sobota, 5 kwietnia 2014

4 powody, dla których czytam kryminały – „Wielbiciel” Charlotte Link



Ciemny las, a w nim samotna dziewczyna
Nie zaskoczę nikogo stwierdzeniem, że większą część populacji zainteresuje śledztwo w sprawie nieuchwytnego mordercy, który w brutalny sposób okaleczył i uśmiercił młodą dziewczynę, wracającą po latach do rodzinnego domu. Nie dociera do celu podróży, bo zaledwie kilometry przed nim dopada ją szaleniec. Jednocześnie mamy do czynienia z samobójstwem Evy, która według opinii znajomych nie radziła sobie z miłością do byłego męża. I czytelnik ma zagwozdkę, co łączy te dwie sprawy? Dla mnie taka fabuła będzie bardziej emocjonująca niż rozmowy kobiecych bohaterek przy herbatce w środku lata w nagrzanej kuchni. Albo setna z kolei wizja naszego świata w przyszłości. Bo wiecie, nawet antyutopie się w końcu nudzą.

Wilk w owczej skórze
Jeszcze lepiej będzie, gdy dostaniemy nietuzinkowego bohatera, najlepiej z problemami psychicznymi wywołanymi przez dramaty z dzieciństwa i mrocznymi tajemnicami. Z pozoru przeciętny, powszechnie szanowany, nie można mu nic zarzucić, a w rzeczywistości kopalnia zbrodniczych skłonności- to już klasyka tego gatunku. A czytelnik niby się nie spodziewa, a i tak wie, że na końcu czeka go wielkie „wow”. Niestety w „Wielbicielu” nie ma żadnego elementu zaskoczenia, moje emocje utrzymywały się na tym samym poziomie przez całą książkę i zakończenie tego nie zmieniło. Pewna męska postać od początku budzi niechęć i czytelnik czuje, że coś jest nie w porządku, a na dowody nie musi długo czekać. Nawet poruszenie popularnego ostatnio tematu toksycznego związku nie wynagrodziło mi braku elementu zaskoczenia.

To mogłeś być Ty
Kryminał to jeden z tych gatunków, w których bohater jest całkowicie zwyczajny. Nieważne czy tak jak Leona właśnie był świadkiem samobójstwa kobiety, która wyskoczyła z okna swojego mieszkania, czy może jest dziewczyną brutalnie pociętą nożem i przywiązaną do drzewa w środku lasu- wszyscy bohaterowie są tacy sami. W „Wielbicielu” Leona, którą po latach małżeństwa porzucił mąż nie będzie godzinami roztrząsała uczuciowych rozterek, kilka zdań wystarczy za długie monologi wewnętrzne z takiego romansidła. Z tymi bohaterami kryminału to ciekawa sprawa jest- z jednej strony zwyczajni ludzie, a z drugiej trochę dla czytelnika niedostępni i nierzeczywiści.

Dlaczego nie zostaniesz detektywem?

Moja ulubiona i chyba nie tylko moja część. Kto choć raz nie marzył by zostać drugim Sherlockiem Holmesem i metodą dedukcji rozwiązywać najbardziej skomplikowane sprawy? Uwielbiam śledzić uważnie fabułę i tworzyć własne teorie, szczytem marzeń jest ich spełnienie się. Prawie nigdy się to nie udaje, ale przy „Wielbicielu” mało kto powinien mieć większe trudności z rozszyfrowaniem głównych założeń fabuły. Autorka bardziej skupiła się na ukryciu pobudek bohaterów i okoliczności, bo sama tożsamość jest dość oczywista. I mimo że z „Wielbicielem” Charlotte Link spędziłam miłe chwile, zbyt bardzo lubię mieć przed sobą duże wyzwania, by być zachwyconą  tak prostą w gruncie rzeczy sprawą.

Moja ocena: 7.5/10

czwartek, 3 kwietnia 2014

Pięćdziesiąt twarzy Greya


Nikt nie czytał, każdy zna
Zabawne, jak wielu jasnowidzów otacza nas na co dzień. Nigdy nie mieli książki w ręku, nie dotknęliby jej nawet kijem od szczotki, jednocześnie fabułę znając na wylot, oceniając bohaterów, a co najważniejsze, zgodnym chórem twierdząc, że książka jest beznadziejna. Na wzmiankę, że czytasz Greya reagują pogardliwym spojrzeniem i lekkim odsunięciem się w szkolnej ławce. Bo przecież jeśli znasz „Pięćdziesiąt twarzy Greya” automatycznie jesteś wielkim fanem, a już na pewno nie znasz się na dobrej literaturze. Najlepiej siedź cicho, kompromitującą powieść chowaj głęboko przed światem, a już broń Boże nie przyznawaj się, że nie rozumiesz, czemu ”Grey” jest gorszy od stert dennych książek, które przeczytałeś w swoim życiu.

