niedziela, 27 maja 2012

"Kamieniarz" - Camilla Lackberg


              
                 Podczas gdy komisarz Patrik Hedstrom usiłuje uporać się z problemami w domu, uspokoić kilkumiesięczną córeczkę i odciążyć trochę jej matkę, rybak wypływający nieopodal na połów znajduje zaplątane w sieci ciało dziewczynki. Po identyfikacji okazuje się, że jest nią dziecko znajomych Patrika i Eryki, które prawdopodobnie utonęło wybrawszy się samotnie nad morze. Gdy osobiście zna się ofiarę, sytuacja taka staje się jeszcze większym koszmarem. Wkrótce pojawiają się nowe tropy i wszystko wskazuje na to, że śmierć Sary nie była strasznym wypadkiem, a popełnionym z zimną krwią morderstwem. Wychodzą na jaw kłopoty rodzinne i waśnie z sąsiadami, ale jeszcze gorsze okażą się duchy przeszłości. 

                „Kamieniarz” to trzecia z kolei część sagi kryminalnej, autorstwa szwedzkiej pisarki Camilli Lackberg. Jej poprzednia powieść skandynawska zatytułowana „Kaznodzieja” bardzo mnie wciągnęła i zaskoczyła, co przejawiło się entuzjastyczną recenzją. Poprzeczka, jaką postawiłam twórczości Lackberg znalazła się więc naprawdę wysoko. Czy pisarka udźwignęła ciężar kolejnego kryminału i stworzyła historię równie dobrą, a może nawet lepszą? Czy ponownie zaintrygowała mnie i wciągnęła w swój świat? Niestety, odpowiedź brzmi: nie.

                Gdy tylko wypożyczyłam „Kamieniarza” inne książki poszły w odstawkę, liczyłam na powtórkę z rozrywki. Ciekawa opowieść kryminalna to coś, czego było mi trzeba, a czego nie dostałam. Największą wadą był chyba słaby pomysł na fabułę. Morderstwo dziewczynki, która rzekomo utonęła, po kilkunastu stronach zapowiadało się interesująco, ale dalej było już tylko gorzej. Przedstawienie tej krótkiej w gruncie rzeczy sprawy na ponad 500 stronach nie było dobrym wyjściem, ponieważ z tego powodu całość stała się bardzo rozwleczona i nudna. Na wartką akcję i jej ciekawe zwroty nie ma co liczyć, gdyż nie działo się prawie nic, oprócz dogrzebania się przez policjantów do kilku informacji. Ich waga nie zrekompensowała jednak braku jakichkolwiek interesujących momentów w reszcie książki. Przez większość czasu komisarz Hedstrom wraz ze swymi współpracownikami przeprowadzali jałowe przesłuchania i trwonili czas na bezcelowe domysły. Można było zasnąć i nawet tego nie zauważyć, bo „Kamieniarza” interesującą książką nie można nazwać z całą pewnością. Wątków z życia codziennego, które spodobały mi się w poprzedniej części, tym razem była za dużo. Ucierpiał na tym główny motyw, gdyż powieść Lackberg z kryminału stała się obyczajówką z wątkiem kryminalnym.

                Pozytywnym aspektem były natomiast retrospekcje dotyczące nieznanych nam osób. Ostatecznie te migawki z przeszłości z pozoru niezwiązanych z teraźniejszością bohaterów, zaczęły się łączyć w logiczną całość. Tak naprawdę przez całą książkę czekałam właśnie na nie. Szkoda tylko, że było ich tak niewiele, a przeważały nudne kawałki ze śledztwa i życia rodziny zamordowanej dziewczynki. Dodatkowo zaczęli mnie irytować bohaterowie, a w niektórych ich czynach nie dopatrywałam się konsekwencji. Styl pisarki nie zmienił się od poprzedniej części, gdyby fabuła była ciekawsza, to pewnie czytałoby się lepiej.

                „Kamieniarza” nie polecam osobom niezaznajomionym z twórczością Camilli Lackberg, gdyż po tej raczej nieudanej powieści mogliby zrazić się do jej prozy. Odsyłam więc do części poprzedniej, czyli „Kaznodziei”, a sama mam nadzieję, że kolejne spotkania z sagą kryminalną Lackberg będą owocniejsza i przede wszystkim- bardziej interesujące. „Kamieniarz” to nie jest książka, która wciąga, prędzej zanudzi i uśpi, a w pamięć bynajmniej nie zapadnie. Gwoli prawdy, przypominam o ciekawych retrospekcjach, które są warte uwagi. Być może oceniam tę powieść przez pryzmat świetnego „Kaznodziei”, przy którym „Kamieniarz” wypada nieco blado. Czytajcie albo nie czytajcie, ja swoje wrażenie opisałam jak najdokładniej, a wybór należy do Was.

                Moja ocena: 6,5/10
          
                KAZNODZIEJA

Baza recenzji Syndykatu ZwB

sobota, 26 maja 2012

Top 10: kreatywowe pytania i odpowiedzi (zabawa!)



Top 10 to akcja, przy okazji której raz w tygodniu na blogu pojawiają się różnego rodzaju rankingi, dzięki którym czytelnicy mogą poznać bliżej blogera, jego zainteresowania i gusta. Jeżeli chcesz dołączyć do akcji - w każdy piątek wypatruj nowego tematu na dany tydzień. 

Dziś przyszła pora na... Dziesięć kreatywowych pytań i odpowiedzi!


1) Którego bohatera literackiego chciał(a)byś mieć teraz obok siebie?
Pierwsza myśl - Jace Wayland! Przystojny, sarkastyczny i inteligentny. Bohater "Darów anioła" to jedna z moich ulubionych (ulubiona?) męskich postaci literackich.

2) W świecie której książki chciał(a)byś się teraz znaleźć?

Oczywiście, że w świecie Harry'ego Pottera! Z chęcią pospacerowałabym po Hogwarcie szukając ukrytych zakamarków czy też pobuszowała po Hogsmeade.

3) Z którym bohaterem literackim zamienił(a)byś się dziś miejscami?

Z Hermioną Granger.

4) Gdyby porwało Cię Ufo, którą książkę zabrał(a)byś ze sobą na inną planetę?

"Cukiernię pod Amorem", żeby móc wyobrazić sobie, że znajduję się na mazowieckiej prowincji, w całkiem zwyczajnym, a jednocześnie klimatycznym dworku - to jednak nic w porównaniu do UFO ;)

5) Gdyby nakręcono film o Twoim życiu, kogo widział(a)byś w obsadzie aktorskiej?

