niedziela, 29 stycznia 2012

"Świadectwo prawdy" - Jodi Picoult


             Wczesnym rankiem na farmie Amiszów znaleziono martwe, nowonarodzone niemowlę, zawinięte w koszulę i ukryte w oborze, pod końskimi derkami. Po analizie dowodów wszystko wskazuje na to, że dziecko zostało uduszone przez matkę, Katie Fisher. Dziewczyna mieszkająca na farmie wraz z rodzicami nie przyznaje się do winy, ba, twierdzi nawet, że nigdy nie była w ciąży! A przecież badania ginekologiczne dobitnie wskazują, że kilka godzin temu urodziła… Jak to możliwe, że jej rodzina i znajomi niczego nie zauważyli? Codziennie razem pracowali, rozmawiali, spożywali posiłki, a wieść o ciąży jest dla nich całkowitym zaskoczeniem. Już na początku możemy zadać sobie szereg pytań: Czy śmierć dziecka aby na pewno była morderstwem, a jeśli tak- kto jest sprawcą? Co się stało z ojcem dziecka? Czy Katie Fisher kłamie twierdząc, że niczego nie pamięta? I wreszcie: co naprawdę zdarzyło się na farmie?
              
             „Świadectwo prawdy” to powieść łącząca w sobie elementy powieści obyczajowej i kryminału z wątkiem miłosnym, nie można jej jednoznacznie sklasyfikować. Autorką jest bardzo znana na całym świecie pisarka- Jodi Picoult, której dzieła, przetłumaczone na 30 języków, często określana są mianem bestsellerów. Amerykanka mieszka wraz z rodziną w stanie New Hampshire. W 2003 roku za całokształt swojej twórczości została wyróżniona nagrodą New England Book.

                Fabuła powieści składa się z kilku wątków, z których każdy jest jej elementarnym składnikiem i odgrywa znaczącą rolę. Ze względu na wzajemne powiązania między nimi można by nawet stwierdzić, że mamy tu do czynienia z kilkoma wątkami głównymi stanowiącymi myśl przewodnią książki. Przede wszystkim…  Właśnie, ciężko mi określi co „przede wszystkim”, gdyż nie potrafię ustawić poruszanych tematów w określonej hierarchii ważności, kolejność pozostawię więc przypadkowi.

                W „Świadectwie prawdy” spotykamy się z podchodzącą pod gatunek kryminału sprawą śmierci niemowlęcia. Pozornie wszystko wydaje się proste i oczywiste, nie ma problemu z ustaleniem tożsamości mordercy i okoliczności zbrodni.  Jednak w przeciwieństwie do pospolitego kryminału nie mamy tutaj wielu podejrzanych, skomplikowanego śledztwa czy odkrywania kolejnych poszlak. Mamy za to zeznania domniemanej winowajczyni, młodej matki, która nie odkrywa wszystkich kart, a prawdę dawkuje powoli, woląc zachować ją dla siebie. Ważną rolę odgrywa proces sądowy, którego przebieg został dokładnie przedstawiony, głównie na ostatnim etapie książki. 

                Postępowanie dochodzeniowe przeplata się z opisem codziennego życia Fisherów, należących do zgromadzenia Amiszów. Amisze, synonim do określenia „prości ludzie”. Tak się nazywają i tak starają się żyć. To zamknięta grupa, przebywająca z dala od cywilizacji, pokus tego świata, nie uznająca takich zdobyczy dzisiejszej technologii jak prąd elektryczny, telefon, komputer czy samochód. Zajmują się uprawą roli, pracują w swoich gospodarstwach wiodąc  spokojny żywot dobrych ludzi w zgodzie z innymi i Bogiem. Najważniejszy jest dla nich Kościół i rodzina. Obowiązujące ich zasady są bardzo surowe: nie mogą się kształcić, korzystać z dorobku współczesności, mieć kontaktu z resztą świata.  Funkcjonowanie tej specyficznej społeczności zostało na kartach powieści przedstawione z całą dokładnością. Możemy poznać ich wiarę, sposób myślenia, charaktery, których podstawą jest niewyróżnianie się, skromność, życie w służbie Boga i bliźnich. 

                W „Świadectwo prawdy” został wkomponowany znaczący dla fabuły wątek miłosny. Poznajemy panią adwokat, Ellie Hathway , która uciekając przed niesatysfakcjonującym życiem w Filadelfii u boku mężczyzny, którego nie kocha, trafia do miasteczka Pardise w Pensylwanii, miejsca zamieszkania jej rodziny. Za namową ciotki podejmuje się sprawy kuzynki, na skutek czego trafia na farmę Amiszów. Ellie to silna i niezależna kobieta bojąca się okazywania uczuć, woląca prowadzić bezpieczne, ustabilizowane życie na poziomie. Jednak po przeprowadzce coś zaczyna się w niej zmieniać. Dochodzi do tego także odnowienie kontaktów z byłym partnerem, jeszcze z czasów studiów. Czy ta prawie czterdziestoletnia kobieta odnajdzie szczęście i zazna prawdziwej miłości?

                                                    "Kiedy kogoś kochasz, to jeszcze nie znaczy, 
                                              że Bóg  ma w swoich planach, żebyście byli razem"

                Jodi Picoult porusza w swojej powieści temat macierzyństwa, który łączy ze sobą wszystkie wątki. Przedstawiony jest on na zasadzie kontrastu: kobieta, która zamiast chcieć dla swojego dziecka wszystkiego co najlepsze uśmierca jej oraz kobieta, która bardzo pragnęłaby je posiadać, ale nie może zajść w ciążę. Jak trudne będzie dla tej drugiej bronienia osoby, która pozbyła się najpiękniejszego daru, jaki mogła otrzymać? Czy odłoży na bok uprzedzenia, by starać się pomóc kuzynce?

                „Świadectwo prawdy” mogę polecić z czystym sumieniem. Jodi porusza w powieści ważny temat, jakim jest miłość matki do dziecka. Choć nie znajdziemy tutaj szybkiej akcji, wynagradza nam to ciekawa fabuła z dokładnie zarysowanym obrazem życia w społeczeństwie Amiszów, miłości pomiędzy członkami zupełnie różnych światów, szukania swojego miejsca w świecie. Lekturę uprzyjemnia prosty w odbiorze język, a postacie są ciekawie zarysowane, nie mogę im nic zarzucić. Uważam, że „Świadectwo prawdy” to powieść, którą warto przeczytać.

