sobota, 30 marca 2013

Dla ciebie wszystko - Nicholas Sparks



Sparks to pisarz, którego twórczość jedni uwielbiają, a drudzy nienawidzą. Opinie na temat jego książek są bardzo podzielone. Piękne, romantyczne i ponadczasowe opowieści o miłości, czy kiczowaty chłam nie wnoszący nic nowego? Dane mi było przeczytać dopiero dwie powieści Sparksa, o jednej z nich tu powiem, ale nie żałuję, że więcej ich nie było. Nie przemawia do mnie ten autor, nie czuję klimatu jego książek. O ile w przypadku „Ostatniej piosenki” uczucie opisane na przykładzie nastolatków było naturalne i wiarygodne, to po przeczytaniu „Dla ciebie wszystko” zastanawia mnie, dlaczego autor zastosował tak tandetny chwyt? Czyżby nie wierzył w inteligencję czytelnika i próbował łzawym akcentem zapisać swoją historię w pamięci odbiorcy? A przecież wszystko było na dobrej drodze.

Dawson Cole pracuje na platformie wiertniczej, mieszka w przyczepie i nie ma bliskich przyjaciół oprócz Tucka, który jest dla niego niczym ojciec. Nie widział go jednak od lat, a gdy dostaje wiadomość o śmierci przyjaciela, decyduje się wrócić do rodzinnego miasteczka na pogrzeb. Wraca do miasta pełnego wspomnień o młodzieńczej miłości oraz dorastaniu w przestępczej rodzinie. W tym samym kierunku zmierza Amanda, dawna miłość Dawsona. Teraz ma rodzinę, lecz jej życie nie potoczyło się tak, jak tego kiedyś chciała. Dręczą ją nieszczęścia: śmierć małej córeczki, kłótnie z uzależnionym od alkoholu mężem. Dlatego z chęcią odrywa się od rzeczywistości dzięki nieoczekiwanemu spotkaniu z dawnym ukochanym.

Sparks skorzystał z wyświechtanego motywu spotkania po latach. Dawni kochankowie oczywiście wciąż darzą się uczuciem, które jest szczególnie silne ze strony Dawsona. Fabuła powieści nie jest oryginalna, ale pojawia się element czyniący ją wyjątkową. Po wypadku na platformie wiertniczej Dawson ma halucynacje, kilka razy wydawało mu się, że widział mężczyznę w wiatrówce. Przewidzenia te są bardzo realne i wprowadzają wątek paranormalny, który tworzy niepokojący nastrój. Zamiast odczuwać klimat charakterystyczny dla romansu, cieszyć się sielską scenerią i romantycznymi kwestami, cały czas miałam wrażenie, że zbliża się coś groźnego, nieuniknionego. Czasem zapominałam, że to Sparks i wydawało mi się, że czytam którąś z powieści Kinga. Bardzo podobała mi się ta ciężka atmosfera i czekanie, aż wydarzy się coś strasznego. I rzeczywiście się nie pomyliłam, ów nadnaturalny wątek okazał się istotny dla fabuły.

Niestety gorzej jest jeśli chodzi o uczucie między bohaterami. Trudno o postać bardziej niż Amanda irytującą, niezdecydowaną i władczą. Doprawdy żal mi Dawsona, że miał z nią do czynienia. Niewiele było momentów, kiedy to relacje między nimi by mnie poruszyły, niestety główny motyw tej powieści nie zrobił na mnie wrażenia. Za to podobało mi się przedstawienie Dawsona i jego historii, czym już na pierwszych stronach raczy nas Sparks, zachęcając do dalszej lektury. Piękniejszą historią miłosną jest ta starsza, dotycząca Tuck’a i jego ukochanej. Szkoda, że mniej jest o niej powiedziane. Pomimo tego nieszczególnego wątku miłosnego, książka byłaby naprawdę dobra, bo i wielu bohaterów jest ciekawych, i wątek nadnaturalny dodaje smaczku oraz atmosfery grozy.

Niestety książka jest bardzo przewidywalna. Od dłuższego czasu domyślałam się w jakim kierunku zmierza akcja, ale takie zakończenie odjęło powieści bardzo wiele. No proszę Was, to już nie pierwsze wykorzystanie tego samego motywu, ale tutaj on kompletnie nie pasuje. Za dużo przypadku, zbiegów okoliczności, a przede wszystkim to tanie zagranie, mające na celu wzruszenie czytelnika na siłę. Nieładnie panie Sparks, to melodramatyczne przedstawienie nie pomogło, a poza tym gdzieś już było. Byłaby książka dobra, a jest taka średnia i to tylko ze względu na udany wątek paranormalny i wywołany przez niego nastrój. Na jakiś czas temu autorowi podziękuję, ale może jeszcze kiedyś mnie pozytywnie zaskoczy?

Moja ocena: 6/10

piątek, 29 marca 2013

#2.High Five! Moi ulubieni główni bohaterowie książek


HIGH FIVE! to nowa akcja, w związku z którą na blogu pojwiać się będą rankingi ulubionych, najlepszych, najbardziej interesujących, bądź najgorszych książek, filmów, gier, postaci, itp... 
Dzięki temu zarówno czytelnicy mogą poznać bliżej blogerów, jak i blogerzy czytelników, jeśli ci będą chętni na podzielenie się swoimi przemyśleniami i opiniami.

Dołączyć do akcji możesz TUTAJ.



1. Pan Samochodzik
Co tu dużo mówić, w książkach o przygodach historyka sztuki, Tomasza zwanego Panem Samochodzikiem, zaczytywałam się będąc w szkole podstawowej, a sentyment do twórczości Nienackiego jak i do głównego bohatera pozostał do dziś. Pan Samochodzik to postać, którą kocha się nie za wygląd zewnętrzny czy bezczelne odzywki, jak to bywa z naszymi ulubionymi bohaterami współczesnych książek. Pana Samochodzika kocha się za pasję, podejście do życia, dobroć, poczucie humoru, można tak długo wymieniać. Tyle lat książki Nienackiego mają, a pamięć o nich nie przemija! Kto jeszcze nie zna, niech koniecznie nadrabia ;)

„Są ludzie, którzy narzekają na brak przygód. Ja ich mam zawsze nadmiar. Albowiem tylko obojętnych na zło przygoda omija.”


2. Caine z GONE
Wspominałam już, że lubię czarne charaktery? Kto by wolał nudnego Sama-bohatera, gdy na horyzoncie pojawia się jego przeciwnik? Caine ma coś w sobie, jest nie tylko charyzmatyczny, ale pod maską chłodu, zła i bezwzględności skrywa ludzkie uczucia. Uwielbiam czytać o tym, jak ujawniają się jego dobre cechy. Szczególnie, gdy do gry wkracza Diana. To nic, że czasem jest szalony i pokręcony. I tak go uwielbiam! :D W szóstej części będzie się działo ;)

„- Czasami cię nienawidzę! - zawołał, ruchem nadgarstka posyłając kamień z klifu na dół, prosto do wody. - Tylko czasami? -Diana uniosła brew sceptycznie. - Ja nienawidzę cię prawie cały czas.”


3. Jace Wayland z Darów Anioła
Jace to jedna z tych postaci, które uwielbiam za poczucie humoru, sarkastyczne odzywki, dystans do siebie i charyzmę. Nie zliczę ile razy wybuchnęłam śmiechem z jego powodu! To brzmi jakbym go znała, ale niestety, tylko o nim czytam ;) Swoją złośliwością i błyskotliwymi uwagami ukrywa wrażliwą duszę. Potrafi być naprawdę uroczy i troskliwy, która nie zazdrości Clary? ;)

„Gdybyś był w połowie tak zabawny za jakiego się uważasz, mój chłopcze, byłbyś dwa razy bardziej zabawny niż jesteś.”


4. Will Herondale z Diabelskich Maszyn
Jako że Will to postać także wykreowana przez Cassandrą Clare, bardzo przypomina Jace'a, tyle że brunetem jest ;) Też wielką rolę odgrywa dla niego przyjaźń i lojalność, ale chyba rani ludzie mniej niż Jace. Oczywiście ma swoje powody, nie potrafię przejść obok jego historii obojętnie. Polecam zapoznanie się z trylogią :)

„-Czy ty właśnie mnie pocałowałeś ? - zapytał Will. Magnus podjął decyzję w ułamku sekundy. -Nie -Myślałem... -Czasami czar przeciwbólowy może spowodować najdziwniejsze halucynacje. 