Bo erotyk musi być słaby
Jeśli Twoje poglądy co do książki wynikają tylko z gatunku, do którego się kwalifikuje, jedna prośba- nie czytałeś, nie oceniaj. Nie dlatego, że autorce będzie smutno, czy z powodu grona Twoich przyjaciółek, które są fankami powalającego Christiana, ale dlatego, że to kiepski pomysł wypowiadać się na temat, o którym nie ma się pojęcia. Nawet jeśli to bardzo modny temat i ponarzekanie na głupotę „Pięćdziesięciu twarzy Greya” pomoże Ci zyskać w oczach znajomych. Chyba, że masz podstawy do wypowiadania się, bo wiesz o co chodzi. Wtedy możemy ponarzekać razem.

Trzymaj się ode mnie z daleka
Na przykładzie setek książek stwierdzam śmiało, że jest to zdanie które w 99% przypadków odnosi wręcz przeciwny skutek. Główna bohaterka książki, Ana, podążyła wytartą przez swoje poprzedniczki ścieżką i nie posłuchała rad mężczyzny, który stanął na jej drodze. Niebezpieczny, seksowny i magnetyczny Christian jednym spojrzeniem przyprawia biedną dziewczynę o dreszcz rozkoszy. A ta otumaniona jego urokiem wikła się w związek, który prowadzi ją do sali tortur. Brzmi strasznie, ale proszę Was, to nie thriller z psychopatycznym mordercą, lecz erotyk z socjopatycznym przystojniakiem, który prowadzi niegrzeczne zabawy, a Anie zaczyna się to coraz bardziej podobać.

Apodyktyczny mężczyzna
Myślę, że z powodzeniem niejeden przeciętny człowiek spisałby tę fabułę w lepszy sposób i nie nazywałby się przy tym pisarzem. Rozumiem, że zdania pojedyncze, opisy ubogie jak drzewa zimą, chyba że chodzi o namiętne sceny, ale żeby co kilka stron, a już przynajmniej 50 razy w całej powieści wlepiać zdania „Jest taki apodyktyczny!”, „Ach, ta jego apodyktyczność” czy „Spojrzał na mnie tak apodyktycznie” to lekka przesada. Te powtórzenia biją po oczach i śmieszą, może przyczyną jest słaba korekta, ale nic nie tłumaczy tak wąskiego zasobu słownictwa. O co chodzi z tą apodyktycznością? Przymiotnik ten jest zdecydowanie faworytem pani James, choć nie brakuje też innych często stosowanych zwrotów, typu „rozpadanie się na tysiąc kawałków”.

Skrzywiona wizja miłości
Z lekkim sarkazmem stwierdzę, że oczywiście tu wcale nie chodzi o seks, a o piękną miłość. Objawia się ona w ciekawy sposób, mianowicie za każdym razem, gdy Ana przygryza wargę jej kochanek się na nią rzuca, a gdy przewróci oczami, daje jej klapsy. Nie mniej jednak  główna bohaterka, która po raz pierwszy zakochuje się właśnie w Christianie, liczy na głębokie uczucie i nie może znieść myśli o sadystycznych skłonnościach swojego chłopaka. Z kolei mężczyzna ma tajemnice, boryka się z demonami przeszłości i to one są przyczyną jego postępowania. Dałam się w to wciągnąć, zabieg wprowadzenia trudnego dzieciństwa dla ocieplenia wizerunku głównego bohatera się udał, w tej chwili mam co do niego mieszane odczucia.

Nie wszystko dobre, co wciąga

Nigdy nie stwierdzę, że ”Pięćdziesiąt twarzy Greya” to „dobra książka”, bo tak po prostu nie jest. A że zaczęłam ją czytać koło 23 a o 2.30 dalej siedziałam przy komputerze pochłaniając ebooka? To swoją drogą.  Bo „Grey” nie jest tak beznadziejny, jak przedstawiają go hejterzy, obiegowe opinie są dość mocno przekoloryzowane. Dziwi mnie, że można aż tak bardzo znienawidzić książkę, to w końcu tylko jedna pozycja z tysięcy innych. Mnie wciągnęła (co jest jedyną zaletą), pośmiałam się nad stylem pisania autorki, rozczarowałam zakończeniem i żyję dalej. Świat się nie skończył tylko dlatego, że przeczytałam TĘ książkę. 

