niedziela, 29 września 2013

Gwiazdozbiór psa - Peter Heller



Hig i Jasper, dwaj przyjaciele, człowiek i pies. Samotny dom, bezludna przestrzeń w pobliżu gór, towarzystwo tej części przyrody, która przetrwała. Bangley, posiadający całą szafę broni, który mieszka zaraz obok i osłania nieskłonnego do przemocy Higa. Jedyni inni ludzie, którzy pojawiają się w okolicy są gotowi zabić cię, byle zdobyć jedzenie, schronienie i broń, Ty musisz więc być szybszy. Codziennie Hig lata  na patrol starym samolotem, Bestią. Zagląda wtedy do wioski zakażonych, którym z bezpiecznej odległości pomaga i przywozi potrzebne produkty. Tak wygląda życie w świecie, który pozostał. Zaraza zdziesiątkowała świat, populacja zmniejszyła się o 99.9 %, część zwierząt wyginęła. Hig stracił bliskich i wszystko, co była dla niego ważne, jednak mimo to stara się żyć zgodnie ze swoim sumieniem.

Gwiazdozbiór psa opowiada o samotności, tęsknocie za tym, co stracone, życiu po katastrofie. Książka nie obfituje w zaskakujące zwroty akcji, bardziej skupia się na umyśle głównego bohatera, na którego utrata żony i tego, co znane bardzo wpłynęła. W którymś momencie powieści przyznaje, że czasami ma wrażenie, iż „myśli mu uciekają, mieszają się ze sobą” i faktycznie jest to wyjaśnienie sposobu narracji. Książka ma postać dziennika pisanego przez Higa. W jego prozie da się zauważyć wielki chaos,  interpunkcja pozostawia wiele do życzenia, a żeby wychwycić sens wypowiedzi trzeba się nieco postarać.  Początkowo może to być kłopotliwe, ale tak naprawdę właśnie w nietuzinkowości narracji kryje się urok książki.

„Gwiazdozbiór psa” opowiada o postapokaliptycznym świecie, budzi w czytelniku melancholię i smutek, ale pomiędzy wierszami da się z niego wyczytać obietnicę nadziei i nowego życia, bo każdy koniec to także początek. Hig skupia się na bardzo prozaicznych, zwyczajnych rzeczach, którym dodaje niezwykłości. Pokazuje piękno codziennych czynności, radość z łowienia pstrągów, latania starym samolotem, czy wypraw na polowanie z czworonożnym przyjacielem u boku. Umysł głównego bohatera jest bogaty w wątpliwości i pytania na temat istoty człowieczeństwa. Tym, czego Hig pragnie najbardziej jest towarzystwo drugiej istoty ludzkiej, znalezienie zrozumienia i poczucie bliskości.

Gwiazdozbiór psa nie może się poszczycić szybką akcją  i zaskakującymi zdarzeniami. Jest to pięknie napisana opowieść o sensie ludzkiego życia. Sprawia, że człowiek cieszy się z istnienia takich tytułów i zastanawia, dlaczego tyle czasu poświęca innym, pozbawionym przekazu książkom. Ta historia jest tak wspaniała, że po jej zakończeniu miałam ochotę zacząć od początku i pewnie to zrobię, by na nowo odkrywać kolejne przesłania ukryte między wierszami. Książka wywołuje uśmiech na twarzy, częściej wzrusza i na pewno na długo zostaje w pamięci. Powieść Petera Hellera czyta się jak najlepszą poezję.

Moja ocena: 10/10

środa, 11 września 2013

Arabska córka - Tanya Valko




Miriam wychowała się w Libii, mieszkając wraz z babcią i ciotkami. Jako dziecko została porzucona przez matkę, a przynajmniej takie panuje w jej głowie przekonanie, bo tak naprawdę nie wiadomo, co ojciec zrobił z Dorotą, która porzuciła Polskę i wyjechała do obcego kraju, gdzie założyła rodzinę. Po latach odszukuje jedną z córek, Darię, ale Marysia zostaje  w Libii. Dorasta w kraju arabskim, tam jest jej dom, kultura i religia, więc gdy przyjeżdża po nią matkę, nie zamierza dawać jej szansy i zostawiać babci samej. „Arabska córka” to kontynuacja powieści „Arabska żona” autorstwa Tanyi Valko. Cała seria opowiada o losach kobiet w krajach arabskich. Pierwsza część to historia Doroty, polskiej dziewczyny, która w młodym wieku poznała przystojnego Araba. Zgodziła się wyjść za niego za mąż i wyjechać do jego ojczyzny, co przyniosło tragiczne skutki, bo o ile początek tej znajomości był piękny i bajkowy, z biegiem czasu życie Doroty zamieniło się w koszmar. Udało jej się uciec z kraju do Polski, ale jej córka Miriam została z rodziną swojego ojca i to właśnie na jej osobie skupia się druga część serii.