5. Sherlock Holmes
Zauważyłam, że wiele osób nie przepada za tą postacią. Bo jest pewny siebie, egocentryczny i inne cechy wymieniają, których już nie zauważyłam. A czy nie w tym tkwi urok Holmesa? Inteligencja, błysk w oku, aura tajemnicy i nieprzystępności. Uwielbiam czytać o jego przygodach, Sherlock to mój mistrz - też chcę w takim stopniu opanować sztukę dedukcji ;)

„Tworzę i niszczę, przeważnie jednak to drugie.” 


A jacy są Wasi ulubieni bohaterowie? ;)

czwartek, 28 marca 2013

Jutro 2 - John Marsden

         
              Odkąd zaczęła się wojna, grupka przyjaciół wiele przeżyła. Znaleźli bezpieczne miejsce, które nazwali Piekłem. Przeprowadzili akcję dywersyjną, która częściowo sparaliżowała działania wroga. Jednak od kiedy Kevin pojechał wraz z ranną Corrie do zajętego przez żołnierzy miasta, wiele się zmieniło. Po stracie dwojga przyjaciół trudno jest wykrzesać z siebie optymizm. W dodatku ujawnione dzienniki Ellie doprowadziły do nieporozumień. Jednak po kilku tygodniach bezsensownego siedzenia w miejscu, przyjaciele postanowili działać i opracować plan. Najważniejsze to odnaleźć Kevina i Corrie, a co będzie dalej czas pokaże.

             „Jutro” to seria dla młodzieży autorstwa Johna Marsdena. Jest jednak zupełnie niepodobna do większości historii dla nastoletnich czytelników, w których zwykle znajdziemy problemy z rodzicami, przelotne miłości, bunt charakterystyczny dla wieku młodzieńczego i podobne sprawy, które może są nam bliskie, ale opowieści o nich nie przedstawiają większej wartości i oprócz krótkotrwałej rozrywki nie dają nic więcej. Na ich tle powieści Marsdena są dużo bardziej dojrzałe, choć też mówią o nastolatkach, którzy zachowują się podobnie do nas. Jednak życie postawiło przed nimi wyzwanie, które diametralnie zmienia to, kim byli wcześniej- zanim zaczęła się wojna. Jaki młody człowiek nie marzył nigdy o świecie bez dorosłych, w którym wszystko było dozwolone, w zasięgu ręki? Mieszkańcy Piekła, oni o tym nie marzą. Ich największe pragnienie, to by wszystko wróciło do normy, by mogli złożyć odpowiedzialność za świat w ręce rodziców, by mogli zając się tym co niegdyś było normalne: chodzeniem do szkoły, pomaganiem w domu, spotkaniami z przyjaciółmi. Bo zawsze chcemy tego, czego akurat nie mamy.


„Jutro” porusza temat wojny, ale nie tej odległej, o której uczymy się na lekcjach historii, czytamy w starych książkach i myślimy, że nigdy nas nie spotka. Uświadamia nam, że taka sytuacja może się zdarzyć teraz, za chwilę, jutro, a opisywane zdarzenia dotykają właśnie młodzież, zupełnie nieprzygotowaną na to co nadchodzi. Marsden przedstawia historię dzieci, które w ciężkich czasach muszą szybko dorosnąć. Zmieniają się nie do poznania w zdeterminowanych, odważnych i zdolnych do poświęceń ludzi. Wielką zaletą tej książki są właśnie bohaterowie, którzy podejmują działania dywersyjne, walczą z wrogiem, ale też pozostają nadal zwykłymi nastolatkami, którzy boją się, załamują, zamykają w sobie, zakochują. Każdy z nich jest inny i myślę, że nie sposób nie polubić Ellie, Lee, Fi, Homera, Robyn czy Chrisa.

Ze względu na tematykę i sytuacje spotykające bohaterów, „Jutro” porusza, bo mówi o wielkich rzeczach, wielkich aktach odwagi, poświęcenia i przyjaźni. Były momenty, które wycisnęły mi łzy z oczu, ale dużo częściej książka zmusza do zastanowienia, cichej refleksji. Znaczenie ma relacja pamiętnikowa Ellie, ponieważ przemyślenia dziewczyny są błyskotliwe, często smutne i poruszające, oddają grozę wojny i uczucia bohaterów, jako że dziewczyna jest dobrym obserwatorem. Dotychczas mówiłam, że nie przepadam za tą serią i nie mam zamiaru poznać jej kontynuacji. Dopiero gdy zupełnie nic do przeczytania mi nie zostało, sięgnęłam z pewnym oporem po tę książkę i teraz bardzo się cieszę, że to zrobiłam. Nie dziwi mnie jednak moje wcześniejsze podejście do tej serii, ponieważ mimo rzeszy oddanych fanów, ma ona wielką wadę i nie jestem jedyną osobą, która to zauważyła.

Świetną historię, poruszające zdarzenia i udanych, realnych bohaterów, słowem wszystko co dobre w tej książce, psuje niestety styl autora. Nie wiem jak to możliwe, żeby książka była aż tak nudno napisana. I nie chodzi mi o to, że opisywane zdarzenia nie są ciekawe, że przemyślenia Ellie nie są ciekawe, po prostu strasznie trudno się to czyta. I nie dlatego, że jest to ambitna lektura, która wymaga skupienia, tylko „Jutro” naprawdę jest koszmarnie nudno napisane i dlatego jeszcze nie jestem fanką tej serii. Gdy zaczęłam czytać tą książkę nawet nie pamiętałam o tym, że już to kiedyś robiłam! Przez chwilę sobie przypominałam, czy przypadkiem całej nie znam, a o tym zapomniałam, ale okazało się, że przeczytałam tylko 50 stron. Czytanie na pewno szło mi lepiej niż przy poprzedniej części i pierwszym podejściu do kontynuacji. Jest lepiej, ale nadal jestem zdania, że nudny styl autora odejmuje tej serii mnóstwo uroku. Mam jednak nadzieję, że z części na część będzie lepiej, bo koniecznie muszę poznać dalsze losy Ellie i jej przyjaciół.

Moja ocena: 7/10


Seria Jutro:

2. W pułapce nocy
3. W objęciach chłodu
4. Przyjaciele mroku
5. Gorączka
6. Cienie
7. Po drugiej stronie świtu


wtorek, 26 marca 2013

Płatki na wietrze - Virginia Andrews



Po ucieczce z domu dziadków rodzeństwo Dollangangerów zmierza w kierunku Florydy, gdzie chcą rozpocząć karierę akrobatów cyrkowych. Ich plany koryguje życie – najmłodsza Carrie jest ciężko chora, pojawiają się u niej objawy zatrucia. Dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności dzieci spotykają w autobusie miłą kobietę, która widząc ciężki stan siostrzyczki Chrisa i Cathy, zabiera całą trójkę do doktora, w którego domu jest gospodynią. Paul Sheffield jest dobrym człowiekiem, więc zajmuje się rodzeństwem, które początkowo odrzuca jego pomoc. Z czasem jednak godzą się na adopcję i rozpoczynają w domu lekarza kolejny, tym razem szczęśliwy etap życia. Cathy realizuje marzenia o karierze primabaleriny, natomiast Chris wierzy, że przy wsparciu Paula uda mu się zostać lekarzem. Jednak długie życie na poddaszu pozostawia na rodzeństwie swoje piętno, które determinuje ich dalsze postępowanie.

„Kwiaty na poddaszu” to pierwsza część sagi o Dollangangerach autorstwa Virgini C. Andrews, czyli historia czworga rodzeństwa, które po śmierci ojca wraz z matką przeprowadzają się do domu niewidzianych nigdy dziadków. Skuszone obietnicą bogactwa dzieci zostają zamknięte na poddaszu aż do czasu śmierci dziadka, który nie może dowiedzieć się o ich istnieniu. Dni przemieniają się w miesiące, a te w lata, a Chris, Cathy, Cory i Carrie cierpią w samotności i zamknięciu, przeżywając te najważniejsze dla każdego lata bez światła słonecznego, ruchu, towarzystwa rówieśników i rodziny. Dopiero po śmierci Cory’ego dzieci całkowicie tracą nadzieję i wiarę w swoją matkę, decydują się na ucieczkę. I tutaj wkracza kontynuacja, w której możemy poznać dalsze losy rodzeństwa.