                 Moja ocena: 9/10

czwartek, 26 stycznia 2012

"Cisza" - Becca Fitzpatrick



Dziewczyna budzi się. Z przerażeniem odkrywa, że znajduje się na cmentarzu. Leży w grobie. Słyszy głos. Zrywa się i biegnie, chcąc uciec prześladowcom. Trafia na miejsce pochówku jej zmarłego półtora roku temu ojca. Łzy napływają jej do oczu, ale rusza dalej. Nie wie skąd się tu wzięła, co się z nią działo ostatnimi czasy, ani dlaczego liście na drzewach są kolorowe, skoro mamy kwiecień. Rozumie tylko jedno – będzie bezpieczna dopiero wtedy, gdy dotrze do domu Vee.

Owa dziewczyna w popłochu przeskakująca nad nagrobkami to znana czytelnikom z poprzedniej części „Szeptem” Nora Grey. Już na początku powieści dowiadujemy się, że zaginęła w czerwcu, kilka miesięcy temu i nikt, nawet ona sama nie wie, gdzie przebywała przez tyle czasu. Nie potrafi przypomnieć sobie miejsca będącego dla niej więzieniem oraz twarzy prześladowcy. W głowie ma tylko wszechobecną czerń, pojawiającą się w najróżniejszych chwilach, tak jakby to ona była wspomnieniem. I uważnie przyglądające się jej czarne oczy. Pamięć dziewczyny sięga do czasów… Tak, tylko czytelnik zaznajomiony z jej poprzednimi perypetiami wie, że są to czasy zanim poznała Patch’a, bo teraz Nora o istnieniu chłopaka nie ma pojęcia, a matka i najlepsza przyjaciółka pewne rzeczy skutecznie przed nią ukrywają.

Jaki związek z zaistniałymi wydarzeniami ma Jev, który uratował Norę przed śmiertelnym niebezpieczeństwem, a jednocześnie utrzymuje, że jest jej znajomym z przeszłości? Co łączy dziewczynę ze Scott’em, który ponownie pojawia się w jej życiu? Jaką rolę odgrywa nowy partner mamy, Hank Millar? I wreszcie: co takiego się stało, że Nora straciła pamięć?
„Cisza” to trzecia już, najnowsza część serii „Szeptem” autorstwa Becci Fitzpatrick, którą można zakwalifikować do gatunku paranormal romance.

Sięgając po część trzecią miałam nadzieję, że okaże się lepsza od swoich poprzedniczek. Niestety, tak się nie stało. O ile pewnie większość z Was jest przyzwyczajona, że często na początku książka jest mniej ciekawa niż po kilkudziesięciu stronach, podczas których akcja się rozkręca, o tyle z „Ciszą” jest odwrotnie. Po przeczytaniu kilkunastu pierwszych stron wydawało mi się, że wreszcie w tej serii pojawi się coś, co mnie zainteresuje, że może w końcu docenię zachwyty nad nią. Jednak proporcjonalnie do czasu poświęconego na lekturę było coraz monotonniej.

Wielkim minusem jest fakt, że wiedziałam wszystko z czego nie zdawała sobie sprawy Nora. W poprzedniej części wyjaśniło się sporo wątków, a tutaj mamy powrót do nich i ponowne dochodzenie do właściwych wniosków przez główną bohaterkę. Tak więc podczas gdy ona niczego się nie domyślała, nawet pewnych oczywistych rzeczy, ja czekałam aż zdarzy się coś ekscytującego. Czy się doczekałam? Nie… Nie ma chyba nic gorszego niż przewidywalność i brak elementu zaskoczenia.

Bardzo raziły mnie błędy merytoryczne, które pojawiły się już na samym początku. Przede wszystkim: Nora zaginęła pod koniec czerwca, a została odnaleziona we wrześniu, wkrótce po rozpoczęciu roku szkolnego. Chwilę potem zostałam uraczona informacją, że nie było jej przez okres pięciu miesięcy. Jakim cudem? Może to ja nie potrafię liczyć? W każdym razie, nijak nie jestem w stanie z niecałych trzech miesięcy zrobić pięciu. Widać w książce się to udało.

Co do bohaterów, znowu mnie nie zachwycili. Czy tylko ja mam już dość Nory z jej naiwnością i przesadną upartością? Patch też zaczął mi się nudzić. Natomiast pisarka ma u mnie plusika za Scotta, którego w tej części polubiłam, wyróżnia się na tle reszty postaci.

Poza tym w „Ciszy” zabrakło mi emocji i oddziaływania na czytelnika( a przynajmniej na mnie). Ja podczas lektury tej książki nic nie czułam! Kompletnie nic. Nie zainteresowała mnie, bohaterowie denerwowali, nie obchodziło mnie w jakim kierunku potoczy się ta historia, miałam tylko wrażenie sztuczności i odczucie: „to już było”.

Reasumując, mi „Cisza” do gustu nie przypadła. Jeśli ktoś lubi paranormal romance, może się sam przekonać, jeśli podobały się mu części poprzednie – niech czyta i tę, jeśli do gustu mu nie przypadły, to ta jego opinii o serii nie zmieni. Do mnie książka nie przemawia, jest wiele lepszych lekkich czytadeł.

Moja ocena: 6/10

poniedziałek, 23 stycznia 2012

"Nigdy i na zawsze" - Ann Brashares


                Nie ma na świecie wielu ludzi takich jak on, obdarzonych Pamięcią, będących świadomych tego, że żyli już wiele razy w różnych wcieleniach, zmieniając tylko ciała, a zachowując swoją duszę. Miewają sny zawierające wspomnienia z poprzednich istnień, dziwne nawyki i przyzwyczajenia, czują przywiązanie i tęsknotę za osobami, których nigdy nie spotkali. Jednocześnie nie podejrzewają nawet, z czym to wszystko jest związane, że elementem łączącym te zdarzenia jest nieśmiertelność wewnętrznego „Ja”, które na przestrzeni wieków pozostaje niezmienne. Niektóre dusze są zupełnie nowe, po raz pierwszy egzystują na tym świecie, by potem z niego odejść. Inne żyją od tysięcy lat. Część z nich dokładnie pamięta swoje poprzednie wcielenia, rodziny i śmierci. Nie ma ich wiele, może kilka na całym świecie. Należy do nich Daniel.

