterowie spijają sobie lukier z ust, lecz dużo bardziej prawdziwą i przemawiającą do czytelnika opowieścią. Charakteryzuje ją spora ilość ciętego humoru, za pomocą którego bohaterowie zamiast użalać się nad sobą, ironizują i kpią ze swojego życiowego pecha. Czyni to ich bardziej realnymi i ludzkimi, podczas lektury wytwarza się specyficzna więź między postaciami a czytelnikiem.

„Gwiazd naszych wina” charakteryzuje się nieprzewidywalnymi zwrotami akcji w różnych wątkach, jeden z nich jest szczególnie mocno powiązany z życiem bohaterów. Dotyczy ulubionej książki Hazel, która także opowiada o dziewczynie chorej na raka i jej bliskich. Hazel za wszelką cenę chce poznać zakończenie, a uwielbieniem do powieści zaraża Augustusa. Śledzenie losów nastolatków było dla mnie fascynującym doświadczeniem, łączące ich uczucie jest tak prawdziwe i naturalne, a Augustus to prawdziwy ideał. Jednocześnie wielką sympatią darzę Hazel, co jest zaskakujące, gdyż zwykle kobiece bohaterki po prostu mnie denerwują.


Hazel zna prawdę: prawdopodobieństwo, że zranimy wszechświat, jest takie samo jak to, że mu pomożemy, a nie możemy zrobić ani jednego, ani drugiego.

John Green opisując trudny temat jakim jest śmiertelna  choroba zachowuje równowagę między wyczuciem a dość bezpośrednimi uwagami, nie znajdziemy w jego powieści niepotrzebnego patosu, przy jednoczesnej głębi całej historii. Green przedstawia osoby walczące z rakiem w innym świetle, bohaterowie nie tworzą listy „100 rzeczy, które muszę zrobić przed śmiercią”, choć oboje, jak każdy człowiek, boją się zapomnienia i tego, że ich odejście nie odciśnie piętna na świecie.„Gwiazd naszych wina” to książka romantyczna, ale nie pusta, wzruszająca, ale też wywołująca szeroki uśmiech na twarzy, bajkowa, ale jednocześnie do bólu prawdziwa, a zapadającymi w pamięć cytatami z niej można by wytapetować pokój. Jednym słowem wspaniała! John Green trafił także do mojego serca i już trzymam w rękach kolejną jego powieść, licząc na równie fascynującą historię.

Moja ocena: 10/10!

poniedziałek, 25 listopada 2013

Błękitny zamek - Lucy Maud Montgomery




Każdy zna „Anię z Zielonego Wzgórza”, na której wychowały się pokolenia młodych kobiet, jednak nie każdy słyszał o „Błękitnym zamku”, który również wyszedł spod pióra Lucy Maud Montgomery. O ile ta pierwsza, dużo bardziej znana książka, opowiada o dojrzewaniu kilkunastoletniej dziewczynki, o tyle w „Błękitnym zamku” mamy do czynienia z dorosłą bohaterką, Valancy Stirling. Dwudziestodziewięcioletnia kobieta, określana przez bliskich wstydliwym mianem „starej panny” nie ma szczęśliwego życia, od zawsze podporządkowuje się despotycznej, oschłej matce i znosi złośliwe docinki reszty krewnych. Wykonuje codzienne, bezsensowne obowiązki nie wkładając w nie serca i marzy o prawdziwej miłości, w wyobraźni ucieka do wymyślonego Błękitnego Zamku, gdzie czeka na nią kochający mężczyzna.

Pewnie Valancy do końca życia męczyłaby się jak ptaszek zamknięty w zbyt ciasnej klatce, jednak pewne zdarzenie odmienia jej dotychczasowe spojrzenie na świat. Gdy dowiaduje się, że nie pozostało jej tak wiele czasu, postanawia dobrze go wykorzystać i umrzeć w przeświadczeniu, że zrobiła co mogła, by uczynić swoje ostatnie chwile szczęśliwymi. Dlatego opuszcza rodzinny dom i udaje się do jaskini smoka, czyli domostwa odrzuconego przez religijnych, porządnych Stirlingów Ryczącego Abla, pijaka, który sam opiekuje się chorą córką. Valancy udziela im pomocy, nie przejmując się groźbami rodziny, a przy okazji coraz bardziej wikła się w znajomość z mężczyzną, cieszącym się w mieście złą opinią.

Dopiero po zerwaniu duszących więzów z rodziną Valancy pokazuje, jaki uparty, barwny charakterek w sobie skrywała. Kobieta wykracza poza swoje czasy, przeciwstawiając się fałszywości, powszechnej hipokryzji, osądzaniu ludzi po pozorach. W dowcipny sposób wyśmiewa zaściankowość społeczeństwa i wady swoich krewnych, kpiąc z ich nieskrywanego poczucia wyższości. Autorka w  „Błękitnym zamku” pokazuje się z zupełnie innej strony, powieść to udana satyra na ówczesne społeczeństwo. Nie sposób nie uśmiechnąć się pod nosem, czytając o zapatrzonych w czubek własnego nosa ludziach, którzy bulwersują się słysząc prawdę o sobie. Tak naprawdę Valancy to jedyna osoba mówiąca na głos to co myśli, za co określana jest mianem wariatki.