Trudne pytanie, ewentualnie Dianna Agron jako ja, a co do reszty obsady- nie mam pojęcia :D

6) W którym serialu chciał(a)byś zagrać?

"Weronika Mars"! Uwielbiam ten serial, kiedyś oglądałam nałogowo i rozpaczałam po jego zakończeniu. Ba! Podobnie jak główna bohaterka chciałam być detektywem!

7) Na czyim koncercie chciał(a)byś się pojawić (najlepiej na scenie ;))?

Birdy, uwielbiam ją :)

8) Który malarz powinien namalować Twój portret?

Nie mam pojęcia, kompletnie się nie znam na malarstwie.

9) Którą postać z show-biznesu zaprosił(a)byś na sobotniego grilla?

Paulinę Figińską, zwyciężczynię V edycji You Can Dance :)

10) Jakie jest Twoje najmilsze wspomnienie związane z książkami?

Mile wspominam każde chwile spędzone ze świetną książką. A sięgając myślą wstecz, w pamięci utkwiły mi czasy, gdy będąc jeszcze w podstawówce siedziałam wieczorami z herbatą w łóżku i czytałam "Pana Samochodzika", jak ja to lubiłam! :) 



Czy Wasze odpowiedzi byłyby w jakimś stopniu podobne do moich? Co myślicie? Zachęcam do udziału w zabawie! :)

poniedziałek, 21 maja 2012

W imię miłości - Jodi Picoult


                
               Nina Frost jest prokuratorem zajmującym się sprawami dotyczącymi dzieci. Niejednokrotnie już była świadkiem okrucieństw je spotykających oraz bezkarności ich oprawców, spowodowaną brakiem materiału dowodowego. Bo cóż znaczy słowo kilkuletniego dziecka przy nieskazitelnej jak dotąd opinii znajomych i rodziny o prześladowcy? Komu uwierzy sąd? Otóż to. Mając styczność z takimi przypadkami trzeba odłożyć na bok uczucia i zająć się jak najlepszym poprowadzeniem postępowania dowodowego. Ale Nina jest nie tylko prokuratorem. To także matka pięcioletniego Nataniela. A gdy jej dziecko zostanie skrzywdzone, nie będzie się liczyło nic więcej – przepisy prawne, moralność, inni ludzie. Najważniejsze stanie się wymierzenie sprawiedliwości – na własną rękę.

                „W imię miłości” to kolejna powieść autorstwa Jodi Picoult, która znana jest z odwagi dotyczącej poruszania trudnych i kontrowersyjnych tematów, położonych gdzieś na pograniczu moralności. Czytelników zaznajomionych z twórczością pisarki zapewne nie zdziwi fakt, iż w jej książce można wyróżnić pewien schemat: historia opisująca dany problem, punkt kulminacyjny przejawiający się koniecznością zasięgnięcia porady prawnej, zbieranie materiału dowodowego, dokładne poznawanie kolejnych bohaterów i zagłębianie się w szczegóły sprawy, a wreszcie na końcu rozprawa sądowa, która jest znakiem rozpoznawczym Picoult. Taka schematyczność bynajmniej nie jest wadą, przyzwyczaiłam się już do stylu Picoult (tak, przeczytałam aż 2 jej książki) i chętnie w przyszłości wrócę na podobną salę, ale w towarzystwie nowych bohaterów i innych historii. Bo talentu do opisywania ciekawych i rzadko poruszanych zagadnień nie można autorce odmówić. 

                Głównym wątkiem powieści „W imię miłości” jest molestowanie seksualne, które dotknęło kilkuletniego syna znanej pani prokurator. Dzięki pisarce poznamy sposób postępowania sądowego w takich sytuacjach okiem głównej bohaterki. Kobieta nie od wczoraj zajmuje się sprawami dotyczącymi najmłodszych, stąd też ma świadomość luk w prawie. Wie też, że niełatwo będzie skazać winnego, tym bardziej przy braku podejrzanych. Chłopiec bowiem zaniemówił i nie potrafi wskazać swego oprawcy, z rodziną posługuje się wyłącznie za pośrednictwem języka migowego. Nina to twarda kobieta, ale także matka – nie potrafi pogodzić się z traumą, jaka będzie dotykać jej małego synka wraz z każdą wizytą w sądzie, by ostatecznie zboczeniec mógł wyjść na wolność zupełnie bezkarnie. Postanawia więc sama wymierzyć sprawiedliwość, nie wahając się przed niczym, byleby w swoim mniemaniu chronić dziecko. A może chce ochronić samą siebie?

                Podczas lektury powieści autorstwa Jodi, w Waszej głowie będą pojawiać się nieskończone rzędy pytań, na które przez cały czas będzie szukać odpowiedzi, a czy znajdziecie – przekonajcie się sami. Bo trzeba przyznać, że twórczość Picoult daje do myślenia. W chwili pisania tego tekstu nie jestem na świeżo po lekturze, „W imię miłości” przeczytałam już jakiś czas temu, a mimo tego w mojej głowie wciąż dokładnie pamiętam fabułę i refleksje towarzyszące mi podczas czytania. Nie zabraknie dylematów moralnych, z którymi przyjdzie się zmierzyć zarówno bohaterom, jak i czytelnikom. Gdzie znajduje się granica pomiędzy karą za krzywdy, a zwykłym folgowaniem własnym słabościom? Jak daleko jest w stanie posunąć się matka, by chronić swoje dziecko przed wszelkim złem tego świata. I w końcu – czy możliwe jest znalezienie usprawiedliwienia dla pozbawienia życia drugiego człowieka?

                „W imię miłości” to powieść poruszająca trudny temat, jakim jest molestowanie seksualne nieletnich. Jodi przedstawiła także miłość matki do dziecka i jej determinację, by chronić swoją pociechę za wszelką cenę, nawet własnego życia. Co można poświęcić, a co będzie o krok za daleko? Nie zabraknie rozprawy sądowej podsumowującej cała fabułę oraz charakterystycznego dla Jodi stylu, który zjednał jej czytelników na całym świecie. Książka godna polecenia.