                Chłopak urodził się w VI wielu w Afryce Północnej, a  w każdym razie to jego pierwsze wspomnienie, bo niewykluczone, że istniał już wcześniej. To wtedy zobaczył ją po raz pierwszy. Popełnił straszny błąd, którego miał żałować przez całą wieczność. Ta dziewczyna, której imienia nawet nie znał, nadała przyszłości sens. Nie spotykał jej często, kilka razy w ciągu ponad tysiąca lat. Ale zawsze była w jego sercu: kochał ją, tęsknił, szukał. Mimo to nigdy nie mogli być razem. Może nie byli sobie pisani? Może los tak właśnie chciał, by za każdym razem, gdy ją odnalazł musiał odejść?
                „Nigdy i na zawsze” to powieść łącząca w sobie elementy fantastyki i romansu paranormalnego. Autorką jest Ann Brashares, której seria „Stowarzyszenie wędrujących dżinsów” zyskała bardzo dużą popularność, została nawet zekranizowana. 

                Głównymi tematami poruszanymi w powieści jest reinkarnacja i trwające od wieków, niezmienione ani osłabione przez upływający czas, uczucie między dwojgiem ludzi. Fabuła skupia się zarówno na teraźniejszości, w której żyją Daniel i Lucy, jak i przeszłości, gdzie opisywana jest wcześniejsza historia bohaterów. Współcześnie nastolatki uczęszczają do szkoły w Wirginii, szybko dorastają zmieniając się w młodych ludzi wiodących własne życie, a ich drogi się rozchodzą. Tymczasem czytelnik zostaje wprowadzony do minionych czasów, począwszy od VI wieku naszej ery, czyli początku tej opowieści, której główną istotą jest miłość, bo to ona łączy te wydarzenia, nadaje im sens i znaczenie.

                „Część niebezpieczeństwa tkwiącego w tak długim życiu ze świadomością,
                że będzie się wracało bez końca, polegała na ciągłym odkładaniu życia na 
                potem, aż w końcu w ogóle przestawało się żyć. Dlatego, że zawsze można 
                było zacząć od nowa. Dopóki mogło się żyć, tak naprawdę nigdy się nie żyło.
                Póki i tego się nie zmarnowało.”

                Bardzo podobał mi się sposób, w jaki pisarka zabiera nas do zamierzchłych epok i kreuje świat. Nie skupia się na realiach historycznych na tyle, żebyśmy poczuli się nimi przytłoczeni i znudzeni, za to wspaniale „maluje” rzeczywistość. Dzięki jej zabiegom czułam, jakbym naprawdę znalazła się w tych wszystkich miejscach, mogłam je zobaczyć na własne oczy. Jeszcze te niezwykłe historie snute przez pisarkę dodawały całości kolorytu. Zrobiły na mnie wielkie wrażenie, zauroczyły bardziej niż wydarzenia rozgrywające się współcześnie. Gwieździsta noc na pustyni, morskie podróże po świecie, historia dziewczyny, która miłość swojego życia odnalazła w rannym żołnierzu znajdującym się pod jej opieką – podczas lektury czułam wszechobecną magię, wprowadzającą w nastrój godny obecnej na kartach powieści wielkiej miłości.

                Bohaterów w powieści nie mamy wielu: dwoje głównych, czyli Lucy i Daniel oraz kilku pobocznych. Pomimo ich małej ilości posiadają dobrze zarysowane sylwetki i indywidualne cechy, nie są nudni i nijacy. Dzięki braku natłoku postaci, możemy dokładnie poznać ich charaktery, przyjrzeć się zmianom zachodzącym w nich na przestrzeni czasu, zgłębić ich bagaż doświadczeń, sposób postrzegania, uczucia. Bardzo polubiłam Bena, z którego ust wyszło tyle mądrych słów. Przywodził mi on na myśl Mistrza, który żyje od zawsze, widział wszystko, nigdy się nie myli i nic go nie może zdziwić. Każda postać jest inna, wyraźnie zarysowanych jest u niej tylko kilka cech, dzięki czemu postrzegamy ją jako ich ucieleśnienie, w określony sposób.

                W „Nigdy i na zawsze” występuje narrator wszechwiedzący, gdy mowa o wydarzeniach współczesnych, które poznajemy jednak z perspektywy Lucy albo Daniela. Natomiast jeśli chodzi o opowieści z przeszłości, raczy nas nimi chłopak, jako ich główny uczestnik. Zwykle występuje w nich także Lucy, odgrywając niepoślednią rolę.

                Co do kwestii języka powieści, nie jest on zbyt skomplikowany, nie znajdziemy w nim archaicznego słownictwa czy trudnych, niezrozumiałych wyrazów. Natomiast styl jest dość rozbudowany, tekst zawiera wiele porównań, metafor, przemyśleń, przy czym te ostatnie są niekiedy dość skomplikowane i trzeba się dokładnie wczytać, by pojąc ich sens. Są to rozważania Daniela, przy których nie zawsze, ale czasem miałam wrażenie „przerostu formy nad treścią”, bo co za dużo to niezdrowo.  Było jednak sporo trafnych wywodów, które spodobały mi się i dały do myślenia.

                Powieść nie może pochwalić się wartką akcją, która wciąż trzymałaby nas w niepewności, zaskakiwała i często zmieniała bieg zmierzając do emocjonującego punktu kulminacyjnego, bo nie był on taki znowu „kulminacyjny”. Mnie przynajmniej nie zaskoczył i myślę, że mógłby wyglądać inaczej. Zakończenie także nie do końca mnie usatysfakcjonowało, choć może tak jest lepiej. Sądzę jednak, że brak szybkiej akcji rekompensują piękne i intrygujące historie z przeszłości zakochanych.

                Trzeba przyznać, że okładka książki jest naprawdę zachwycająca i robi wrażenie. Moim zdaniem dokładnie odzwierciedla tę magię, która znajdziemy na stronicach powieści, a pomysł, by zobrazować na niej jedną z historii bohaterów był trafny. Owa okładka jest sporym atutem i myślę, że w dużej mierze to właśni ona przyciąga czytelników.

                Reasumując, „Nigdy i na zawsze” to książka warta przeczytania. Nie wiem, czy przypadłaby do gustu wielbicielom wartkiej i porywającej akcji, bo takiej tu nie znajdą. Sądzę jednak, że spodoba się osobom lubiącym czytać niezwykłe historie opowiadające o wielkiej miłości, pełnej poświęcenia, wytrwałości, niczym niezachwianej. O przeznaczeniu, które stawia na swojej drodze dwojga ludzi, by złączyć ich ze sobą na zawsze. O błędach, które popełniamy i dostawaniu kolejnej szansy, by owe błędy naprawić. Polecam!