Kwiaty na poddaszu mnie rozczarowały, zupełnie nie rozumiem fenomenu tej książki. Owszem, pomysł na książkę był bardzo obiecujący, ale już wykonanie i wprowadzenie niektórych wątków zniszczyły tę książkę. Chyba najgorszym błędem było przedstawienie kazirodczej miłości między Chrisem i Cathy. Rozumiem, że takie tematy się w powieściach pojawiają, ale gdy dotyczą dzieci to już jest przesada, podobnie jak wmawianie czytelnikowi, że taka sytuacja wynika z przeżyć dzieci, kilkuletniego zamknięcia ich na poddaszu i wpływu matki. Chyba miało być dramatycznie i wstrząsająco, może autorka miała nadzieję, że takim zagraniem przyciągnie czytelników? Bo o czym mieliby czytać, o dziewczynce tańczącej na poddaszu? Miało się dzięki temu więcej dziać, ale nie zadziałało to na mnie niestety, było jedynie niesmacznie i zmniejszało moją sympatię do bohaterów.

To nie jest recenzja poprzedniej części, lecz „Płatków na poddaszu”, a poprzedni akapit można w całości odnieść także do kontynuacji. Właściwie cała fabuła opiera się na uczuciach Chrisa i Cathy, a im dłużej się ten wątek ciągnął, tym większa ogarniała mnie irytacja. Może byłoby inaczej, gdyby o samą miłość chodziło, ale autorka przedstawiła to w taki sposób, że bohaterom szło głównie o doznania cielesne, co potęgowało moją niechęć. Cathy to niezła aparatka, jej nie wystarczy ciągłe uwodzenia, a następnie odpychanie brata. Jako piętnastolatka bezwstydnie zaleca się czterdziestoletniego mężczyzny, który zastępuje jej ojca. Zachowanie tej dziewczyny jest niewiarygodne, ledwo dziecko odrosło od podłogi, a już bezczelnie prowokuje swojego starszego o ponad 20 lat opiekuna prawnego, próbując wskoczyć mu do łóżka. A jej wypowiedzi towarzyszące tym staraniom sprawiają, że nie wiem czy się śmiać czy płakać. Najlepszy jest fakt, że to wszystko wina matki, pięknej kobiety, która wywierała ogromny wpływ na mężczyzn.  Stek bzdur, gdyby książka nie była pożyczona, to rzuciłabym nią o ścianę.  

Ale to nie koniec absurdów. Hitem są także teksty typu „Zawsze go kochałam, tylko o tym nie wiedziałam”. I nie tylko z jednym mężczyzną tak miała, wybaczcie, gubię się w uczuciach tej kobiety, która osiągnąwszy zaledwie około 30 lat życia już ma za sobą tak bogaty bagaż miłosnych doświadczeń, ma się tę praktykę od małego. W jej przypadku im bardziej partner jest martwy, tym miłość do niego większa. A większych głupot niż miłosne objawienia, które spadają na nią w najbardziej dramatycznych momentach niczym grom z jasnego nieba nie czytałam. Jednak zakończenie przebija wszystko. Z jednej strony wytłumaczenia autorki są absurdalne, a z drugiej… niczego nie wyjaśniają. Nie dla mnie takie trudne książki, chyba pogubiłam się w fabule! Zastanawia mnie, jak można opowiadać historię tej rodziny przez pięć tomów, może Cathy nawet na emeryturze będzie starała się odkryć tajemnice matki?

Ważnym wątkiem fabularnym jest chęć zemsty Cathy na matce. Wszelkie jej działania determinuje pragnienie odegrania się na kobiecie, którą oskarża o każdy błąd w swoim życiu. Jej pomysły są zadziwiające, tej bohaterki nie da się zrozumieć, nawet nie próbujcie. Jednak jakby było mało głupich wątków i sytuacji, bardzo dużą część książki zajmuje „robienie kariery” przez dziewczyną w świecie baletu. Podczas tych fragmentów powstrzymywałam się od zaśnięcia i brnęła przez kolejne mdłe strony licząc chyba tylko na Paula, który obok Carrie jest jedynym bohaterem ratującym tę powieść, jego udało mi się polubić. Ta książka jest tak absurdalna, że nie mam pojęcia, co mi się w niej spodobało, choć coś takiego było i dlatego nie oceniam jej najniżej jak to możliwe. Chyba przez te wszystkie głupoty było w miarę ciekawie, ale nie zawsze. 1/3 czasu przy niej spędzonej nudziłam się czytając o kolejnych porażkach w życiu zawodowym Cathy i związanym z nim życiem miłosnym. 1/3 czasu obserwowałam jak Cathy miota się między bratem, Paulem i Julianem. A przez resztę czasu dziewczyna się mściła na matce.

Plusem jest chyba tylko to, że dobrze mi się czytało, zadziwiająco szybko czas z nią zleciał. Paradoksalnie książka potrafi wykończyć opisami okresów życia rodzeństwa, w których nie dzieje się nic. "Płatki na wietrze" moim zdaniem na pewno nie są tak znakomite, jak się mówi. Mają masę niedoróbek i rzeczy, które mnie odrzucały. Ale większym grzechem jest nijakość, której tu nie znajdziemy. Mimo wszystko, po tym wszystkim, jestem ciekawa co wydarzy się dalej! Virginia Andrews zaskakuje, tego nie można jej odmówić, ale niekoniecznie w pozytywnym sensie.

Moja ocena: 5/10

Saga o Dollangangerach:

1. Kwiaty na poddaszu
2. Płatki na wietrze
3. A jeśli ciernie...
4. Kto wiatr sieje...
5. Ogród cieni

sobota, 23 marca 2013

Próby ognia - James Dashner


               
             Thomas i jego przyjaciele przeżyli horror, uwięzieni przez długi czas w labiryncie z krwiożerczymi bestiami, swoimi własnymi słabościami i lękami, nie pamiętając jak wcześniej wyglądało ich życie, na dodatek sami nawzajem stanowili dla siebie  zagrożenie. Nie wiedzieli przez kogo zostali umieszczeni w tym miejscu, a niektórzy spośród nich współpracowali wcześniej z wrogiem.  Tylko grupie wybranych udało się przetrwać i opuścić to koszmarne miejsce. Teraz są bezpieczni, zostali uratowani przez przyjazną im organizację. Dowiedzieli się jak wygląda prawdziwy świat, który stoi na progu zagłady. Ale najważniejsze jest to, że w końcu mogą przestać się bać, mogą najeść się, porozmawiać z przyjaciółmi, położyć do łóżka, a kontrolę nad swoim życiem oddać dorosłym. Chyba w to nie uwierzyliście? Bo oni niestety uwierzyli, że to już koniec prób, a nie ma nic gorszego niż odzyskać nadzieję, by zaraz zostać jej pozbawionym. DRESZCZ rozpoczyna fazę drugą i ostrzega: miejcie się na baczności, nie wierzcie temu co widzicie ani temu co czujecie.

                „Próby ognia” to druga część trylogii dla młodzieży Więzień labiryntu napisanej przez Jamesa Dashnera. Autor wprowadza nas do antyutopijnego świata, ale rządzące nim prawa są dla nas tajemnicą. Początkowo nie wiemy nawet jak ten świat wygląda, jesteśmy bowiem wraz z bohaterami uwięzieni w labiryncie bez wyjścia, a wszyscy chłopcy mają wykasowaną pamięć i nie wiedzą co działo się zanim znaleźli się w tym miejscu. Jednak wraz z końcem pierwszej, a początkiem kolejnej części poznajemy DRESZCZ, zostajemy wypuszczeni na zewnątrz i dowiadujemy się coraz więcej. Świat jest zniszczony przez palące słońce, wśród ludności szaleje zaraza nazywana Pożogą. Grupa A zostaje nią zakażona przez organizatorów prób, a nagrodą za przeżycie kolejnego etapu ma być lekarstwo na chorobę. Chłopcy muszę się więc postarać, nikt nie wybiera śmierci.