                Moja ocena: 8/10



niedziela, 20 maja 2012

Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet - Stieg Larsson


                Mikael Blomkvist to redaktor a zarazem właściciel kontrowersyjnego magazynu „Millennium”. Czasopismo to znane jest z otwartej krytyki nieuczciwych przedsiębiorców czy biznesmenów oraz potępiania wszelkiego ukrywania niewygodnej prawdy. Posiada rzesze wrogów w dziennikarskim światku, ale także grono stałych czytelników. Stale boryka się z problemami finansowymi, a dodatkowym ciosem jest przegrany proces z „rekinem finansowym”, Wennerstromem. Niespodziewanie Mikael otrzymuje dziwny telefon z zaproszeniem do położonego na odludziu Hedestad, na spotkanie z dawno emerytowanym właścicielem koncernu, Henrikiem Vangerem. Po wyłuszczeniu sprawy przez staruszka, Mikael nie potrafi ukryć zdumienia tak niewiarygodną, wręcz szaloną propozycją. Ale cóż ma zrobić? Jeżeli podejmie się zadania ma szansę na zarobienie bajońskiej sumy, a jego gazeta aktualnie znajduje się w tarapatach. Oprócz tego istnieje też inna nagroda, o wiele dla niego cenniejsza – poznanie prawdy na temat Wennerstroma.

                 Lisbeth Salander pracuje jako researcherka w firmie Dragana Armanskiego i jest w swoim fachu niebywale dobra. Potrafi wydobyć spod ziemi informacje o kompletnie sobie nieznanym człowieku i zadziwić wiedzą na temat jego życia osobistego i zawodowego. Oprócz tego to uzdolniona hakerka, niemająca sobie równych w całej Szwecji. Za sprawą zlecenia od adwokata rodziny Vangerów, dowiaduje się o procesie sądowym Blomkvista. Zaintrygowana rozpoczyna własne śledztwo, przeszukując wzdłuż  i wszerz materiały na temat znanego dziennikarza. Zrządzeniem losu zostaje zamieszana w sprawę, którą zajmuje się Mikael i ląduje w Hedestad jako jego asystentka. 

                Jakie zlecenie otrzymał redaktor czasopisma „Millennium” od trzęsącego Szwecją wiele lat temu przedsiębiorcy? Co to za szalona propozycja, która połączyła losy Lisbeth i Mikaela na cały rok, wiążąc ich umową? Przekonajcie się sami, sięgając po „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet”, czyli rewelacyjny kryminał skandynawski, okrzyknięty światowym bestsellerem i będący pierwszą częścią trylogii „Millenium”. Jej autorem jest Stieg Larsson, szwedzki dziennikarz i twórca kryminałów, który niestety nie doczekał sukcesu swoich powieści, gdyż zmarł w 2004 roku.

                Wraz z głównymi bohaterami zagłębiamy się w strukturę społeczeństwa Szwecji oraz zagadnienia dotyczące tamtejszej giełdy, rekinów finansowych, oszustw na tle gospodarczym, a także poznajemy od podszewki świat dziennikarzy. Niezainteresowanych taką tematyką uspokajam, że owe wstawki nie stanowią co prawda minimalnej ilości, ale za to są przedstawione w sposób przystępny i zrozumiały, niektóre historie oparte na sprawach gospodarki nawet mnie wciągnęły. Nie musicie się więc obawiać, że zanudzicie się przy lekturze tej powieści, aczkolwiek słyszałam głosy  porównujące  kilkaset pierwszych stron do flaków z olejem, ja się z tym nie bynajmniej nie zgadzam. Larsson już od pierwszych stron wciągnął mnie w wykreowany przez siebie świat, racząc licznymi retrospekcjami i historią życia głównych bohaterów. Oczywiście, jak w każdej książce, zdarzały się i momenty mniej interesujące, jak choćby genealogia rodziny Vagnerów, ale w gruncie rzeczy podczas czytania nie da się nudzić. Ja pierwszą część „Millennium”, liczącą ponad 600 stron, pochłonęłam w niecałe dwa dni – fakt ten mówi chyba sam za siebie. 

                Oczywiście gospodarka, giełda i przemysł to tylko tła dla ważniejszych wydarzeń rozgrywających się na kartach „Mężczyzn, którzy nienawidzę kobiet”. Tematem przewodnim jest sprawa, która sprowadza Mikaela i Lisbeth do Hedestad, a mianowicie tajemnica morderstwa sprzed lat. Właściwie morderstwo to za dużo powiedziane, bo ciała nigdy nie znaleziono. Może brzmi banalnie, bo w niemal każdym kryminale jakieś morderstwo jest, jednak w tym przypadku rozwiązanie okaże się dużo bardziej efektowne niż Wam się wydaje. Zaginięcia, śmierci, ofiary całopalne, poćwiartowane zwierzęta, brutalne gwałty i cytaty z Pisma Świętego to tylko drobne elementy przerażającej układanki. Niesamowicie emocjonująca fabuła okraszona mrocznym nastrojem, idealnie oddanym przez pisarza. Podczas szczególnie ważnych chwil mogłam poczuć czające się za rogiem niebezpieczeństwo, usłyszeć szum wiatru ze oknem czy złowrogie skrzypienie drzwi. Było dokładnie tak, jak oczekiwałam- nie tylko ciekawa zagadka kryminalna i dążenie do jej rozwiązania, ale również odpowiedni klimat wprowadzający czytelnika do małego domku w Hedestad oraz zastosowanie zabiegów, dzięki którym znalazłam się w samym środku akcji. Jesteście gotowi, by zmierzyć się z nieznanym?

                „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet” to istna mieszanka wątków, od społecznych, przez kryminalne i obyczajowe, na miłosnych skończywszy. Takie połączenie i różnorodność odebrałam bardzo pozytywnie, ponieważ tym, co często mnie uderza w literaturze skandynawskiej, jest przesadne skupienie się na zbrodni i śledztwie. Zwykle brakuje mi wtedy uczuć, emocji i zwykłych bohaterów, których mogłabym poznać, polubić i zagłębić się w ich zwyczajne życie. Na szczęście w „Millennium” jest inaczej, gdyż wszystko zaczyna się od momentu spotkania z Mikaelem i Lisbeth, a nie zwyczajowego przestępstwa, które pojawia się dopiero w późniejszym czasie. Kłopoty w pracy, poszukiwanie swojego miejsca w świecie, problemy w kontaktach z innymi ludźmi i skomplikowane związki są ważnym składnikiem powieści. Nie zabraknie także uczuć rodzących się pomiędzy różnymi postaciami, które jednak w żadnym stopniu nie zdominowały fabuły, a były tylko miłym dodatkiem i odskocznią.