                Moja ocena: 9/10

sobota, 21 stycznia 2012

#2. Stosiki.

Pierwszy stosik to moja własność, efekt promocji w Znaku :D Drugi natomiast to pozycje pożyczone, głównie z biblioteki.



Od góry:
- "Jutro 2" - John Marsden
- "Jutro" - John Marsden
- "Nigdy i na zawsze" - Ann Brashares
- "Pretty little liars. Kłamczuchy" - Sara Shepard
- "Pretty little liars. Bez skazy" - Sara Shepard

 




Od góry:
- "Zwiadowcy. Płonący most" - John Flanagan
- "Drugie spojrzenie." - Jodi Picoult
- "Świadectwo prawdy." - Jodi Picoult
- "Cisza" - Becca Fitzpatrick - już przeczytałam, wkrótce powinna pojawić się recenzja
- "Pachnidło" - Patrick Suskind
- "Ulysses Moore. Labirynt cienia" 


Zapowiada się ciekawy weekend :D


środa, 18 stycznia 2012

"Zwiadowcy. Ruiny Gorlanu." - John Flanagan


                 
                Wśród pustkowi Gór Deszczu i Nocy Morgarath planuje zemstę. Piętnaście lat temu, gdy próbował przemocą objąć we władanie królestwo Araluen, został zwyciężony przez wojska króla Duncana i zjednoczonych z nim wpływowych osobistości. A przecież miał przewagę liczebną! Armia wargali, z wyglądu podobnych do ludzi, lecz o mniejszej od nich inteligencji, była praktycznie nie do pokonania. Porażka Morgaratha to wina zwiadowcy, szpiega na usługach państwa. Ale to się więcej nie powtórzy. Były baron Gorlanu rośnie w siłę i wkrótce upomni się o to, co w jego mniemaniu mu się należy.
                Tymczasem na zamku Redmont nadszedł Dzień Wyboru, podczas którego pięcioro sierot, wychowanków dobrodusznego barona Aralda, zostanie przydzielonych do swoich przyszłych fachów. Horace, Alyss, George i Jenny nie muszą się niczym martwić – każde z nich posiada wybitne uzdolnienia i umiejętności, które z pewnością zrobią wrażenie na Mistrzach. Problemem jest jedynie Will – niski, wątły i raczej słaby chłopiec, nie wyróżniający się niczym szczególnym. Chciałby zostać uczniem Szkoły Rycerskiej i tak jak jego ojciec, poległy w bitwie, być rycerzem w służbie królestwa Araluen. Czy jego marzenie się spełni?  Czy osiągnie upragniony cel mimo braku fizycznych predyspozycji? A może spotka go coś o wiele lepszego? Coś, dzięki czemu wreszcie znajdzie swoje miejsce w świecie…

                „Zwiadowcy. Ruiny Gorlanu” to pierwsza część serii fantasy „Zwiadowcy” autorstwa Johna Flanagana. Opowiada ona o życiu w królestwie Araluen, świecie rycerzy, zwiadowców, władców i intryg. Pisarz jest Australijczykiem, mieszka z rodziną w ojczystym kraju. Urodzony w 1944 roku Flanagan pracował w agencji reklamowej, telewizji, aż w końcu zasłynął talentem pisarskim, wygrał nawet Australian Book Publishers Association's of the Year. Cykl „zwiadowcy” jego autorstwa liczy 11 części, z czego 9 ukazało się w Polsce, a premiera kolejnej z nich ma się odbyć wkrótce.
                
                 Fabuła powieści koncentruje się na powrocie Morgaratha i stawieniu mu czoła przez mieszkańców królestwa. Jest to główny wątek, centralny punkt całej powieści. Nie brakuje jednak wątków pobocznych, takich jak: przedstawienie społeczeństwa zwiadowców i rządzących nim prawa, opis życia codziennego w Araluen, prawdziwa przyjaźń zawiązująca się między młodymi ludźmi. Wszystkie te elementy składają się w spójną całość i zmierzają do zasadniczej części fabuły, tytułowych ruin Gorlanu.
                John Flanagan wykreował niezwykle realistyczny świat, w który możemy się z łatwością przenieść dzięki lekturze „Zwiadowców”. Nie znajdziemy w nim wiele magii i czarów, oprócz nieziemskich stworów takich jak wargale czy kalmary zamieszkujące Góry Deszczu i Nocy. Poza tym jednak bohaterowie mogą liczyć tylko na siebie, najważniejszą bronią są spryt i inteligencja. Różdżki czy czarodziejskie proszki tutaj nie pomogą, bo takowych nie ma. Niemałą rolę w powieści odgrywają wartości moralne: honor, odwaga, poświęcenie, przyjaźń, przekazywane nam wraz z kolejnymi stronicami książki. Tematem przewodnim jest tutaj walka dobra ze złem.
                
                  "Jeśli przewyższyłeś kogoś, nie chełp się z tego powodu. Bądź wielkoduszny, 
                   pochwal go za to, w czym dobrze się sprawił. Porażka zaboli go, ale on nie 
                  da tego po sobie poznać. Ty zaś powinieneś pokazać, że potrafisz to docenić. 
                  Pochwałami możesz zyskać sobie przyjaciela. Przechwałki to jedynie sposób 
                  na to, by przysporzyć sobie wrogów."
                 
                 Stworzeni w wyobraźni Flanagana, a następnie przeniesieni do świata książki bohaterowie trzymają poziom. Nie są to bezbarwne, nudne postacie, pozbawione osobowości i indywidualnych cech, bardziej irytujące niż budzące sympatię.  Często, czytając powieści różnego rodzaju, rozczarowuję się bohaterami, którzy psują efekt ciekawej fabuły i porywającej akcji. O ile w tej kwestii jestem bardzo wymagająca, o tyle postaci ze świata „zwiadowców” bardzo przypadły mi do gustu. Dobroduszny, będący ojcem dla sierot, wznoszący oczy ku niebu, gdy ktoś nie rozumie jego poczucia humoru baron Alard, burkliwy, wiecznie nachmurzony Halt, osiłkowaty, gotowy pomóc przyjaciołom w potrzebie Horace, serdeczny i wesoły zwiadowca Gilan, nieustraszony Will. Cała gama barwnych i budzących sympatię czytelnika postaci.
                „Zwiadowców” polecam osobom chętnie sięgającym po fantastykę, lubiącym klimatyczne powieści opisujące niezwykłe przygody w średniowiecznym świecie z nietuzinkowymi bohaterami i ciekawą fabułą. Zapewniam, że się nie rozczarujecie.