                Jestem przekonana, że fani Więźnia labiryntu z ogromną niecierpliwością oczekiwali na kontynuację. Nie wiem jak wytrzymałam aż tyle czasu bez jej przeczytania, ale teraz będzie jeszcze gorzej, po tej książce boję się, jak wytrwam do premiery finalnej części. Ale po kolei: uwielbiam świat wykreowany przez Dashnera! Ten człowiek jest geniuszem, bo ileż mamy na rynku podobnych do siebie antyutopii? Cała masa zbliżonych historii, które może i są ciekawe, ale zwykle czegoś im brakuje i nie potrafią tak poruszyć czytelnika. Natomiast ta trylogia rozstraja moje serie, gdy zaczynałam przygodę z nią Więzień labiryntu był jedną z pierwszych książek o takiej tematyce jakie przeczytałam. Często po skończeniu książki, nawet gdy się nią zachwycam, to po ochłonięciu dostrzegam jej wady i mój entuzjazm mija. Natomiast z książkami Dashnera jest inaczej, są świetne i nie można temu zaprzeczyć.

Próby ognia od pierwszych stron zaskakują, pomysły autora budziły moje oszołomienie i tak bardzo chciałabym w końcu poznać wszystkie odpowiedzi! Ale autor nie zaspokaja tej chęci, bo zakończenie pozostawia nas z uczuciami nie do opisania, a w organizmie niemalże szaleje Pożoga. Początek był bardzo dobry, bo wprowadza nas w taki sposób w świat książki, że nie możemy jej porzucić, gdy akcja cały czas przyspiesza. Oczywiście były nudniejsze momenty, gdy działo się niewiele, ale to jak w każdej powieści. Poza tym autor wykorzystał tym razem jako jedną ze scenerii otwartą przestrzeń, na której nie da się wiele przedstawić. Do rzeczy, które mniej mi się podobały należy rozdzielenie bohaterów, przez co prym wiódł Thomas oraz jego nowa przyjaciółka, która pierwszy raz pojawia się w Próbach ognia. Żałuję, że nie było więcej scen z udziałem moich ulubionych bohaterów, czyli Minho i Newta. Jednak zapowiada się na to, że w kontynuacji znów będziemy mogli oglądać całą plejadę postaci.

           Dashner nie przestaje zaskakiwać i to zawsze z tej strony, której najmniej się spodziewamy. Ostatnie strony wzburzyły we mnie krew i wywołały niedowierzanie, ale powinnam się tego spodziewać, ten autor lubi w taki sposób kończyć książkę. Przynajmniej od początku ma pomysł na całą trylogię, a nie wymyśla na siłę w miarę pisania kolejnych części, jak to często widać w innych seriach. Od początku trzyma się celu i sukcesywnie do niego zmierza, a zakończenie trylogii będzie z całą pewnością spektakularne i niezapomniane, jestem tego pewna! Już zapowiedź ostatniej części, którą przeczytałam na końcowych stronach Prób ognia wywołała u mnie dreszcze, dosłownie. Druga część była może mniej mroczna, ale działo się w niej sporo ciekawych rzeczy, a sytuacje spotykające bohaterów budzą w czytelniku przerażenie. Przykładowo występujący w Więźniu Labiryntu Buldożercy zostali zastąpieni Poparzeńcami, nie mniej strasznymi. Charakterystyczny dla Streferów język nadal występuje, nawet w większej dawce i nowej odsłonie, sami przekonajcie się dlaczego. Jestem bardzo zadowolona z tej powieści, historia nadal trzyma poziom i jest zapowiedzią niesamowitego zakończenia trylogii. 

         
            Moja ocena: 9.5/10

Trylogia Więzień Labiryntu:
1. Więzień labiryntu
2. Próby ognia
3. Lek na śmierć

środa, 20 marca 2013

Circus Maximus - Damian Dibben



Minęło zaledwie kilka tygodni od czasu, gdy Jake dowiedział się, że jego rodzice należą do tajnej organizacji Strażników Historii, która zajmuje się ochroną ludzkości. Podróżował wtedy sporo w czasie, a w przygodzie, którą przeżył w Wenecji stracił Topaz, którą darzył skrytym uczuciem. Teraz, dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności, czyli temu, że żaden strażnik nie był dyspozycyjny, Jake po raz kolejny bierze udział w misji. Dość prostej, ma tylko wraz z przyjaciółmi odebrać w Sztokholmie lat dziewięćdziesiątych osiemnastego wieku porcję atomium, czyli substancji umożliwiającej podróżowanie w czasie. Misja jest łatwa, ale bardzo ważna, ponieważ wytworzenie atomium trwa latami,  a jego brak byłby niepowetowaną stratą i koniec końców mógł zaszkodzić całej organizacji. Jak bardzo byliście wściekli, gdyby ktoś przez własną głupotę i niesłuchanie poleceń zepsuł całą misję i doprowadził do przejęcia bezcennej substancji przez wroga? Jake, nikt nie chciałby być w Twojej skórze.

Circus Maximus to druga część serii dla młodzieży autorstwa Damiana Dibbena. „Nadciąga burza” było debiutem tego pana, ale niestety na temat pierwszego tomu Strażników historii wiele powiedzieć nie mogę, bo jej nie czytałam! Tak się jakoś podziało, że dopiero kontynuację książki miałam okazję poznać. Ogarnęły mnie wątpliwości, czy to dobry pomysł, tak od środka zaczynać i czy odnajdę się w fabule. Wyda się to paradoksalne, ale na szczęście zdarzenia, które rozegrały się w przeszłości nie mają w powieści tak dużego znaczenia dla teraźniejszości. Przygoda w Wenecji jest tylko z grubsza omówiona i mam nadzieję, że jeszcze dowiem się o niej czegoś więcej, bo do „Nadciąga burza” zamierzam wrócić. Wracając do omówienia serii, Strażnicy Historii poruszają bardzo ostatnio popularny temat podróży w czasie. Wydaje się, że trudno jeszcze wymyślić coś nowego i oryginalnego w tej kwestii. Pomysł Dibbena mnie nie porwał, ale przynajmniej zawarł on w mechanizmie podróży w czasie ciekawe elementy zamiast skorzystać z wyświechtanego scenariusza i liczyć na to, że usatysfakcjonuje tym młodego czytelnika.. W jego książkach przeniesienie się w czasie jest możliwe tylko dzięki spożyciu atomium, ale strażnik musi się wtedy znajdować na morzu w specjalnym punkcie. Właściwie to tylko tyle z ciekawostek, bo „walor”, który musi posiadać podróżnik już skądś znamy.

Autor uwielbia historię starożytną i książki przygodowe, dokładnie to znajdziemy w jego powieści. W tej części bohaterowie przenoszą się do starożytnego Rzymu, a Dibben z pasją opisuje piękno tego miasta. Mimo wszystko wizja autora jest trochę odrealniona, zbyt malownicza i kolorowa, a każdy starszy czytelnik zdaje sobie sprawę, że życie nie jest i nie było takie piękne. Takie przedstawienie świata w tym przypadku nie wynika z niewiedzy, lecz grupy docelowej i tu dochodzimy do punktu, w którym stwierdzam, że książka jest w głównej mierze przeznaczona dla młodszych czytelników w wieku głównego bohatera. Widać to w sposobie opisywania świata, patrzymy na wszystko oczami dziecka. Nawet uczucie w książce to taka „pierwsza miłość”, która kończy się na tym, co w głowie nieszczęśliwie zakochanego. Dibben nie skupia się na psychologii postaci, pokazaniu prawdziwego Rzymu i jego ciemnych stron, a raczej idzie w książkę przygodową dla bardzo młodych, czyli mamy dużo akcji, ciekawych zdarzeń, pułapek zastawionych na bohaterów. Konstrukcja jest typowa, czytelnik doskonale wie, że po tych wszystkich trudnościach, przeciwnościach losu, walkach i ucieczkach postaci w końcu osiągną swój cel, a całość skończy się happy endem.