                Powieść Larssona była pierwszym kryminałem skandynawskim, w którym wykreowano tak fantastycznych bohaterów. Jeszcze nigdy nie przywiązałam się do postaci występujących w tym gatunku, bo są oni zwykle niezbędnym dodatkiem do ciekawej zagadki. Tymczasem bohaterów pierwszej części „Millennium” uwielbiam, szczególnie Lisbeth Salander, które jest niezwykle kontrowersyjna, oryginalna i szalona, a jednocześnie niepozbawiona uczuć, a w głębi – także dobrego serca. Dojrzała kobieta o wyglądzie dziecka, wytatuowana od stóp do głów i ostrzyżona na jeża po pewnym czasie wzbudziła moją sympatię. Także Mikael Blomkvist, utalentowany dziennikarz, mający zasady i starający się postępować zgodnie z etyką swojego zawodu, nawet gdy nie oznacza to korzyści dla niego samego, był pozytywnym charakterem. Szeroka gama postaci drugoplanowych również spełniła moje wymagania. 

                „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet” to po mistrzowsku napisany kryminał, w którym tajemnica goni tajemnicę, akcja stale przyspiesza, a nastrój grozy doskonale dopełnia ciekawą fabułę. Rzadko się to zdarza w kryminałach, ale bohaterowie są rewelacyjni i oryginalni, nie sposób ich nie polubić, a przynajmniej na pewno zechcecie dalej poznać ich przygody. Nie mogę się doczekać, kiedy poznam kolejne części „Millennium”. Mimo że początkowo obawiałam się pozostawienia przez pisarza niezakończonych wątków z kontynuacją w następnych tomach, to jednak na szczęście wszystko wyjaśniło się pod koniec książki. Najlepszy kryminał skandynawski jaki dotychczas czytałam. Gorąco polecam!
                 
               Moja ocena: 10/10

Baza recenzji Syndykatu ZwB

piątek, 18 maja 2012

Złamane serca - Pamela Wells




Cztery dziewczyny, trzy złamane serca i jedno wciąż poszukujące miłości. Dziwnym zrządzeniem losu Sydney, Raven i  Kelly zostają porzucone przez swoich ukochanych tego samego wieczoru. Zrozpaczone udają się, by wyżalić się przed Alexią, która jako jedyna jeszcze nie doświadczyła pierwszej miłości. W przypływie współczucia dla przyjaciółek i gniewu na ich byłych, dziewczyna przygotowuje „Kodeks zerwań”. Znajdują się w nim zasady dotyczące postępowania porzuconych nastolatek w stosunku do ich chłopaków, sposoby na zapomnienie i ukojenie bólu. Ale czy dziewczyny zachcą stosować się do bardzo restrykcyjnych punktów regulaminu? Czy „Kodeks zerwań” faktycznie zacznie działać? O tym przekonacie się sięgając po „Złamane serca” autorstwa Pameli Wells.

Serce pierwsze: Ta straszna chwila atakuje zupełnie znienacka. W jednej chwili witają się po treningu drużyny koszykówki i wsiadają razem do samochodu, a w następnej rozpętuje się burza. Sydney nie przyjmuje do wiadomości, że to musiało w końcu nastąpić, gdyż już od jakiegoś czasu jej dwuletni związek z Drew był pasmem ciągłych kłótni i nieporozumień, niekoniecznie z jego winy. Ale tego jednak się nie spodziewała. Zostaje sama.

Powieść stworzona przez Pamelę Wells to typowa historyjka dla nastolatek, w której nie zabraknie kłopotów sercowych, nowych miłości, wielkiej przyjaźni, która czasem natrafia na przeszkody i musi sobie z nimi poradzić, a także problemów z rodzicami i trudności w szkole. Mieszanka ta z pewnością była udziałem każdej dorastającej dziewczyny, więc miło byłoby przeczytać o tym, co kiedyś nas spotkało, na kartach książki. Zachęcona przez liczne pozytywne opinie i zaciekawiona opisem na okładce, sama zdecydowałam się na zapoznanie z opowieścią o złamanych sercach. Z jakim skutkiem?

Serce drugie: Naprawdę starała się, by w związku jej i Caleba się układało. Wiedziała, że jest notoryczną podrywaczką i z tego też powodu może nie być łatwo, ale jednak angażowała się i wszystko było na dobrej drodze. Do czasu, gdy na horyzoncie pojawił się kolega z orkiestry. Na jego widok czuła, że motyle w jej brzuchu pląsają z radości i nic nie mogła na to poradzić, choćby chciała. Punkt kulminacyjny miał miejsce na imprezie, gdy po krótkiej rozmowie Horace niespodziewanie ją pocałował, a świadkiem zdarzenia była jej obecny chłopak…  Kolejne złamane zerwaniem serce, czy może początek nowej miłości?

Już od początku nie byłam zachwycona sposobem przedstawienia historii dziewczyn. Ich zachowania wydały mi się dziecinne i infantylne, a niektóre wręcz zadziwiające - bo żeby dzwonić do matki byłego chłopaka z nadzieją na jej wstawiennictwo? No proszę Was. Poza tym fabuła moim zdaniem była banalna i nie zawierała w sobie nic odkrywczego, kolejne miłosne kłopoty nastolatek, o których czytałam już wiele razy w różnych książkach, a te tutaj mnie nawet nie zainteresowały. Wszystko to już było. Możecie oczywiście liczyć na happy end, bo jakżeby inaczej w tego rodzaju książce? 

Serce trzecie: Kelly czuje podekscytowanie na myśl, że może w końcu uda się jej spędzić z Will’em walentynki, a wtedy oficjalnie stanie się on jej chłopakiem. Spotyka się z nim już od kilku miesięcy, więc chyba ma prawo na to liczyć? Jednak jej nadzieje okazuję się płonne,  a Will oświadcza, że nigdy nie mieli siebie na wyłączność i umówił się już z inną. Tutaj może pomóc tylko Kodeks Zerwań.

Mimo że młodzieżowa powieść autorstwa Wells nie była zbyt interesująca i odkrywcza, to jednak czytało się ją szybko i łatwo. Działo się tak za sprawą bardzo prostego w odbiorze języka, przez który można przewracać strony i dotrzeć do końca nie straciwszy wiele czasu. Styl pozostawia sporo do życzenia przynajmniej dla mnie, ponieważ wolę zostać porwana przez prozę i bogaty język, niż być raczona suchym i łatwym tekstem. Kreacja bohaterek też nie jest idealna, choć niektóre z nich w jakiś sposób polubiłam. Nie należy się jednak spodziewać portretów psychologicznych i dogłębnej analizy postaci, które są w większości nijakie.