                Moja ocena: 9/10

niedziela, 15 stycznia 2012

"Dane wrażliwe" - Ewa Nowak


              
                Kłopoty Niny zaczynają się, gdy słysząc złośliwe uwagi Kaśki, swojej byłej przyjaciółki na temat tego, że wciąż jest samotna, postanawia zamknąć jej usta kłamstwami. Oczywiście, że ma chłopaka. Najprawdziwszego chłopaka, który zwie się Paweł. Bardzo się kochają, trzymają swoja miłość w tajemnicy i niech Kaśka się lepiej zajmie swoimi sprawami. W tej potyczce zwycięża Nina, teraz ona jest górą. Jednak do czasu. Bo niespodziewanie do dziewczyny przychodzi zapłakana była przyjaciółka przepraszając, że jej nie wierzyła i szczerze współczując śmierci tragicznie zmarłego w wypadku chłopaka – Pawła Olchy…
                Nina Petrykowska ma bardzo skomplikowane życie. Zmarły w ostatnich dniach chłopak, niedoszły chłopak z jej klasy i jeszcze chłopak od ortodonty. Gdyby dowiedzieli się nawzajem o swoim istnieniu, nie byłoby zbyt ciekawie. Ale przynajmniej jeden się o niczym nie dowie, a sprawa szybko przyschnie, nie ma się czym martwić. Ciekawe, czy takie optymistyczne myślenie wyjdzie dziewczynie na dobre.  Nina ma też trudną sytuację rodzinną: wiecznie zapracowany, mieszkający daleko od domu i przyjeżdżający tylko na weekendy ojciec, matka nieinteresująca się dziećmi, skupiona wyłącznie na tym, co ludzie powiedzą i brat, chętnie prowokujący kłótnie. Do tego należy dodać siostrę matki i jej rodzinę, do której należy niepełnosprawna Justyna, której Nina wręcz się boi.
                Ewa Nowak to polska autorka książek obyczajowych dla młodzieży których ma sporo w swoim dorobku. Wraz z rodziną mieszka w Warszawie.  Pisze opowiadania i felietony publikowane w czasopismach takich jak „Cogito”. Z zawodu jest pedagogiem- terapeutą, ale jej pasja to pisanie. „Dane wrażliwe” to już dwunasta część serii „miętowej”, lecz nie ostatnia, autorka pracuje nad kolejną książką – „Drzazgą”.
                Bardzo się ucieszyłam mogąc zapoznać się z nową powieścią Ewy Nowak. Twórczość tej pisarki darzę bowiem wielką sympatią, jest ona jedną z moich ulubionych polskich autorów, których nie ma tak wiele.  Mimo, że w swoim dorobku pani Ewa ma zarówno bardzo dobre dzieła, jak i te troszkę słabsze, to wszystkie mi się podobają. Charakteryzują się lekkim piórem, sympatycznymi, bliskimi nam bohaterami i ważnymi, często trudnymi tematami poruszanymi przez pisarkę, która potrafi je przedstawi ć w odpowiednim świetle.
                Przy lekturze „Danych wrażliwych” także się nie rozczarowałam. Powieść jest wielowątkowa. Problemy rodzinne, brak zainteresowania dziećmi ze strony matki i ojca, brak akceptacji, winienie za wszelkie niepowodzenia. Po drugie zilustrowana przez Ewę Nowak sytuacja, gdy kłamstwo wymyka się spod kontroli i zaczyna żyć własnym życiem, a jego twórca ma jedno pragnienie – cofnąć czas i wszystko naprawić. I wreszcie – osoby niepełnosprawne w Polsce. To straszne, jak może wyglądać ich życie. Nadopiekuńczość najbliższej rodziny, a zarazem brak zainteresowania ze strony otoczenia, niemożność podejmowania najprostszych decyzji, udania się do sklepu, biblioteki, czy nawet otwarcia drzwi, bo klamka znajduje się za wysoko. Uwięzieni w swoim małym świecie, bez kontaktu z otoczeniem i możliwości normalnego funkcjonowania, odetchnięcia świeżym powietrzem. Bo kto będzie znosił wózek inwalidzki z zawartością z któregoś piętra w bloku? Całodzienna opieka domowa wystarczy. Przerażające, ale takie zaściankowe myślenie, że osoby niepełnosprawne powinny się cieszyć, że w ogóle żyją, nie narzekać, a być wdzięcznymi za wszystko i zadowalać się zamknięciem w pokoju, wciąż się zdarza. Pisarka pokazuje też, że niektórzy mają o wiele większe problemy niż my i powinniśmy doceniać to, co mamy.
                Tak poważne, trudne zagadnienia są opisane w prosty sposób, lekkim i łatwym językiem. „Dane wrażliwe” jednocześnie pouczają i wciągają, nie jest to nudne napominanie, co w życiu robimy źle i jak powinniśmy postępować.  Ewa Nowak nie prawi moralizatorskich kazań, a jedynie snuje zwykłe, ludzkie historie, z których mimowolnie wyciągamy wnioski.
                Najnowsza powieść pisarki bardzo mi się podobała. Mogłam zarówno pośmiać się z fatalnych wyborów Niny i ich skutków, gdy sytuacja przerastała moje wyobrażenia na temat tego, co może wyrosnąć z niewinnego kłamstwa i wzruszyć, czytając o losach Justyny, którą polubiłam za jej mądre słowa, podejście do życia i nie poddawanie się w trudnych chwilach. Do gustu przypadły mi tez humorystyczne wymiany zdań między bratem Niny a jej matką, czasem można było boki zrywać.
                Podsumowując, „Dane wrażliwe” polecam czytelnikom w każdym wieku, niezależnie od tego, czy lubi fantastykę, czy powieści historyczne. Bo takie książki trzeba czytać. „Dane wrażliwe” to mądra pozycja napisana w prosty, przystępny sposób, posiadająca ciekawą fabułę i nieszablonowych bohaterów. Polecam !