Cieszę się, że mimo nieznajomości pierwszej części odnalazłam się w kontynuacji. Nie jest to w sumie takie trudne, nawet z przyzwyczajeniem się do bohaterów nie miałam problemu. Szczególnie interesujący są przyjaciele Jake’a, Charlie i Nathan, których poczucie humoru i charakterystyczne zachowania zjednały sobie moją sympatię. Za to główny bohater bywa irytujący, szczególnie wtedy, gdy zachowa się niesłychanie głupio, a potem nie może sobie tego wybaczyć i przejść nad tym do porządku dziennego, co z kolei powoduje, że podejmuje kolejne głupie decyzje w celu zrekompensowania poprzednich wybryków. Ale w gruncie rzeczy to miły chłopak jak na czternastolatka, może coś z niego będzie. Strażnicy Historii to taka przyjemna książka, która odpręża, pozwala odetchnąć i odpocząć od wszystkich dramatów i tych ciężkich emocji, które wzbudzają w nas książki, by potem męczyć i nie dawać o sobie zapomnieć. A Circus Maximus można po prostu przeczytać, jeśli lubimy przygody młodych bohaterów to dobrze się przy tym bawić i uwierzyć, że życie jest takie proste, ciekawe, a największy problem to pytanie, czy starczy nam atomium na kolejną podróż w czasie.

Moja ocena: 7/10

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Egmont.


Strażnicy historii:
1. Nadciąga burza
2. Circus Maximus
3. ?


wtorek, 19 marca 2013

Multikurs.pl - nauka języka hipańskiego


2 tygodnie temu od portalu multikurs.pl dostałam propozycję zrecenzowania jednego z ich kursów językowych.  Zgodziłam się, ponieważ lubię naukę języków i stwierdziłam, że powtórka z hiszpańskiego mi nie zaszkodzi. Multikurs.pl oferuje naukę aż 9 języków obcych, nawet tak egzotycznych jak arabski, japoński i chiński. Są to kursy, które możemy kupić w sklepie i zainstalować na komputerze, z tym że ich ceny są często wysokie, natomiast na stronie internetowej kupujemy je na określony czas i możemy z nich w pełni korzystać za stosunkowo niewielką opłatą. Wybrałam więc „Profesor Pedro Intensywny kurs dla początkujących”, dostałam miesięczny bezpłatny dostęp do kursu i rozpoczęłam naukę. Jak wrażenia?




Cały materiał został podzielony na 14 rozdziałów tematycznych, dotyczących np. spędzania czasu wolnego, pracy, środowiska naturalnego, poznawania ludzi. W każdym z takich rozdziałów mamy wiele jednostek zawierających zagadnienia gramatyczne, słownictwo, ciekawostki.


Na początku każdego rozdziału znajduje się dialog, którego można wysłuchać, a po najechaniu kursorem na dane zdanie wyświetla się jego tłumaczenie. Następnie na podstawie takiego dialogu mamy wykonać kilka ćwiczeń, wymagających takich umiejętności jak rozumienie ze słuchu, dopasowanie właściwych słów w odpowiednie miejsca, czy uporządkowanie zdań dialogu w kolejności. Moim zdaniem dla osoby, która jeszcze nigdy nie uczyła się hiszpańskiego stopień trudności tych zadań może być zbyt wysoki. Dialogi zawierają często dość zaawansowane słownictwo jak na początek. Wymagają skupienia i pilnej nauki, ale przynajmniej zadań nie da się rozwiązać byle jak i od niechcenia. Poza tym uważam, że ćwiczenie z ułożeniem zdań w kolejności było trochę bez sensu, do czego ma to się nam przydać?




Następnie w rozdziale znajduje się kilka jednostek poświęconych nauce słownictwa. Każda grupa słówek dotyczy oczywiście jakiegoś zagadnienia, np. przedstawiania się, powitań i pożegnań. Najpierw zapoznajemy się z listą słówek i ich tłumaczeniem, słuchamy wymowy. Potem jest kilka ćwiczeń: wybranie spośród kilku opcji właściwego tłumaczenia, zapisanie tłumaczenia danego słowa, zapisanie usłyszanego słowa.




W każdym rozdziale znajduje się też filmik wykorzystujący poznane wcześniej słownictwo. Na jego podstawie mamy rozwiązać zadania np. prawda czy fałsz, co kto powiedział itd. To akurat było bardzo ciekawe doświadczenie i nie sprawiło mi wielu trudności, ale ja się uczę języka od pół roku, nie wiem jak poradziłby sobie  początkujący. Na podobnej zasadzie opiera się wykonywanie zadań, tyle że na podstawie nagrania. Możemy się dzięki temu nauczyć rozumienia ze słuchu.



Oprócz tego jest także nauka wzrokowa, mamy obrazki dotyczące danego tematu i dzięki nim lepiej zapamiętujemy słownictwo. Na końcu rozdziału zawarte są też zagadnienia gramatyczne, wytłumaczone w przystępny sposób, a by je lepiej zrozumieć można wykonać towarzyszące im ćwiczenia. W rozdziale jest także ciekawostka, czyli tekst po hiszpańsku na jakiś ciekawy temat, wraz z podanym tłumaczeniem. Możemy także rozwijać inne umiejętności np. nauczyć się pisać list, co z pewnością jest przydatne.



Materiał kursu jest podzielony na rozdziały według tematyki, a nie poziomu trudności, dzięki temu możemy zacząć od interesującego nas rozdziału. Jednak z drugiej strony jest to wadą- zamiast poznawać język od całkowitych podstaw, mamy zróżnicowane, trudne słownictwo nawet w początkowych tematach. Dialogi moim zdaniem są zbyt trudne i wymagające, chociaż można sobie z nimi poradzić, na pewno zmuszają do systematycznej nauki i pilności. Oczywiście nie ma samego skomplikowanego słownictwa, ale takie też się zdarza, dlatego o tym wspominam. Moim zdaniem lepiej byłoby zacząć od prostych słówek i ich przećwiczenia, a dopiero potem słuchania dialogu, w którym występują. Poza tym ćwiczenia z pisaniem są trochę niewygodne i czasochłonne. 

Swoje postępy w nauce i przyswojenie danej partii materiału możemy sprawdzić w teście, który jest podzielony na dwie części: słownictwo i gramatykę. W kurście znajdują się 3 takie testy: po rozdziałach 1-6, 7-12 oraz 13-14.




Kilka wad w tym kursie się znalazło, ale mimo to oceniam go pozytywnie. Na pewno nie jest zrobiony byle jak, można się z niego sporo nauczyć, a poziom trudności zmusza do nauki. Nie da się przy nim nudzić i narzekać na zbyt proste zadania. Materiał kursu dotyczy wielu ciekawych dziedzin, a poza tym jest na tyle obszerny, że na jego całkowite opanowanie trzeba poświęcić kilka miesięcy, chyba że ktoś chce robić wszystko na raz, w przyspieszonym tempie i bardzo się przyłożyć. Forma kursu jest bardzo przyjemna, kolorowe obrazki i ciekawe filmiki zachęcają do nauki. Trzeba jednak być przy tym systematycznym, żeby nauka się opłaciła. A wykupienie kursu na multikurs.pl jest bardziej opłacalne, bo jeśli Wam się znudzi i stwierdzicie, że to jednak nie to, możecie po prostu nie przedłużać kursu na kolejny miesiąc. Dzięki temu nie wyrzucicie pieniędzy w błoto. Polecam do nauki hiszpańskiego ;)

Za możliwość nauki hiszpańskiego dziękuję portalowi multikurs.pl.

niedziela, 17 marca 2013

Dajcie mi jednego z was - Jacek Getner



Czterech zupełnie różnych mężczyzn, których z pozoru nic nie łączy, nawet się nawzajem nie znają. A jednak pewnego dnia budzą się w jednym pokoju, bez drzwi i okien, bez drogi ucieczki. Cztery łóżka, kilka żarówek, które decydują o tym, kiedy jest dzień, a kiedy noc, mała łazienka. I Głos, jak nazywają mężczyznę, którego nie widzą, a który mówi do nich z niezidentyfikowanego miejsca. Obwieszcza im nowinę, że każdy  z nich w przeszłości czymś mu się naraził i z powodu swoich czynów nie zasługuje na życie. I najważniejsze- nikt nie wyjdzie z tego pomieszczenia, dopóki sami nie wybiorą jednego spośród swojego grona, który zostanie skazany na śmierć, a wyrok wykona Głos. Brzmi jak z taniego horroru? Głos mówi jak najbardziej poważnie i wkrótce bohaterowie zaczną się zastanawiać, czy faktycznie będą musieli się przed nim ugiąć. Tymczasem nie mają żadnego zajęcia, a za to mnóstwo czasu na rozmowy, poznanie swojej przeszłości i podjęcie decyzji. Zostało im 6 dni. Wtedy jeden z nich zginie, a reszta wyjdzie na wolność, jak gdyby nigdy nic.