Serce czwarte: Alexia przygotowuje Kodeks Zerwań dla przyjaciółek, jednocześnie marząc o miłości, nawet jeśli miałoby się z nią łączyć cierpienie. Niespodziewanie na jej drodze staje brat bliźniak Willa, jednak pod względem charakteru zupełnie do niego niepodobny. Czy dziewczyna w końcu się zakocha?

„Kodeks zerwań” to młodzieżowa historia dla dziewcząt, opowiadająco o typowych problemach wieku dojrzewania. Myślę, że nastolatka będzie mogła utożsamiać się z którąś z bohaterek i odnajdzie w książce siebie. Nie zmienia to jednak faktu, że jest to książka jakich wiele, a fabuła nie zachwyca, podobnie jak prosty język. Lekka lektura na jedno popołudnie, choć osobiście uważam, że można znaleźć lepsze i ciekawsze książki na tzw. „odmóżdżenie”. 

Moja ocena: 5/10

niedziela, 13 maja 2012

#5. Taki sobie stosik.





           
Stosik, na który w tej chwili spoglądacie, nie jest taki znowu do końca majowy, bo nawet połowy miesiąca za nami nie ma, a mam nadzieję, że coś jeszcze dojdzie. Bo jak to tak, tylko 6 książek bym Wam pokazała? :) Niestety, tylko jedna z nich jest moja, ale przynajmniej nie wydaję, a oszczędzam, buszując po bibliotekach i zbiorach znajomych ;) Podsumowując: stosik może i mały, ale za to zacny, bo na większość tych pozycji książkowych czekałam od dawna, dopóki ostatnimi czasy nie wpadły w moje ręce.


Od góry:

1. "Biedny Tom już wystygł" - od portalu nakanapie.pl, RECENZJA
2. "Kosogłos" - ostatnia część mojej ukochanej trylogii Suzanne Collins, pożyczona od koleżanki; dzisiaj skończyłam czytać i sama już nie wiem, co mam myśleć
3. "Gra anioła" Zafona - z biblioteki, jak ja to chcę w końcu przeczytać!^^
4. "Kafka nad morzem" - z biblioteki, to będzie moje pierwsza spotkanie z twórczością Murakamiego i mam nadzieję, że nie ostatnie
5. "Kamieniarz" Camilli Lackberg - j.w.,  poprzednia część sagi kryminalnej autorstwa tej pisarki mnie zachwyciła, ciekawe jak będzie z tą ;)
6. "Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet" - j.w., w końcu dorwałam w swoje ręce, będę mogła przyjrzeć się osobiście zjawisku zachwytów nad trylogią "Millennium" 


                                              Piosenka na nowy tydzień :)





sobota, 12 maja 2012

W pierścieniu ognia - Suzanne Collins



               
               Po wygraniu Głodowych Igrzysk Katniss i Petta wracają do swojego dystryktu, gdzie czeka ich ciepłe przyjęcie przez stęsknione rodziny, przyjaciół i dumnych mieszkańców Dwunastki. Niestety nie mogą liczyć na szybkie zapomnienie koszmaru minionych miesięcy, gdyż trwają przygotowania do Tournee Zwycięzców, podczas którego będą podróżować po całym państwie Panem, biorąc udział w publicznych wystąpieniach i spotykając się z rodzinami poległych na arenie. Stosunki między dwojgiem bohaterów znacznie się skomplikowały od czasu, gdy Peeta wyjawił uczucia jakimi darzy Katniss. Teraz oboje unikają się, nie potrafiąc wrócić do normalności. Każdy szuka sposobu na ucieczkę od rzeczywistości- dla ich mentora ową metodą jest alkohol, który mimo tego, iż jego wychowankowie powrócili cali i zdrowi do domu, nie potrafi uporać się z duchami przeszłości.
                 
               Tymczasem wyjazd na Tournee zbliża się nieubłaganie. Znów daje o sobie znać prezydent Snow, który daje Katniss ultimatum- musi w dalszym ciągu udawać miłość do Peety i przekonać o swych uczuciach cały kraj. W innym razie po powrocie do Dwunastki może nie zastać tam ludzi, których kocha. Dziewczyna ponownie walczy, lecz tym razem już nie tylko o własne życie. Nawet nie zdaje sobie sprawy, do czego nieświadomie zachęca rodaków. Scena z jagodami, która rozegrała się na arenie stała się symbolem- miłości czy walki?
               
               Gdy druga część bestsellerowych Igrzysk Śmierci, które pokochały tysiące ludzi i ja również, trafiła w końcu w moje ręce, z zapałem przystąpiłam do lektury, mając nadzieję na powtórzenie wrażeń z tomu pierwszego. Owszem, nadzieję miałam, ale co tak niezwykłego mogłoby wydarzyć się po raz kolejny? W gruncie rzeczy nie sądziłam, że „W pierścieniu ognia” okaże się tak dobrą książką jak jej poprzedniczka. A co myślę teraz? Druga część była jeszcze lepsza! O wiele lepsza! Była cudowna, rewelacyjna i niezastąpiona. Bo rzadko zdarza mi się książka, przy której ani razu moje myśli nie popłynęły innym torem, odrywając się od fabuły i wracając do rzeczywistości. A tak było w przypadku „ W pierścieniu ognia”. Czytałam nie mogąc się oderwać, w szkole, w domu, cały czas. Przez tę książkę wstałam wcześniej z łóżka (!) i prawie nie zdążyłam na autobus. Pochłonęła mnie tak, że myślałam o niej zasypiając i wstając rano. Podczas lektury skupiałam się tylko na losach Katniss i jej przyjaciół, nie musiałam po kilka razy czytać tego samego zdania, jak to często mi się zdarza, bo zaczęłam myśleć o czymś innym. A to mówi samo za siebie – „W pierścieniu ognia” to świetna powieść antyutopijna, czyli zarazem należąca do jednego z moich ulubionych gatunków.
               