Pierwsza część bardzo mi się spodobała, ponieważ lubię czytać o codziennym życiu kobiet w różnych krajach i czasach. Nie ze względu na kulturę arabską, ciekawy opis zwyczajów czy wierzeń zaintrygowała mnie ta książka, a dzięki bardzo ciekawej, pełnej zaskakujących zwrotów akcji historii. Autorka połączyła prawdziwe opowieści kilku osób w jedną całość i na takiej pokręconej drodze postawiła główną bohaterką. Podobno co za wiele to nie zdrowo, ale właśnie dzięki takiemu nagromadzeniu różnych wątków i przygód „Arabska żona” bardzo mi się spodobała. Co do kontynuacji miałam podobne oczekiwania, ale niestety nic nie okazało się być po mojej myśli. Autorka nie miała dobrego pomysłu na książkę, historia Miriam powiela zdarzenia z poprzedniego tomu i to w znacznie okrojonej wersji. Przez większą część książki nie dzieje się nic wartego uwagi, co mogłoby zainteresować czytelnika. Szybką akcję z „Arabskiej żony” zastąpiły opisy arabskich zwyczajów, wierzeń i codziennego życia, a nie są to bynajmniej pasjonujące fragmenty.

Autorka w kolejnych rozdziałach przedstawia coraz to nowe miejsca zamieszkania głównych bohaterów, których  los ciężko doświadcza. Bohaterka poprzedniej części była niezbyt mądra i w swej głupocie denerwująca, ale jej córka Miriam jest chyba jeszcze gorsza. Nie da sobie przemówić do rozumu, nie wysłucha racji drugiej strony, ale najgorsze jest jej ciągłe obrażanie się. Na trzysetnej stronie miałam jej już serdecznie dość. Inni bohaterowie są równie nijacy, bezbarwni i nudni, czytelnik raczej nie będzie im kibicował czy śledził z zainteresowaniem ich losów. To drugie to już na pewno nie, bo powieść ma najgorszą możliwą wadę, jest nudna. Zalet nie wymieniam, bo żadnych nie ma, czym jestem bardzo rozczarowana. Poprzednia część była naprawdę bardzo dobra, akcja pędziła naprzód w zawrotnym tempie, a książkę wręcz pochłonęłam w bardzo krótkim czasie. Szkoda, że kontynuacja nie dorównuje „Arabskiej żonie”, mogę polecić tylko pierwszą część, bo „Arabska córka” to już zupełnie inna, dużo słabsza historia.

Moja ocena: 4/10

niedziela, 8 września 2013

Filmowa niedziela: Nostalgia anioła




„Nostalgia anioła” przedstawia historię 14-letniej dziewczynki, która została brutalnie zamordowana. Pewnego dnia nie wróciła ze szkoły i mimo wszczęcia śledztwa nie znaleziono jej ciała ani nie oskarżono o zabójstwo właściwego człowieka. Susie znajduje się na granicy między niebem a ziemią, w pięknej kranie. Nie może jednak zaznać spokoju, zapomnieć i odejść do nieba, dopóki morderca nie zostanie ukarany, a jej rodzina nie pogodzi się ze stratą. Dziewczynka obserwuje rozpacz swoich rodziców, szukającego zemsty i popadającego w obsesję ojca, nie radzącą sobie z życiem matkę, młodszą siostrę i jej dorastanie, a także swojego ukochanego, który nie może o niej zapomnieć. Próbuje pomóc im zaznać spokój i dać nadzieję.



„Nostalgia anioła” to dramat z wątkiem nadprzyrodzonym. Wbrew pozorom nie jest to kryminał, nie zastanawiamy się kto jest mordercą i nie tropimy kolejnych wskazówek. Widz od początku zna jego tożsamość, w przeciwieństwie do filmowych bohaterów. Jednak nie na tym polega główny motyw filmu, ważniejsze jest życie rodziny Salmonów po śmierci ukochanej Susie, ich radzenie sobie ze stratą, rozpaczą, poszukiwanie prawdy. Opowiada bardzo smutną, ale też wzruszającą historię, ma wielką siłę oddziaływania. Wizja życia po śmierci i przedstawienie raju jest piękne i malownicze, a doznania wizualne ulepsza jeszcze wspaniale dobrana, melancholijna muzyka.


W główną rolę wciela się Saoirse Ronan, grająca Susie Salmon. Wielu widzom może być znana z goszczącego niedawno na ekranach kin filmu Intruz. Właśnie po jego obejrzeniu zapragnęłam zobaczyć aktorkę w innym wcieleniu i był to strzał w dziesiątkę. Saoirse Ronan jest doskonała w tym co robi, w bardzo przekonujący i wzruszający sposób zagrała dziewczynkę- anioła i przysporzyła mi wielu wzruszeń. Jednak reszta aktorów także dała radę, właściwie cała rodzina Salmonów bardzo przypadła mi do gustu, a szczególnie babcia, tata i siostra Susie. Ta ostatnia od początku ma podejrzenia co do mordercy i nie spocznie, póki nie pozna prawdy na temat tego, co przydarzyło się jej starszej siostrze.