„Błękitny zamek” to powieść dla dziewcząt i kobiet z akcją rozgrywającą się między XIX a XX wiekiem, pod względem tematyki i klimatu można ją porównać do dzieł sióstr Bronte, jednak w przeciwieństwie do nich Montgomery wyśmiewa skrajnie konserwatywne poglądy. Zaskakuje jej dystans do praw rządzących światem, poczucie humoru i charakterek głównej bohaterki, one są największymi atutami książki. Jednocześnie „Błękitny zamek” opowiada o romantycznej miłości, o jakiej marzy każda kobieta, niosąc przy tym pełną dawkę optymizmu i przesłanie, że nigdy nie jest za późno, by zmienić swoje życie.

Moja ocena: 7/10

niedziela, 24 listopada 2013

Filmowa niedziela: Carrie (2013)


Carrie to samotna, zamknięta w sobie dziewczyna, wyśmiewana przez rówieśników i nazywana dziwadłem. Mieszka sama z matką, która jest religijną fanatyczką, a atmosfera panująca w domu i zachowania rodzicielki odbijają się na Carrie. Momentem kulminacyjnym w jej życiu jest epizod w szkole, kiedy to dziewczyna staje się pośmiewiskiem. Jednak Carrie odkrywa w sobie niezwykłą moc telekinezy, czyli przenoszenia przedmiotów siłą umysłu, która dodaje jej pewności siebie, odwagi, ale też poczucie władzy. Dziewczyna jest bardzo nieszczęśliwa do czasu, gdy chłopak, który skrycie jej się podoba, zaprasza ją na bal maturalny. Co prawda ma dziewczynę i Carrie węszy podstęp, ale dla udanego wieczoru oddałaby wszystko.

Już zwiastun filmu zdradza bardzo wiele, pokazując wszystkie najważniejsze sceny, co może się nie podobać, gdyż psuje element zaskoczenia. Jednak z drugiej strony u mnie dokładniejsze pokazanie fabuły wzbudziło ciekowość, bo nie wiedziałam, jak dojdzie do poszczególnych zdarzeń. Koniec końców moje wyobrażenie na temat filmu różniło się od faktycznego przebiegu akcji. Toczy się ona szybko, każda scena ma jakiś cel, wprowadza widza w odpowiedni nastrój niepokoju i podnosi napięcie. Już pierwsza minuta filmu sprawiła, że moja ręka z popcornem zamarła w połowie drogi do ust i stwierdziłam, że może skończę przy… e, mniej krwawej scenie.



Na pierwszy plan wysuwa się genialna gra Julianne Moore, wcielającej się w rolę matki Carrie. Udało się jej zagrać fanatyczną wariatkę, której sam widok budził u mnie dreszcz zgrozy. Przy każdej scenie z jej udziałem zastygałam w bezruchu czekając, kiedy w końcu zrobi coś szalonego. Najstraszniejszym miejscem akcji jest dom Carrie, z którego aż bije atmosfera strachu i szaleństwa. Jak można dorastać w takim otoczeniu? Grozy dodaje jeszcze muzyka i zawodzący śpiew, a cytaty z Biblii wymawiane przepełnionym szaleństwem głosem Margaret to już w ogóle. W takich elementach przejawia się atmosfera filmu, tego horroru nie tworzy przelewająca się krew (choć paradoksalnie tej jest mnóstwo), lecz emocje bohaterów, myśli skrywające się w zakamarkach ich głów.

Przed obejrzeniem filmu nie czytałam książki, więc nie dane mi było ich porównać, podobnie jak nie znam starszej ekranizacji. Wiem jedno, ta bardzo mi się podobała. Lubię horrory, choć się ich boję, a przy każdym gwałtownym ruchu strasznej Margaret White podskakiwałam w fotelu (inni widzowie tak nie reagowali). Julianne Moore jest gwiazdą tej ekranizacji, ale Chloë Moretz, wcielająca się w rolę Carrie także bardzo dobrze sobie poradziła, choć słyszałam głosy, że książkowa Carrie była mniej urodziwa. Film jest dość przewidywalny, co jednak nie odbiera mu straszności. Tylko zakończenie nie do końca mnie usatysfakcjonowało, bo widok Carrie w krwi był bardziej obrzydliwy niż przerażający, a poza tym końcówka była trochę mniej logiczna, ale mimo to szczerze polecam. Warty obejrzenia, trzymający w napięciu horror.