               Możecie myśleć, że po Głodowych Igrzyskach w części pierwszej, ciekawiej już nie będzie. Jesteście w wielkim błędzie, bo będzie jeszcze lepiej. Podziwiam pisarkę za pomysły przewijające się przez jej głowę, bo to, co przygotowała dla swoich czytelników jest szalenie zaskakujące. Wena jej nie opuściła, przynosi nam kolejną dawkę emocję i silnych wrażeń, dawkę uzależniającą. Wraz z czytaniem kolejnej części poprzeczka, którą ustawimy dla przyszłych książek, gwałtownie podskoczy do góry. W powieści „W pierścieniu ognia” znajdziecie wszystko, co Was zachwyciło w „Igrzyskach śmierci” i jeszcze więcej. Podczas czytania niejednokrotnie na mojej twarzy zagościł uśmiech, podczas tych dobrych i podnoszących na duchu momentów. Znacznie częściej jednak miałam w oczach łzy, nawet nie w jakiś szczególnie smutnych chwilach, gdy ktoś umiera, zostaje ranny czy okaleczony- nie martwcie się, w tej części nie będzie tak źle, jak podobno jest w kolejnej, ja jeszcze nie wiem, jestem dopiero w trakcie czytania „Kosokłosa”. Łzy w oczach miałam w momentach wzruszających, gdy pojawiały się z pozoru mało znaczące gesty, które jednak niosły ze sobą olbrzymią ilość wartości, takich jaki miłość, odwaga, poświęcenie, przyjaźń. Na szczęście łzy się po policzkach nie polały, bo zastygły w przerażeniu całym tym okrucieństwem, brutalnością i złem, jakie występuje w książce. Nawet teraz, pisząc te słowa się wzruszam (nie płacz!), bo takie książki też trzeba czytać! Nie zawsze mamy do czynienia z dobrem, nie zawsze będziemy świadkami szczęśliwych zakończeń, nie zawsze będziemy zadowoleni z tego, o czym przeczytaliśmy. Znam osoby, które po skończeniu tej serii  znienawidziły ją za to, jaka jest okrutna. Ale ja nie lubię cukierkowych historii, tak dalekich od rzeczywistości. „W pierścieniu ognia” przypomina nam o całym złu tego świata i o tym, że nigdy nie wolno nam do czegoś takiego doprowadzić.
               
               Suzanne Collins bardzo wiernie oddaje wszystkie wydarzenia i maluje słowami, dzięki czemu mogłam idealnie wyobrazić sobie każdy kawałek świata, o którym opowiada. Miałam wrażenie, jakbym oglądała film, z tym że kadry miałam w głowie dzięki talentowi pisarki i oczywiście niesamowitej historii, która tak przemawia do czytelnika. Bardzo spodobało mi się zastosowanie czasu teraźniejszego i pierwszej osoby w narracji, bo cały czas czułam, że te wydarzenia rozgrywają się dokładnie w tej chwili, a ja jestem ich uczestniczką.
              
                „W pierścieniu ognia” polecam z całego serca wszystkim czytelnikom, nie tylko miłośnikom powieści fantastycznych czy antyutopijnych. Jest to bowiem książka uniwersalna, którą można odbierać nie tylko jako opowieść o fikcyjnym świecie. Przekazuje nam ona mnóstwo uczuć, emocji, wartości ważnych w życiu człowieka i pokazuje jego okrucieństwo oraz walkę ze złem za wszelką cenę. Nie wiem czy jakakolwiek książką, którą kiedykolwiek przeczytałam, jest równie godna polecenia, dlatego czytajcie! Polecam absolutnie i bezapelacyjnie.

Moja ocena: +10/10

      Na koniec polecam Wam piosenkę o Igrzyskach w wykonaniu Birdy, która jest fantastyczna


czwartek, 10 maja 2012

Biedny Tom już wystygł - Maureen Jennings



Konstabl Wicken nie wraca z obchodu, co wywołuje zmartwienie kierownika patrolów, obawiającego się o młodego podopiecznego. Na jego prośbę Murdoch wyrusza na poszukiwania zaginionego po ulicach Toronto. Mimo jego zaniepokojenia, to, co zastaje w opuszczonym domu, przerasta jego oczekiwania. Nie ulega wątpliwości, że Wicken już nie żyje, a wszystko wskazuje na samobójstwo: począwszy od ułożenia ciała, a na zagadkowej kartce skończywszy. Nawet matka konstabla nie wiedziała o istnieniu jego tajemniczej narzeczonej, która wydaje się mieć ścisły związek ze śmiercią kochanka. Właśnie ze względu na nią i chęć oczyszczenia dobrego imienia Wickena, William Murdoch decyduje się na wszczęcie śledztwa. Jaką prawdę odkryje, podążając śladem zmarłego kolegi z komisariatu? Czy rzeczywiście konstabl postanowił pozbawić się życia, czy może został wciągnięty w sprawy, o których nigdy nie powinien się dowiedzieć? Czy detektyw Murdoch, mimo bolącego zęba i opuchniętej szczęki, poradzi sobie z tym wyzwaniem i rozwikła zagadkę?

„Biedny Tom już wystygł” to trzecia część przygód Williama Murdocha-detektywa stworzonego przez angielską pisarkę, psycholożkę i terapeutkę, Maureen Jennings, obecnie zamieszkałą w Kanadzie. Od końca ubiegłego wieku publikuje ona książkę z serii o Murdochu, które cieszą się dużą popularnością- powstał nawet na ich podstawie serial telewizyjny. Pisarka ma ciekawą pasję – oprowadzanie fanów inteligentnego detektywa po Toronto, w dodatku w strojach z epoki – oryginalnie, nieprawdaż?

Oprócz wątku dotyczącego zagadkowej, choć z pozoru banalnej śmierci konstabla Wickena, będziemy mieli także do czynienia z sekretami skrywanymi przez rodzinę Gibb’ów. Z pozoru kłopoty trapiące jej członków oraz wrogie relacje pomiędzy nimi nie łączą się z resztą fabuły, jednak z czasem można zorientować się kto jest kim i o co w tym wszystkim chodzi. Początkowo trudno przychodziło mi rozeznanie się w pomieszanych wątkach, tym bardziej że w rozdziałach autorka przeskakiwała pomiędzy kolejnymi bohaterami, od razu rzucając nas na głęboką wodę i z nimi nie zapoznając. Dowiemy się także o zgryzotach detektywa Murdocha; jego życiu prywatnym; koszmarnym bólu zęba i pociągu do współlokatorki, odrzucającej go z powodu różnic w poglądach religijnych. „Biedny Tom już wystygł” to kryminał okraszony odpowiednią dawką humoru, z ciapowatym detektywem w roli głównej.

Niespecjalnie przypadł mi za to do gustu język powieści, który jest charakterystyczny dla epoki, w której rozgrywa się akcja, czyli końcówki XIX wieku, co znamionuje odpowiednie słownictwo. Oczywiście nie to było problemem, bo lubię takie zabiegi przeniesienia czytelnika do przeszłości. Nie podobały mi się natomiast rozległe opisy wnętrz i nie tylko, bo także ulic, i otoczenia, które były nużące i mało wyraziste, przez co nie było podczas nich ani akcji, ani łatwego wizualizowania sobie tego, co  pisarka chciała nam przedstawić. Cała intryga jest mało skomplikowana, ale dość ciekawa, czego niestety nie mogę powiedzieć o sposobie, w jaki Maureen Jennings owe wydarzenia opisuje. Gwoli prawdy muszę jednak powiedzieć, że podobały mi się i wciągnęły mnie rozdziały, w których przedstawione jest nie śledztwo okiem Murdocha, a wydarzenia rozgrywające się w szpitalu psychiatrycznym i domu Gibb’ów.