Jacek Getner to scenarzysta seriali, autor sztuk, opowiadań, a jak widać także książek. ‘Dajcie mi jednego z Was’ to jego pierwszy kryminał wydany w 2005 roku. Taka niepozorna książeczka, zaledwie 160 stron, czarna okładka, a na niej śmierć z kosą. Powiedzmy sobie szczerze, na pewno nie zwrócilibyście na nią uwagi, gdybyście wcześniej o niej nie słyszeli. Ale ta niepozorna okładka skrywa ciekawą historię. Czterech mężczyzn uwięzionych przez nieznanego sprawcę w jednym pokoju, w sytuacji stylizowanej na sąd ostateczny? Poznanie historii ich życia będzie ciekawym przeżyciem. Niby taki mały obszar, na którym rozgrywa się akcja, a mimo to dzieje się, oj dzieje.


Książka Jacka Getnera długo czekała na półce na swoją kolej. Schowała się między nowościami z pięknymi, kolorowymi okładkami, o których się mówi. Mimo to czekała cierpliwie(miała inne wyjście?), aż nie będę miała co czytać. Właściwie już po krótkiej chwili od rozpoczęcia lektury zyskała moje zainteresowanie: czytelnik zostaje wrzucony w środek akcji, wyjaśnienia pojawiają się dopiero po jakimś czasie, a my z niecierpliwością na nie czekamy. Wprowadzeniem, które podsyca napięcie jest udział w kilku sytuacjach z normalnego życia bohaterów, ponieważ gdybyśmy od razu znaleźli się z nimi w tym pokoju, pewnie nie byłoby takiego wrażenia. Według mnie najciekawszym elementem książki są historie opowiadane przez czterech mężczyzn, jak wyglądało ich życie przed przymusowym uwięzieniem. Bohaterowie mają przydomki nadane przez Głos, które odnoszą się do grzeszków popełnionych przez nich w przeszłości, dzięki temu mężczyźni uosabiają konkretne ludzkie wady i słabości. Jest więc Kapral, Prorok, Szczęściarz i Przystojniak. I Głos, któremu też można by wiele zarzucić. Rozumiem, że ci ludzie go skrzywdzili, ale czy śmierć to odpowiednia zapłata za dawne grzechy? Jak długo w człowieku może kiełkować chęć zemsty i do czego to uczucie doprowadzi? Sami się przekonacie.


Autor podejmuje ciekawe tematy, które zawierają się nie tylko w historiach opowiedzianych przez bohaterów. Prowadzi studium psychologiczne postaci postawionych w obliczu zbliżającego się końca. To znaczy nie do końca można to nazwać takim pełnoprawnym studium, bo autor jednak nie wgłębia się w umysły bohaterów, ale za to przedstawia ich zachowania w stosunku do kolegów i Głosu. Poza tym  jest to kryminał i najważniejsza jest  zagadka kto jest sprawcą i w jaki sposób Kapral, Prorok, Szczęściarz i Przystojniak go skrzywdzili. Rozwiązanie może zaskoczyć, a zakończenie jest małym niedomówieniem i nie jestem pewna, czy dobrze je zrozumiałam. Podobnie już wcześniej w trakcie książki jest trochę namieszane, miałam wrażenie, rzadko co prawda, pewnych nielogiczności. Czytałam wtedy dany fragment po kilka razy starając się zrozumieć jego znaczenie. Ale to się może 2-3 razy zdarzyło.


Tak więc fabuła i bohaterowie są obiecujący, za to wydanie i korekta niestety straszą. Okładka bardziej zniechęca niż spełnia swoja rolę, ale to szczegół, przecież nie oceniamy książek po okładce, prawda? W każdym razie nie wszyscy. Za to korekta jest koszmarna! Mnóstwo błędów interpunkcyjnych, trochę składniowych, a nawet ortograficznych, zdania często zaczynają się małą literą. Jak ktoś jest wyczulony na takie niedopatrzenia to może się bardzo zniechęcić. Ale sam język powieści pozostawia wiele do życzenia, a może taki ma być, prosty i zwarty? Powiedziałabym, że widać iż autor zajmuje się pisaniem scenariuszy do seriali, bo znajdziecie tu sporo dokładnych opisów miejsc, oczywiście rządzą zdania pojedyncze. Bardzo dużo słów, często wulgarnych jest z języka potocznego, a może nawet wszystkie. W każdym razie, jeśli przeczytałam tę książkę to na pewno nie ze względu na styl, o!


Dajcie mi jednego z was to ciekawy kryminał, którego plusy stanowią intrygująca fabuła oraz bohaterowie. Postaci są mocno zarysowane, co związane jest z tym, że uosabiają konkretne postawy, zachowania, wady. Trwająca 7 dnia akcja zmierza w niewiadomym kierunku i byłam bardzo ciekawa, w jaki sposób autor rozwiąże sprawę. Dużą wadą jest niestety korekta, a język i styl też pozostawiają wiele do życzenia, tak więc dla wielbicieli kwiecistej mowy i kunsztu pisarskiego to nie jest raczej odpowiednia pozycja, chyba że ścierpią i skupią się na intrygującej fabule. Opisy są za to obrazowe, nawet bardzo: pokój pięć na pięć metrów, cztery żarówki w każdym kącie, cztery łóżka w rogach, jedne drzwi koloru ciemny buk po prawej, tak to mniej więcej wygląda… A tak poważnie, mimo tych wad językowych żałuję, że nie przeczytałam tej książki wcześniej, bo miło z nią spędziłam czas.

Moja ocena: 7/10

Za egzemplarz dziękuję autorowi.


piątek, 15 marca 2013

Insygnia. Wojny światów - S.J. Kincaid



Tom Raines wraz z ojcem podróżuje od kasyna do kasyna, by zarabiać na życie dzięki grom. Chłopak jest bardzo dobry w tym co robi, za to jego ojca szczęście nie trzyma się od lat. Każdą sumę, jaką uda im się zdobyć, przegrywa, a potem najczęściej się upija. Tom uczestniczy przez Internet w zajęciach szkolnych, ale zupełnie sobie w nich nie radzi. Nienawidzi życia, jakie wiedzie, ale nie ma innej alternatywy. Bohaterów, którzy walczą w bitwach pozaziemskich widzi tylko na ekranie telewizora. Ale pewnego dnia spotyka człowieka, który składa mu niewiarygodną propozycję- Tom jest na tyle dobry w grach, że może zostać kadetem w akademii wojskowej- Wieży Pentagonu. Kto by się nie zgodził?


„Insygnia. Wojny światów” to pierwsza część cyklu science- fiction autorstwa S. J. Kincaid. Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek spodoba mi się książka należąca do tego gatunku, ale życie lubi zaskakiwać. Autorka najpierw przedstawia nam zwyczajnego chłopca, którego otaczający świat nie różni się tak bardzo od naszego, a dopiero później wraz z nim przenosi nas do akademii wojskowej. Zdumiewa różnorodność ciekawych wynalazków i rozwiązań, na każdym kroku czytamy o urządzeniach, które sami chcielibyśmy wypróbować! Bo kto woli nudne lekcje od fantastycznych symulacji, w czasie których wirtualnie przenosimy się do świata gry, gdzie do wykonania mamy określoną misję?


Zanim się uprzedzicie do książki, bo nie Wasze klimaty, posłuchajcie. Mnie również wydawało się, że będzie dużo bitew, pojazdów kosmicznych, dziwnych robotów, ale raczej tego tu nie znajdziecie. Insygnia można porównać do powieści, których akcja rozgrywa się w różnych szkołach specjalnych, dla szczególnie uzdolnionych, internatach, czyli to, co lubimy najbardziej! Za to wyróżnia się bogatą paletą zajęć związanych z symulacjami, programowaniem, ale nie jest tego na tyle, by zanudzić czytelnika. Wręcz przeciwnie, nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak wiele intryg, pułapek, wrednych kolegów i szalonych nauczycieli czyha na naszych bohaterów w takiej kosmicznej akademii… Tom ma za zadanie uczyć się i awansować na kolejne poziomy, na razie jest dopiero początkującym. Nie jest kimś niezwykłym, ważnym, choć widać jego szczególne uzdolnienia. Jednak jakiś punkt, w którego kierunku zmierza akcja musi być, więc pojawia się Meduza, wróg numer jeden sił indo-amerykańskich. Poza tym Tom zaczyna mieć podejrzenia co do władz akademii, w końcu gdy ktoś wszczepia Ci do mózgu komputer, nie będzie miał chyba dużych kłopotów z manipulowaniem Twoim umysłem?