                Moja ocena: 9/10

piątek, 13 stycznia 2012

"Dziewczyny z Hex Hall" - Rachel Hawkins


              
                 Gdy Sophie Mercer po raz kolejny ujawnia w obecności ludzi swoje magiczne umiejętności, jej ojciec stwierdza, że nastoletnia czarownica musi udać się do Hekate Hall – szkoły z internatem dla istot „szczególnych”, czyli także wilkołaków, zmiennokształtnych i elfów. Jest to nie tyle zwykłe miejsce dla młodzieży Prodigium, a raczej poprawczak, dla nieumiejących podporządkować się podstawowym zasadom. Nic, że Sophie użyła magii w dobrym celu, co prawda po ran n-ty, decyzja czarownika jest nieodwołalna. Dziewczyna trafia więc na wyspę i ma tu zamieszkać aż do ukończenia 18 roku życia. Hex Hall nie jest zwyczajną placówką wychowawczą – od początku rozgrywają się tu dziwne zdarzenia, takie jak zagadkowe śmierci czarownic, o które oskarżona jest pierwsza i jedyna przyjaciółka Sophie. To o tyle niezwykłe, że szkołę chroni multum zaklęć i czarów, niemożliwych do pokonania. Tymczasem placówka jest sterroryzowana przez sabat pięknych i okrutnych wiedźm…
                Książka wciąga już od pierwszych stron. Jest lekka, łatwa i przyjemna. Autorka kreuje realistyczny i interesujący świat, który kręci się wokół czarownic, sabatów, mioteł i demonów.  Jest tez przystojny, arogancki chłopak, złośliwa dziewczyna tworząca kolejne intrygi ze swoimi przyjaciółkami, wampir nienawidzący swojej mrocznej natury i niewyjaśnione morderstwa. Słowem – jest wszystko czego potrzeba do stworzenia ciekawej historii jaką są „Dziewczyny z Hex Hall”. Jedyną jej wadą jest to, że tak szybko się kończy.
                Bohaterowie zostali wykreowani przez Rachel Hawkins na więcej niż zadowalającym poziomie. Nie przechodzimy obok nich obojętnie – wraz z nimi przeżywamy kolejne przygody, współczujemy, cieszymy się i kibicujemy im w szczęśliwym dotrwaniu do końca. Nie wszystkim, oczywiście. Trzeba zakończyć panowanie pewnych wrednych czarownic.
                Podczas lektury zupełnie się nie nudziłam, w szkole Hekate Hall wciąż coś się dzieje, ciężko było mi choć na chwilę oderwać się od rozgrywających się zdarzeń. Z pewnością oprócz wciągającej fabuły jest to także zasługa prostego języka, który sprawia, że czyta się bardzo przyjemnie i nawet nie zauważymy, gdy będziemy musieli pożegnać się z uczniami Hex Hall. Na szczęście jest kontynuacja, której jeszcze nie czytałam, ale nie musze się przynajmniej martwić, że nie poznam nowych przygód i bohaterów stworzonych przez Rachel Hawkins.
                „Dziewczyny z Hex Hall” bardzo mi się podobały. Polecam fanom książek fantastycznych z wartką akcja i ciekawą fabułą, w której niemałą rolę odgrywają czarownice. Nie sposób się przy niej nudzić. 

              Moja ocena: 8/10


wtorek, 10 stycznia 2012

"Niewidzialny" - Mari Jungstedt



Na Gotlandii, wyspie należącej do Szwecji, zostaje  znalezione ciało brutalnie zamordowanej młodej kobiety. Sprawa staje się sensacją, gdy zostają odkryte kolejne szczegóły – kilkadziesiąt ciosów zadanych siekierą, zaginione ubrania ofiary i leżący nieopodal piec z odrąbanym łbem – to z pewnością makabryczny obraz. I ani śladu sprawcy. Podejrzani to przede wszystkim partner kobiety, który pokłócił się z nią poprzedniego wieczoru podczas spotkania z przyjaciółmi oraz jeden z jego uczestników. Jednak czy rozwiązanie jest aż tak proste? Czy to możliwe, by morderca spał spokojnie kilkaset metrów od miejsca tragedii? Tymczasem na jaw wychodzą coraz to nowe fakty, a śledztwo rusza do przodu.
„Niewidzialny” to pierwszy kryminał szwedzkiej pisarki i dziennikarki – Mari Jungstedt, z Andersem Knutasem jako gotlandzkim inspektorem policji w roli głównej. Seria zyskała rzeszę fanów, a na jej podstawie powstał serial emitowany w niemieckiej telewizji.
Fabuła „Niewidzialnego” skupia się na rozwiązywaniu sprawy wyjątkowo okrutnego morderstwa dokonanego z zimna krwią przez nieuchwytnego osobnika. Prowadzone przez Andersa Knutasa śledztwo wolno posuwa się naprzód, mimo wszelkich starań czynionych przez inspektora i jego zaufaną ekipę. Jest zbyt wiele niewiadomych, brakuje powiązań między ofiarami, dowodów zbrodni i świadków zdarzeń. Wydaje się, że nic ciekawego już się nie stanie. Książka jednak kiedyś się skończy, więc możemy myśleć, że dojdzie do przypadkowego, mało oryginalnego ujęcia sprawcy, a my zamkniemy powieść z uczuciem niedosytu. Też tak początkowo sądziłam, jednak nic bardziej mylnego. Mimo że rozwój akcji i fabuła już na starcie nie powalają, to wraz z kolejnymi przewracanymi stronami sytuacja ulega zmianie. Interesującą częścią historii są fragmenty wspomnień mordercy, które mogą pomóc w dostrzeżeniu kierujących nim bodźców, jego motywów postępowania. Gdy akcja się rozwijała, sama próbowałam dociec prawdy analizując nowe wskazówki i chociaż do niektórych rzeczy doszłam bez pomocy gotlandzkiej policji, to jednak zakończenie raczej nie było przewidywalne – oceniam je pozytywnie.
Mimo że „Niewidzialny” to powieść kryminalna, wątek morderstwa nie jest tu jedynym. Pisarka przedstawia tez historię małżeństwa Emmy Winvarre, które nie jest do końca takie, jak być powinno. Johan Berg to kawaler będący reporterem Telewizji Szwedzkiej. Jeszcze nie spotkał tej, z którą chciałby spędzić resztę życia. Do czasu, gdy poznaje Emmę, która z miejsca zdobywa jego serce, a i on sam nie pozostaje jej obojętny. Pomaga kobiecie uporać się ze stanem w jakim się znalazła po śmierci przyjaciółki, obecność Berga działa na nią dobroczynnie. Mamy tu więc wielowątkowość: kryzys w małżeństwie, poszukiwanie wielkiego uczucia, zdrada, osamotnienie po śmierci bliskiej osoby. A wątki te bynajmniej nie były niepotrzebne – pomagają zagłębić się w fabułę, poznać sytuację bohaterów, ich rozterki, życie wewnętrzne. Dzięki temu kryminał nie jest tylko ciekawą sprawą, która nas intryguje, a po jej rozwiązaniu zapominamy. Budzi w nas całą gamę uczuć: żal, smutek, współczucie, przerażenie ludzkim okrucieństwem. Nie mogę tez powiedzieć, że wątki poboczne są mniej interesujące od głównego – one go czynią kompletnym.
Podobał mi się sposób, w jaki autorka wywróciła to co wiemy i czujemy do góry nogami. I nie chodzi mi o zaskakujące zwroty akcji, a raczej o zagadnienia psychologiczne. Pisarka pokazuje jak często kierujemy się pozorami. Zaskoczyło mnie, ze czasem to winny może być ofiarą, a osoby poszkodowane – oprawcami. I choć waga przestępstw jest zupełnie różna, a wyrządzonych krzywd nie można porównywać, to jednak niekiedy współczułam tej „złej” stronie. Widać, jak duży wpływ mają na nas przeszłość, rodzina, doświadczenia z dzieciństwa, które czasem mogą zniszczyć psychiką i życie. Niby kryminał, a zawiera naukę moralną. Nasze grzechy z przeszłości prędzej czy później się na nas zemszczą. Żałuję tylko, że osoby, które do całej sytuacji się pośrednio przyczyniły, nie zostały ukarane, nie spotkały się z krytyką, a nawet nie zauważyłam u nich wyrzutów sumienia i żalu do samych siebie.
Kryminał Mari Jungstedt ujął mnie nie tylko fabułą, ale przede wszystkim swoją wielowątkowością i tym, że daje do myślenia. Początkowo nie sądziłam, że będę go mogła z ręką na sercu polecić, a teraz to robię. Polecam ! 