Bohaterowie w powieści są przeciętni i nie zadziwią czytelnika, większość jest nijaka i nie pozwala na zapałanie do nich sympatią, są jednak pewne wyjątki. Ich przykładem jest Peg, kobieta z rodziny Gibb’ów, zastraszana przez pozostałych jej członków i oskarżona o postradanie władz umysłowych po śmierci syna. Mnie od początku wydała się sympatyczną osobą, skrzywdzoną przez los i źle traktowaną przez najbliższym, dlatego przyjemność sprawiło mi poznanie jej historii.  Z kolei negatywną, ale intrygującą postacią jest Jarius, wydający się porządnym i godnym szacunku człowiekiem, a w rzeczywistości… Ale tego dowiecie się po przeczytaniu książki.

„Biedny Tom już wystygł” to kryminał z akcją osadzoną w XIX-wiecznym Toronto i z detektywem Williamem Murdochem w roli głównej. Polecam go przede wszystkim osobom lubującym się w tym gatunku, ale jednak nie tym dobrze w nim obeznanym, z wieloma pozycjami kryminalnymi na koncie i krytycznym spojrzeniem, bo takim czytelnikom może on się wydać raczej słaby. Natomiast jeśli lubicie klimat minionych czasów i osadzone w nich intrygi rodzinne na przeciętnym poziomie to zachęcam, bo miło spędzicie wieczór. Ja zachwycona nie jest, ale nie żałuję, bo mogłam znaleźć się w uliczkach Toronto, zgłębić realia epoki i poznać funkcjonowanie społeczeństwa, a niektóre rzeczy, których dowiedziałam się podczas lektury nawet mnie zszokowały.


                                        Za egzemplarz recenzencki dziękuję:

czwartek, 3 maja 2012

Pałac Północy - Carlos Ruiz Zafon



Dzieci wychowujące się w sierocińcu St. Patrick’s zwykły sądzić, że nie mają przeszłości, a przyszłość to jedynie białe karty, który przyjdzie im jeszcze zapisać. Większość z nich nie zna swoich rodzin, pochodzenia, okoliczności przyjścia na świat, ale też informacje te nie mają dla nich większego znaczenia – interesuje ich jedynie, co przyniesie los. Z utęsknieniem czekają chwili, gdy opuszczą mury miejsca, w którym się wychowali- nie dlatego, że było im w nim źle, a z ciekawości świata i chęci zaznania prawdziwego życia. Niejednokrotnie będą w przyszłości ubolewać  nad swoją naiwnością w czasach, gdy byli jeszcze pełni wiary w lepszą przyszłość. Na pewno nie spodziewali się, z czym przyjdzie im się zmierzyć i to niemal od razu po osiągnięciu „wieku dorosłego”, czyli ukończeniu 16 lat i opuszczeniu sierocińca. Pewnie gdyby wiedzieli, pragnęliby w nieskończoność przedłużyć sielankę bezpiecznego dorastania pod czujnym okiem Thomasa Cartera. Powrócić do czasów, gdy spotykali się w Pałacu Północy, w przyjacielskim gronie członków Chowbar Society- własnego stowarzyszenia, którego celem było wzajemne wspieranie się i dzielenie się wiedzą, by ułatwić sobie nadchodzące jutro.                                                                                                     

Dorosłość nie jest niczym więcej niż odkrywaniem, że wszystko, w co wierzyłeś,              kiedy byłeś młody, to fałsz, a z kolei wszystko to, co w młodości odrzucałeś, teraz           okazuje się prawdą.”


Kilka dni przed opuszczeniem sierocińca i rozwiązaniem stowarzyszenia Chowbar Society, w St. Patrick’s pojawia się starsza kobieta wraz z wnuczką Sheer, której sympatyczna powierzchowność i usposobienie oraz wyznany przez nią sekret, zjednują jej przychylność Bena i jego kolegów, którzy przyjmują ją do swej grupy. Dziewczyna opowiada im o zaginionym domu swego zmarłego ojca, który, jak podejrzewa, znajduje się w Kalkucie.  Przyjaciele zobowiązują się pomóc jej go odnaleźć i odkryć tajemnice z przeszłości. Tymczasem babcia Sheer opowiada im zadziwiającą historią, która zapoczątkowuje serię niewyjaśnionych zdarzeń, całkowicie zmieniających przyszłość bohaterów.

Moje pierwsze spotkanie z prozą Zafona skończyło się zachwytami i długimi przemyśleniami. Po lekturze rewelacyjnej „Mariny” nie mogłam już doczekać się chwili, gdy po raz kolejny zagłębię się w świat wykreowany przez hiszpańskiego pisarza. Niestety, „Książę Mgły” nie wzbudził we mnie tak wielkich emocji, aczkolwiek książka była dobra. „Pałac Północy” to trzecia powieść Carlosa Ruiza Zafona, z jaką przyszło mi się zapoznać. Z jakim skutkiem?
               
            Klimat powieści Zafona przesiąknięty jest grozą  i niepokojem, odmalowany barwami szarości, czerni, granatu. Jego celem jest wprowadzenie czytelnika w pełen napięcia nastrój, a najlepiej w takim przypadku sprawdza się nie tylko fabuła, ale i odpowiednia pogoda i pora dnia – do czytania prozy pisarza zalecam więc godziny wieczorne, gdy już się ściemnia, panuje cisza i spokój, dodatkowym atutem będzie bębniący w szybę deszcz. Wtedy najłatwiej jest się wciągnąć w opowiadaną historię i w nią uwierzyć. Ja niestety czytałam w upalny dzień opalając się na dworze, co zaowocowało tym, że mimo ciekawej fabuły i intrygującej historii nie mogłam się wczuć w owe straszne i tak nierealne przy grzejącym słońcu wydarzenia. Myślę, że ów nieodpowiedni nastrój miał znaczący wpływ na sposób, w jaki odebrałam książkę. Choć nie jest to jedynym czynnikiem, bo gdyby była ona naprawdę dobra to z pewnością wciągnęłaby mnie mimo wszystko. W powieściach Zafona zauważam pewną schematyczność i powtarzalność niektórych motywów, co staje się widoczne wraz z kolejnymi jego dziełami. Nie mniej jednak polecam „Pałac północy” zarówno wielbicielom talentu pisarza jak i czytelnikom, którzy nie mieli z nim styczności, a sama chętnie sięgnę po inne powieści autorstwa Zafona.