Autorka zastosowała mnóstwo ciekawych rozwiązań, przykładowo gdy uczniowie akademii widzą osobę, której jeszcze nie znali, w ich mózgu wyświetlają się informacje o niej: począwszy od imienia i nazwiska, a kończąc na osiągnięciach. Pomysłowość Kincaid nie zna granic, dzięki czemu przy Insygniach nie da się nudzić. Książka łączy w sobie elementy często występujące w książkach, ale pojedynczo będące niewystarczającymi. Mamy tu elitarną szkołę wojskową i jej tajemnice, wizję przyszłego świata, w którym obecne są wojny pozaziemskie, intrygi uczniów i nauczycieli, wpływowych ludzi z wyższych stref oraz ciekawe rozwiązania techniczne. Science- fiction zawsze kojarzyło mi się z robotami, wojnami i taką sztucznością, ale ta książka jest zupełnie inna. Pełnokrwiści bohaterowie są wielkim plusem, potrafią zaskakiwać, ale też wywołać uśmiech na twarzy.


Insygnia to książka pod każdym względem świetna. Dobrze się ją czyta, ale najważniejsza jest niepowtarzalna fabuła i świetnie wykreowani bohaterowie, bez których najlepsza historia nie zdałaby egzaminu. Ciężko było mi się z nimi rozstać, ale zawsze pozostaje kontynuacja, prawda? Pewnie nie będę jedyną osobą, która powie: „Nie spodziewałam się, że ta książka tak bardzo mi się spodoba”. W świecie intryg, nowoczesnych rozwiązań technologicznych i wojen toczących się w kosmosie zamiast na Ziemi, łatwo jest przepaść. Ciekawe czy kiedyś tak będzie wyglądać nasze życie? Może sławami nie będą znani piosenkarze i aktorzy, a wojownicy bitew pozaziemskich, tacy jak Elliot Ramirez? Oby tylko nasze mózgi zostawili w spokoju, nie potrzebujemy w nich komputerów.

Moja ocena: 9/10

Za wspaniałą przygodę dziękuję Wydawnictwu Egmont :)


czwartek, 14 marca 2013

#1.High five! Moje ulubione filmy.


HIGH FIVE! to nowa akcja, w związku z którą na blogu pojwiać się będą rankingi ulubionych, najlepszych, najbardziej interesujących, bądź najgorszych książek, filmów, gier, postaci, itp... 
Dzięki temu zarówno czytelnicy mogą poznać bliżej blogerów, jak i blogerzy czytelników, jeśli ci będą chętni na podzielenie się swoimi przemyśleniami i opiniami.

Dołączyć do akcji możesz TUTAJ.



 
1. Wyspa tajemnic (więcej o filmie TU
Nie mam żadnych wątpliwości, to abolutnie mój najukochańszy film. Świetna gra aktorska DiCaprio, niepowtarzalna fabuła i stale towarzyszący widzowi klimat grozy. Doskonały thriller psychologiczny, który może doprowadzić do szaleństwa... Niesamowity, koniecznie trzeba zobaczyć!





2. Skazani na Shawshank (więcej o filmie TU)
Film, przedstawiający rzeczywistość więziennego życia, ale nie tylko. Opowieść o przyjaźni, nie poddawaniu się bez względu na wszystko. Znakomici aktorzy w głównych rolach. Piękny, poruszający.





3. Incepcja (więcej o filmie TU)
Mój kolejny ulubiony film z Leonardo DiCaprio w roli w głównej. Tym razem przenosimy się do świata snów, który może byc bardziej realny, niż ten prawdziwy. Świetny pod względem technicznym, ale przede wszystkim zdobywa serce ciekawą fabułą, pomysłem i zaskakującymi rozwiązaniami. Trochę podobny do Wyspy tajemnic, też miesza w głowie. Uwielbiam!







4. Forrest Gump (więcej o filmie TU)
Piękny, zabawny i wzruszający film, który nigdy się nie nudzi. Tom Hanks w roli głównej!
I'm not a smart man but i know what love is.







5. Pamiętnik (więcej o filmie TU)
Niezwykła, piękna i wzruszająca historia miłości, trwającej aż do końca. Polecam tym, którzy jeszcze nie znają!


Oglądaliście, lubicie? Jakie są Wasze typy?

środa, 13 marca 2013

Mistrz - Katarzyna Michalak



Życie mafijnego światka toczy się swoim rytmem: przemyt broni, narkotyków, porachunki między gangami. Teraz robi się szczególnie niebezpiecznie, bo zbliża się największa akcja, będąca zwieńczeniem dziesięcioletnich działań. W samym środku burzy przypadkowo znajduję się dwudziestoletnia Sonia. Jakiego trzeba mieć pecha, żeby przechodząc przejściem podziemnym natknąć się na kuriera samobójcę i bandę gangsterów, którzy uprowadzą Cię i oskarżą o współpracę z konkurencją? Wypadki nabierają tempa, gdy Sonia zostaje odurzona, postrzelona i kto wie, co ją jeszcze spotka? W końcu zdana jest na łaskę i niełaskę przystojnego szefa mafii. Uroda i mroczny urok Raula są jedynym plusem tej sytuacji. Jednocześnie innej młodej kobiecie, Andżelice, zostaje złożona propozycja uwiedzenia Raula de Luci i zdobycia posiadanych przez niego informacji, oczywiście za odpowiednio wysokim wynagrodzeniem. Misja wydaje się trudna, ale dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności Andżelika spotyka barta Raula, Viniego i nie waha się wskoczyć mu do łóżka. Tak więc całe towarzystwo zbiera się w jednej willi, a dalszego biegu wydarzeń nie sposób przewidzieć.


Mistrz autorstwa Katarzyny Michalak to połączenie erotyku z sensacją. Jest niejako polską odpowiedzią na „50 twarzy Greya”, choć z tą pozycją wiele wspólnego nie ma. Tak mi się przynajmniej wydaje, bo Greya nie czytałam, ale z tego co wiem ambitna literatura to nie jest. Nie zagłębiałam się w temat, ale już zdążyłam zauważyć porównywanie tych dwóch książek i opatrywanie „Mistrza” etykietką „moda na erotyki”. A przecież Katarzyna Michalak napisała tę powieść już dawno temu, tyle że do szuflady. W każdym razie, uprzedzając pytania, „Mistrz” nie jest tandetną szmirą z wyuzdanymi scenami seksu, bez większego sensu i fabuły. Wbrew pozorom jest to powieść romantyczna!


Jak sama autorka mówi, takiej Michalak jeszcze nie znamy, więc byłam ciekawa, czy ta książka spodoba mi się tak jak poprzednie. Podeszłam do niej z entuzjazmem, jednak po kilkudziesięciu stronach zaczęłam się obawiać, że będzie to płytka historia, opierająca się w głównej mierze na seksie. Jakoś mnie „Mistrz” nie mógł wciągnąć, nic poruszającego się działo, a miało być przecież bardziej „sensacyjnie”. Pierwsze koty za płoty i nie wiem, w którym momencie, ale pojawiło się towarzyszące lekturze napięcie. Nie dość,  że mafijne intrygi stały się obecne w samym sercu książki, a ich rozwiązanie może być wstrząsające dla naszych bohaterów, to jeszcze ktoś tu się chyba zakochał, ale kto i w kim? Niby gdy usłyszałam o tej książce wszystko wydawało się oczywiste, ale jeszcze na samym początku przekonałam się, że nie tak łatwo będzie powiedzieć, „kto z kim”. Sprawy nie ułatwiał fakt, że Michalak lubi namieszać.