Moja ocena: 4.5/10

czwartek, 6 lutego 2014

Dziedzictwo - C. J. Daugherty



Allie po wakacjach wraca do Akademii Cimmeria, jedynego miejsca, gdzie może czuć się w miarę bezpiecznie. A to dzięki ochronie dyrektorki i trosce Cartera, na spotkanie z którym dziewczyna czeka z niecierpliwością. Jednak na drodze dwojga zakochanych stanie nie tylko Sylvain, początkowo będący jedynie dobrym przyjacielem Allie, ale też Nocna Szkoła. W Cimmerii działa szpieg z zewnątrz, atmosfera podejrzliwości narasta i wszyscy stają przeciw sobie. Jak w tej sytuacji odnajdzie się Allie? Czy faktycznie Akademia Cimmeria jest bezpiecznym miejscem dla uczniów?

Do przeczytania mojej recenzji zapraszam TUTAJ

Moja ocena: 8/10

wtorek, 4 lutego 2014

Złodziejka książek - Markus Zusak


Historia złodziejki książek zaczęła się pewnego mroźnego dnia, gdy dziesięcioletnia dziewczynka podróżowała pociągiem wraz z matką i braciszkiem do swojego nowego domu. Nagły atak kaszlu i wszystko skończyło się w oka mgnieniu, zostały tylko dwie postacie stojące w śniegu przy małej mogile. Wtedy stało się to po raz pierwszy, Liesel ukradła książkę, która miała jej potem przypominać o bracie. Trochę później dowiedziała się, że jej tytuł to „Podręcznik grabarza”, a jeszcze wiele czasu minęło, zanim udało się jej ją przeczytać. Matki dziewczynki nie było stać na utrzymanie dzieci, więc Liesel trafiła do rodziny zastępczej, czyli grubej kobiety miotającej na prawo i lewo przekleństwami i spokojnego, wysokiego człowieka. Człowieka, który grał na akordeonie, sprzedawał skręcane przez siebie papierosy, siedział przy dziewczynce, gdy nocne koszmary nie dawały jej zasnąć. Człowiek ten nazywał się Hans Hubermann.

„Złodziejka książek”, historia dziewczynki, która kochała słowa. Mieszkając w faszystowskich Niemczech wiele trzeba, by nie dołączyć do ślepo podążającego za Hitlerem narodu. Na szczęście są rodziny takie jak Hubermannowie, którzy wyciągają pomocną dłoń do zaszczutych i uciśnionych, ludzie odważni i dobrzy. Liesel wychowuje się w najlepszym możliwym dla siebie otoczeniu, choć może nie do końca zdaje sobie z tego sprawę. Jej światopogląd zmienia się, gdy poznaje prawdę o przyczynie porażek swojej rodziny i choć jest zaledwie nastoletnią dziewczynką, przeżyła więcej, niż ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić. Ale najważniejsze dla niej było poznanie prawdziwej przyjaźni, która została zapoczątkowana w ciemnej, zimnej piwnicy podczas II wojny światowej.   

Są książki ciekawe, które wciągają nas od pierwszej do ostatniej strony i możemy z radością napisać w recenzji, że „szybko się czytało”. Są książki z otwartymi zakończeniami, przy których walimy głową w ścianę, że nie przeżyjemy rocznego czekania na kontynuację. Są książki z przystojnymi, idealnymi męskimi bohaterami, którzy sypią jak z rękawa sarkastycznymi, aroganckimi uwagami i rzucają tym czytelniczki na kolana. Potem oglądają takie na tumblrze setki obrazków z postaciami bohaterów i wzdychają do ruchomych gifów. Sama taka jestem. Uważam, że jak książkę się czyta szybko to już jest dobrze, męscy bohaterowie są zawsze w cenie, a i zawsze nie mogę się doczekać następnego tomu. Ale są też książki większe niż to wszystko i napisanie na ich temat, „wciąga, zaskakuje, chcę kontynuacji (?!)” wydaje się tak bardzo niewłaściwe.


„Złodziejka książek” należy do tego nielicznego grona powieści niezwykłych. Napisanych tak pięknie, zarazem prosto i poetycko, że każde słowo niemal wzrusza i chciałoby się je smakować bez końca. Opisujących rzeczy tak straszne, że trudno sobie wyobrazić, jak wiele może przeżyć jeden człowiek. Mówiących o miłości jako o uczuciu, które może trwać mimo tego, że nie doczekuje się finału. Pokazujących przyjaźń, która nawiązuje się w najtrudniejszych momentach w życiu i nadaje mu sens. Opowiadających o ludziach, którzy są niczym cisi aniołowie i przywracają wiarę w dobro i piękno. O których nie da się pisać bez łez w oczach. To jest właśnie „Złodziejka książek”. Wielkie słowa, bo i książka wielka. 

Moja ocena: 10/10