Moja ocena: 7/10

wtorek, 1 maja 2012

Kaznodzieja - Camilla Lackberg



    Sześcioletni chłopiec, wymykając się nad ranem do Wąwozu Królewskiego, by tam pobawić się w rycerza i zabić smoka, znajduje martwą kobietę. Wkrótce na miejsce zdarzenia przybywa policja. Robi się wielkie zamieszanie, gdyż odkryte zostają także dwa stare szkielety.  Wszystko wskazuje na to, że morderstwa te łączy sposób ich dokonania- kobiety przed śmiercią były okrutnie torturowane. Patrick Hedstrom z komisariatu w Tanumshede podejrzewa, że owe szkielety należą do zaginionych 24 lata temu młodych dziewcząt, po których słuch urwał się w odstępie dwóch tygodni. Nigdy ich nie odnaleziono, a domniemany sprawca popełnił samobójstwo. Ale przecież umarły nie powrócił do świata żywych, więc kto jest odpowiedzialny za zbrodnie popełnione tak dawno temu? W jaki sposób łączą się one ze znalezieniem ciała nagiej kobiety w Wąwozie Królewskim? Sprawa komplikuje się coraz bardziej, gdyż ginie kolejna dziewczyna. Policja robi wszystko co w jej mocy by ją odnaleźć – liczy się każda godzina, zegar nieubłaganie odlicza czas i przybliża moment nieuniknionej śmierci Jenny, chyba że Patrick i jego koledzy z komisariatu zdołają ją uratować.
                 
                „Kaznodzieja” był moim pierwszym spotkaniem z twórczością Camilli Lackberg, a kolejnym z literaturą skandynawską. Jest to druga część sagi kryminalnej cieszącej się wielką popularnością na świecie, po przeczytaniu wcale nie dziwię się, dlaczego tak jest. Pisarka pochodzi ze Szwecji i uznawana jest za mistrzynię w swoim fachu. Ale nie tylko intryguje nas mrocznymi powieściami- napisała również książki kulinarne i dla dzieci, jak widać jest to osoba zarówno utalentowana, jak i wszechstronna.
               
                  Dotychczas z kryminałów skandynawskich czytałam tylko powieści Mari Jungstedt i owszem, były one ciekawe i wciągające, ale jednak nie zrobiły na mnie tak wielkiego wrażenia jak proza Lackberg. W tych pierwszych brakowało mi realności, codziennego życia i bohaterów, którzy skradliby moje serce albo chociaż zaintrygowali. Natomiast w „Kaznodziei” znalazłam dokładnie to, czego oczekuję od dobrego kryminału. Do książki podeszłam odrobinę nieufnie, za dużo się nasłuchałam zachwytów nad skandynawską literaturą i z tego też powodu obawiałam się rozczarowania. Jak się okazało, niepotrzebnie.
               
                 Fabuła powieści skupia się przede wszystkim na wątku kryminalnym, który jest bardzo rozbudowany i wielotorowy: mamy tu zarówno dawne morderstwa; samobójstwo jedynego podejrzanego, które miało miejsce dwadzieścia cztery lata temu; torturowaną aż do śmierci kobietę znalezioną przed kilkoma dniami oraz zaginięcie młodej dziewczyny, która przyjechała do Fjallbace na wakacje z rodzicami.  Cała intryga jest tak poplątana, że gratuluję osobie, której uda się wskazać dobre rozwiązanie. Jednak właśnie dzięki tej mnogości zdarzeń, podejrzeń, oskarżonych, dowodów i tajemnic, książka tak niesamowicie wciąga. Nawet gdy odłożyłam ją tylko na chwilę, zaraz musiałam do niej wrócić, poznać zakończenie i sprawdzić słuszność swych teorii. Zagadki rozszyfrować się nie udało, ale może innym razem, bo do sagi szwedzkiej pisarki na pewno wrócę. Oprócz wątku kryminalnego mamy tutaj przedstawione także codzienne życie pracowników komisariatu, ich rodzin i przyjaciół. Zabieg ten przydał się, pozwala oderwać się od zbrodni i przyjrzeć zwyczajnym ludziom, ich problemom i radościom. Z tego też względu narracja jest trzecioosobowa, poznajemy losy większości postaci. W ten sposób podzielone są rozdziały- według osób, o których jest w nich mowa.
                
                 Oprócz zawiłej i skomplikowanej intrygi, która robi wrażenie, Lackberg sprawdziła się również jeśli o chodzi o kreację bohaterów: zarówno tych głównych jak i drugoplanowych. Pisarka ciekawie przedstawiła relacje łączące Hultów i historię tej rodziny, postaci były zróżnicowane, zupełnie odmienne pod względem charakterów, fascynujące. Muszę jednak przyznać, że czasem trudno było mi się połapać w tych intrygach i pokrewieństwach: kto jest czyim wujkiem, ojcem, siostrą, przyrodnim bratem, dziadkiem, pradziadkiem? Tym bardziej, że niektóre imiona są do siebie podobne, a do skandynawskich nazwisk nie jestem przyzwyczajona. Czasem te poplątane relacje i moje zagubienie wśród natłoku rodzinnych sekretów aż mnie śmieszyły, pozytywnie.
               
                „Kaznodzieja” autorstwa Camilli Lackberg to fascynująca historia, w której oprócz przeważającego  wątku kryminalnego nie zabraknie także rodzinnych sekretów, intryg i codziennego życia. Jeśli już zagłębicie się w ten przerażający świat, pełen ludzkiego okrucieństwa, nienawiści i tylu negatywnych uczuć, ale także przebijającego z kart książki dobra, tak łatwo już z niego nie wyjdziecie. Proza szwedzkiej pisarki przyciąga jak magnes i nie pozwala przerwać czytania przez poznaniem zakończenia, które jest tak świetne i zaskakujące, że aż nie wiem co napisać. Sama jestem zdziwiona, że moja recenzja jest tak bardzo entuzjastyczna, ale nie potrafię znaleźć słabych punktów książki. Jak dla mnie mistrzostwo skandynawskiego kryminału. 

Moja ocena: 9/10

Baza recenzji Syndykatu ZwB