Dobrze, że  w książce obecna jest tendencja wzrostowa, im bardziej zagłębiamy się w fabułę, tym bardziej na nas oddziałuje. A finał książki dosłownie powala na łopatki i wzbudza masę emocji, łzy trudno będzie Wam powstrzymać, gwarantuję. „Mistrz” może trochę przypomina „Nadzieję”, ale tutaj obaj bohaterowie są siebie warci. Poza tym „Mistrz” to przede wszystkim erotyk. Co mogę powiedzieć na ten temat? Nie mam porównania z innymi książkami tego typu, ale myślę, że obecne tu sceny nie są szczególnie „hard”. Z początku przytłacza trochę ich ilość, ,mnie to denerwowało, ale wraz z rozwojem akcji poziom ten się normuje. Na szczęście, bo bohaterowie też zaczynają myśleć i czuć, a nie tylko działać…  Na blogu Katarzyny Michalak przeczytałam kiedyś w dyskusji trafne spostrzeżenie jednej z czytelniczek: w Polsce do mówienie o seksie możemy używać słownictwa dziecinnego, naukowego lub wulgarnego, autorka wybrała to ostatnie i w sumie trudno się dziwić. Nie raziło mnie to aż tak, za to niektóre zwroty i porównania były śmieszne… W sumie zdarzyło się to może kilka razy w całej książce, ale raz na pewno mnie niefortunne porównanie mnie zniesmaczyło, a innym razem pewna scena przyprawiła o wybuch śmiechu. Ale sami się przekonajcie, jak zachowała się Sonia.


Może jeszcze nie jesteście pewni, czy warto sięgać po tę i inne książki Katarzyny Michalak, ale ja mówię, że oczywiście tak! Na pewno się nie zawiedziecie „Nadzieją” czy „Wiśniowym dworkiem”, ostatnio Kejt lubi zaskakiwać i wzruszać w swoich książkach. O dziwo udało jej się to nawet  w erotyku, który nie mieści się w ramach tego gatunku. To połączenie sensacji z miłosną historią, której finału nie sposób przewidzieć. Michalak umiejętnie manipuluje uczuciami czytelnika, wyzwalając u niego współczucie dla bohaterów i chęć kibicowania im w drodze do szczęścia. „Mistrz” bardzo mnie wzruszył, uwielbiam tą książkę i mogą ją zaliczyć do grona moich ulubionych. To nie pierwsza powieść autorki, z którą tak się dzieje…

Moja ocena: 9/10

Książkę otrzymałam od portalu Upadli.pl, dziękuję :)


poniedziałek, 11 marca 2013

Zatruty tron - Celine Kiernan



Do bram zamku zbliża się dwóch jeźdźców, ojciec i córka. Oboje zmęczeni, zakurzeni i zlani potem z powodu panującego upału. To Lord Obrońca Moorehawke i jego córka Wynter. Po dziesięcioletniej podróży na odległą Północ, gdzie wciąż nie wykazuje się żadnej tolerancji wobec innej wiary czy poglądów, powracają do domu. W Królestwie zawsze żyło się lepiej niż w otaczających krainach, a to wszystko dzięki dobremu i sprawiedliwemu królowi i zaniechaniu przez niego okrutnych praktyk, które w innych miejscach wciąż są na porządku dziennym. Jednak okazuję się, że podczas nieobecności Wynter i Lorcana sporo się pozmieniało. Pierwsze oznaki są subtelne: nie wolno rozmawiać z kotami i należy udawać, że duchy nie istnieją. Potem pojawiają się klatki, w których zamyka się ludzi, okrutne tortury dla wrogów. Król wydaje się być zupełnie innym człowiekiem, nie liczy się dla niego nic, ani rodzina, ani przyjaciele. Jego syn Alberon, prawowity następca tronu musiał uciekać z Królestwa przez zemstą ojca, a ciemnoskórego syna z nieprawego łoża czeka los, który był szykowany dla jego brata… Nikt nie ma pojęcia co powoduje królem, dość jednak powiedzieć, że zbliżają się czasy, jakich żaden mieszkaniec Królestwa wolałby nigdy nie dożyć.


Już po zarysie można się zorientować, że Trylogia Moorehawke to standardowe fantasy spod znaku magii i miecza. Literacki debiut Celine Kiernan należy do gatunku, po który nie sięgam zbyt często. Jak sprawdził się „Zatruty tron”, czyli pierwsza część trylogii, w której walka o władzę stawiana jest ponad wszystkie inne wartości, a każdy kto choć trochę się w tej grze liczy, musi przywdziewać na twarz dworską maskę? Jeśli pokażesz co naprawdę myślisz i czujesz, zginiesz. Kiedyś mogłeś być szczęśliwy, mieć przyjaciół, ufać swojej rodzinie i wierzyć, że przynajmniej w tym Królestwie istnieje dobro i tolerancja. Ale tamte czasy minęły, a król skrywa tajemnicę, która wszystkim pazurami stara się wydrzeć na wolność. Jak bardzo jest przerażająca i ile istnień może pochłonąć? Czego ludzie obawiają się na tyle, by bać się to nazwać? Duchy o morderczych skłonnościach to w tej chwili najmniejszy problem. Nie zadawaj zbyt wielu pytań, chroń ludzi, których kochasz i uciekaj jak najdalej się da.


Początek książki to około 100 stron przynudzania. Nasza główna bohaterka nadzwyczaj dużo rozmyśla, zamartwia się, i rozpacza. A to dawny przyjaciel inaczej na nią spojrzał, a to ma jakiś mgliste podejrzenia. Sporo opisów spożywania posiłków i wędrowania korytarzami, czyli pseudo-mrocznych i tajemniczych zdarzeń. Rodzą wiele pytań, to nic, że odpowiedzi na nie niewiele nas obchodzą. Tą część książki czytałam przez jakieś półtora miesiąca, ale zawsze mogło być gorzej. Chciałam skończyć książkę, ale myśl, że zostało mi jeszcze około 300 stron mnie osłabiała. Cechuje mnie jednak odwaga i chęć podejmowania trudnych wyzwań, więc ponownie po „Zatruty tron” sięgnęłam, z zamiarem doprowadzenia sprawy do końca.  Przerwa w lekturze chyba dobrze mi zrobiła, bo początkowa niechęć przerodziła się w zaciekawienie. Nie wiem dlaczego tak się stało, może wcześniej nie byłam w odpowiednim dla tej książki nastroju? W każdym razie czułam się, jakby to była zupełnie inna powieść.


Niby akcja nie mknie jak szalona naprzód, ale ma miejsce sporo drobnych i różnorodnych epizodów. A co najważniejsza, robi się groźnie i tajemniczo! Na dworze roi się od intryg, nikomu nie można zaufać. Wynter musi okłamywać nawet własnego ojca, swojego najlepszego przyjaciela, ale i on zdaje się mieć przed nią przerażające sekrety, które dzieli wraz z królem… Poza tym w powieści stopniowo rozwija się wątek miłosny, który bardzo przypadł mi do gustu, gdyż był subtelny i drugoplanowy. Uczucie zdawało się być bezpieczną przystanią i zaczerpnięciem oddechu przed ponownym wkroczeniem w mroczny świat tajemnic i kłamstw. Mam za to sporo zastrzeżeń co do bohaterów. Właściwie spośród całej gamy postaci polubiłam tylko Christophera, za jego charakterek, niewyparzony język i w gruncie rzeczy dobre serce. Ciekawy był też Lorcan, ojciec Wynter, za to sama dziewczyna bardzo mnie denerwowała, szczególnie na początku książki. Mogę mieć tylko nadzieję, że coś z niej jeszcze będzie… Pozostali bohaterowie są ledwo zarysowani i mało realni, to tylko figurki w świecie książki.


Początek książki, czyli około 100 pierwszych stron, był dla mnie katorgą. Nuda, przewidywalność i brak wciągających, znaczących zdarzeń. Jednak w miarę rozwoju akcji „Zatruty tron” zrobił zwrot o 180 stopni. Wreszcie pojawiły się intrygi, a nie tylko ich blade przebłyski, a akcja zaczęła zdążać w konkretnym kierunku. Wraz z narodzinami wątku miłosnego książka zaczęła naprawdę mi się podobać i z ciekawością śledziłam dalsze losy Wynter, Christophera i Raziego. Oceniam 6/10 ze względu na niefortunny początek, ale druga połowa to zapowiedź czegoś lepszego, więc liczę na to, że kontynuacja pobije swoją poprzedniczkę.


            Moja ocena: 6/10


"Zatruty tron" przeczytałam dzięki uprzejmości Grupy Wydawniczej Publicat :)


Trylogia Moorehawke:
1. Zatruty tron
2. Królestwo cieni
3. Zbuntowany książę