Moja ocena: 8/10

piątek, 6 stycznia 2012

"Błękitnokrwiści" - Melissa De La Cruz


Błękitnokrwiści to elita Manhattanu, członkowie najbogatszych rodów, właściciele muzeów, klubów i większości obiektów rozrywkowych, modele, aktorzy, redaktorzy, biznesmeni. Osoby posiadające największą władzę, by w razie potrzeby pociągnąć za sznurki i dostać dokładnie to, czego chcą. To także uczniowie prywatnej szkoły średniej Duchesne, rozpieszczona młodzież, której życie polega głównie na trwonieniu majątków rodziców i brylowaniu w towarzystwie przez bywanie w najmodniejszych klubach i na najlepszych imprezach sezonu. Błękitnokrwiści nie zawahają się przed niczym, są w końcu nieśmiertelni. W ich żyłach płynie błękitna krew. Nic nie może ich zniszczyć. Taka jest przynajmniej powszechna wśród wampirów opinia. Mimo ich pragnienia władzy i popularności zwykli ludzi, Czerwonokrwiści, nie zdają sobie sprawy z ich istnienia, a może raczej z tego, kim są, bo oprócz pozycji społecznej niczym widocznie się nie różnią od przeciętnych śmiertelników.
 Schuyler także jest uczennicą elitarnego Duchesne, jednak w niczym nie przypomina swoich rówieśników, wśród których nie cieszy się popularnością. Jedynymi jej przyjaciółmi są Oliver i Dylan, nowy uczeń ich szkoły, tak jak i oni niezbyt lubiany. Z resztą znajomych pozostaje w obojętnych, a nawet wrogich stosunkach. Schuyler to  ładna dziewczyna o oryginalnej, eterycznej urodzie, którą jednak ukrywa ubierając się w za duże, przez wielu uznawane za dziwaczne, rzeczy i nie dbając o swój wygląd. Nie interesuje jej opinia innych ludzi, oprócz zdania jej przyjaciół.
 Mimi to bardzo bogata, piękna i rozpieszczona dziewczyna, której nikt nie odważy się sprzeciwić, rządząca cała szkołą i posiadająca własny dworek składający się z zapatrzonych w nią, spełniających każdą zachciankę i oddanych jej, lub tylko sprawiających takie wrażenie, ludzi i Błękitnokrwistych. Dla niej jedynymi zmartwieniami są wątpliwości, którą sukienkę ubrać na najbliższą imprezę, jak dobrać do niej kolczyki i którego chłopca wziąć ze sobą. Jej brat, Jack, to wyłączając wygląd, całkowite przeciwieństwo Mimi. W odróżnieniu od głośnej, rozgadanej i zawsze na topie siostry, to raczej cichy, wycofany, ale zarazem nieziemsko przystojny chłopak, któremu serca oddało wiele uczennic Duchesne.
 Bliss jest jedną z przybocznych Mimi, określana nawet mianem przyjaciółki, choć nie wiem, czy relację między nimi można nazwać przyjaźnią. Mimi wykorzystuje dziewczynę, by jeszcze jaśniej świecić na jej tle, a Bliss godzi się na to, byleby tylko nie stać się znowu wyrzutkiem, jak to miało miejsce, gdy przeprowadziła się z rodziną na Manhattan.
 „Błękitnokrwiści” to pierwsza część serii fantastycznej opisującej życie wampirze elity Manhattanu, której twórczynią jest Melissa De La Cruz, autorka m. in. „Zapachu spalonych kwiatów”. Pisarka ukończyła Uniwersytet Columbia ze specjalizacją język angielski i historia sztuki. Obecnie mieszka w Los Angeles.
 W książce występuje narracja trzecioosobowa, jednak w wampirzy świat jesteśmy wprowadzani z punktu widzenia kilku osób, dzięki czemu możemy dokładnie przyjrzeć się życiu poszczególnych warstw społeczeństwa błękitnokrwistych, a także różnicom w charakterze postaci. Niestety, są one przedstawione albo jako swoje całkowite przeciwieństwa, aż do przesady, albo pozbawione osobowości i nijakie. Nie polubiłam żadnego z wykreowanych przez autorkę bohaterów, mogłabym za to stworzyć Top listę, którzy z nich byli bardziej denerwujący.
 Już po przeczytaniu kilku stron książki odechciało mi się czytania, a po dwudziestu zastanawiałam się, czy nie przerwać lektury i dać sobie z nią spokój. Ciągłe opisy strojów, budynków, różne nazwy ulic i firm nie nastrajają pozytywnie, podobnie jak brak akcji. Dla pocieszenia powiem jednak, że prawie nic nie dzieje się tylko przez pierwszych dwieście stron ! Potem akcja się „rozkręca”, co oznacza, że możemy zagłębić się w poszukiwania informacji w bibliotece. Pewnie nie brzmi to zachęcająco, ale tak miało być, nie będę namawiać do czytania „Błękitnokrwistych”. Tym bardziej, że zakończenie właściwie nic nam nie wyjaśnia i trzeba sięgnąć po kolejną część. Cóż, ja podziękuję.
 Moje przemyślenia po lekturze książki: mnóstwo nazw własnych, nieznanych i niewiele mówiących większości czytelnikom adresów, firm, marek odzieżowych; stanowiące przeważającą część książki opisy bogatych wystrojów domów, ubioru postaci (torba z Chanel, buty od Versace) i cała ta snobistyczna otoczka + minimum akcji + wampiry = przepis na bestseller !  Bo jeśli „Błękitnokrwiści” określani są mianem bestselleru, a tak wyczytałam na okładce, to zwątpiłam we współczesną literaturę. To chyba najgorsza książka, jaką przeczytałam w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Nie polecam, nie warto tracić czasu, chyba że ktoś sam chce się przekonać, że nie było warto.

Moja ocena: 3,5/10


wtorek, 3 stycznia 2012

"Crescendo" - Becca Fitzpatrick


                 Po wydarzeniach opisanych w „Szeptem”, gdy Nora cudem uszła z życiem, a Patch dokonał zadośćuczynienia swoim poprzednim grzechom, wydawałoby się, że ich życie w końcu wróci do normy. Jednak jak widać czarna strona mocy nie może przeboleć straty chłopaka i postanawia, nawet wbrew jego woli, strącić go do czeluści piekielnych. Paradoksalnie z pomocą archaniołów. Tymczasem Norze także nie jest dana spokojna egzystencja u boku ukochanego, który najwyraźniej ma przed nią do ukrycia sporo mało chwalebnych uczynków. Coraz częstsze spotkania Patch’a z Marci, największym wrogiem jego dziewczyny, bynajmniej na korzyść związku nie wpływają. Ale to jeszcze nie koniec. Nora boryka się nie tylko z kłopotami sercowymi. Nękana niezwykle realistycznymi snami, bardziej przypominającymi wspomnienia i przywidzeniami, które są coraz bardziej nieprawdopodobne, postanawia dokładnie zgłębić historię śmierci swojego ojca i znaleźć winnego.
                „Crescendo”, druga część bestsellerowej powieści „Szeptem”, przetłumaczonej na kilkadziesiąt języków, to mieszanka będąca połączeniem romansu i fantastyki z wątkiem kryminalnym. Autorką jest Becca Fitzpatrick, amerykańska pisarka, która po ukończeniu studiów na Uniwersytecie Brighama Younga rozpoczęła pracę jako nauczycielka. Popularność zyskała dzięki serii „Szeptem”.
                Przyznam, że ze względu na doświadczenia z częścią pierwszą, która, mimo tytułu bestselleru i licznych pozytywnych opinii, rozczarowała mnie i postanowiła z pytaniem, co takiego niezwykłego jest w tej książce, że wzbudza powszechny zachwyt, do „Crescendo” podeszłam ze sceptyzmem i rezerwą. Może to dlatego moja recenzja będzie w miarę pozytywna, że zaczynając lekturę nie liczyłam na nic szczególnego, a co za tym idzie nie spotkał mnie zawód, a raczej miłe, choć umiarkowane, zaskoczenie. Bo co do tego, że druga część jest lepsza nie mam wątpliwości. O ile w „Szeptem”  motywem przewodnim jest uczucie Patch’a  i Nory, a liczba podobnych romansów paranormalnych stale rośnie, o tyle w „Crescendo” motyw miłości między dwojgiem nastolatków przeplata się z wątkiem kryminalnym, co czyni tę pozycję bardziej interesującą.
                Postacie, oprócz Patch’a z jego wizerunkiem „złego chłopca”, którego uparcie się trzyma i niefrasobliwej Vee, potrafiącej rozbawić czytelnika swoimi ciętymi uwagami, są raczej bezbarwne. Nie mają cech, za które można je pokochać czy tez znienawidzić. Więc w przypadku „Crescendo” wyrażenie: „barwna gama postaci” zupełnie nie pasuje, na ciekawych bohaterów nie ma co liczyć.
                Według mnie plusem jest, wspomniany już wcześniej, wątek kryminalny dotyczący ojca Nory i przeszłości Patch’a, który wzbogaca fabułę i czyni z niej coś ciekawszego niż tylko miłosny świergot zakochanych. Niektóre elementy wprowadzone przez pisarkę, takie jak sny, wspomnienia czy nawet prolog, intrygują, a niekiedy także przyprawiają o dreszczyk emocji. Dobre momenty są, ale równolegle niestety, często nawet w sytuacjach ważnych dla fabuły, gdy akcja nie powiem, że pędzi, ale chociaż truchta, naprzód i czytelnik powinien w jakiś sposób uczestniczyć w tych zdarzeniach, przeżywać je, ciężko jest się wczuć, a przynajmniej tak było ze mną. Nie wiem, z czym to jest związane, może z brakiem odpowiedniego nastroju, który powinna stworzyć pisarka, a tego nie zrobiła, brakuje emocji. Może chodzi o prosty język, który nie wprowadza do świata powieści tak, jak powinien. Ale język to kwestia subiektywna, jednym przypadnie do gustu, innym się nie spodoba.
                „Crescendo” to lekka powieść, którą czyta się szybko i równie szybko zapomina, nic wartościowego po niej nie pozostaje, ale nadaje się na długi wieczór, gdy mamy ochotę na lżejszą lekturę. Nie rozumiem jej „fenomenu”, ale powinna spodobać się osobom, które polubiły „Szeptem” i czytają chętnie romanse paranormalne.  

Moja ocena: 6,5/10