Film nie jest przeznaczony dla miłośników szybkiej akcji, a bardziej dla widzów lubiących refleksyjne, emocjonalne i silnie oddziałujące obrazy. Poczynania rodziny Salmonów po zaginięciu Susie przeplatane są z retrospekcjami z przeszłości i dnia morderstwa. Reżyser P eter Jackson nie przedstawia brutalnie i bezpośrednio zabójstwa, a mimo to jego aluzje i pojedyncze migawki z czasu zdarzenia przerażają i pobudzają wyobraźnię. Czasem stosuje zabiegi, przez które nie wiemy, co dzieje się naprawdę, a co w wyobraźni dziewczynki, kiedy kończy się życie na ziemi, a zaczyna to pomiędzy. Akcja filmu toczy się w 1973 roku, a zdjęcia do niego rozpoczęto w roku 2007. Wizualnie film jest przepiękny, z przyjemnością śledziłam kolejne sceny i mimo braku szybkiej akcji film niesamowicie mnie wciągnął, a zwykle przy oglądaniu rozpraszam się na milion sposobów, przy „Nostalgii anioła” mi się to nie zdarzyło. Wzruszyłam się jakiś milion razy, ale nie za sprawą ckliwych, przesłodzonych scen, jakich nie cierpię. „Nostalgia anioła” to naprawdę cudowny, klimatyczny i zapadający w pamięć film, serdecznie polecam! Nie da się przejść koło niego obojętnie.

Moja ocena: 10/10

sobota, 7 września 2013

Osobliwy dom pani Peregrine - Ransom Riggs




Jacob od dziecka słyszał straszne historie o potworach, obrzydliwych bestiach, opowiadane mu przez dziadka, który chętnie wracał też do czasów, gdy mieszkał w sierocińcu w Walii. Opisywał tamtejsze osobliwe dzieci, niektóre z nich były niewidzialne, umiały lewitować, miały niezwykłą siłę, na tyle dużą, by przenosić potężne głazy. Chłopiec był zafascynowany opowieściami dziadka, jednak w miarę dorastania pojawiły się wątpliwości i Jacob przestał wierzyć w niesamowite historie. Jego dziadek, Abraham, cierpiał na manię prześladowczą, miał szafę pełną broni i spodziewał się ataku, co dla członków jego rodziny było niezrozumiałe. Uważali, że Abraham Portman jest po prostu chory psychicznie i należy mu się wyrozumiałość. Jednak pewnego dnia, który podzielił życie Jacoba na Przed i Po, chłopiec uwierzył w podstawność słów dziadka. Abraham Portman został wówczas zagryziony na śmierć przez dzikie psy, jak orzekli rozsądni, jednak chłopiec na własne oczy widział straszliwego potwora. Od tego czasu sam zmagał się z koszmarami i strachami, aż pewnego dnia postanowił wyruszyć do sierocińca, w którym wychował się jego dziadek i poznać prawdę.

„Osobliwy dom pani Peregrine” autorstwa Ransoma Riggsa interesował mnie już od dawna, pozytywne recenzje zachęcały, a książka wydawała się nietuzinkowa. Faktycznie taka jest, a chyba największą zaletą i wyróżniającym ją elementem są zamieszczone w książce fotografie. Przedstawiają one opisywane przez Abrahama Portera niezwykłe dzieci i nie tylko, ilustrują kolejne przygody Jacoba i spotykanych przez niego bohaterów. Zdjęcia są tajemnicze, mroczne, trochę niepokojące, wprowadzają tajemniczy klimat i idealnie uzupełniają tekst. A co do samej historii, akcja rozgrywa się jednocześnie w czasach współczesnych i podczas II wojny światowej. Nie należy wyrabiać sobie zdania, że jest to książka historyczna. Nie opisuje ona prawdziwych wydarzeń, a jedynie poczynania fikcyjnych postaci w tamtym okresie. Jest to trochę thriller, głównie powieść fantastyczna, opisująca świat niewidoczny dla przeciętnych śmiertelników oraz ma w sobie coś z powieści przygodowej dla młodzieży.

Obecnie fantastyka dla młodzieży kojarzy się głównie z istotami nadprzyrodzonymi, czyli wilkołakami, wampirami, aniołami czy demonami lub ludzkimi bohaterami, ale obdarzonymi paranormalnymi mocami. Pod tym względem powieść Ransoma Riggs’a jest oryginalna, gdyż główną rolę odgrywają w niej osobliwe dzieci. Więcej na ich temat nie zdradzę, historię ich pochodzenia i pozostałe tajniki ich ukrytego świata poznacie na kartach powieści. W „Osobliwym domu pani Peregrine” występuje nawet wątek podróżowania w czasie, co może dodatkowo zainteresować niektórych, tym bardziej że został potraktowany w ciekawy sposób. Bardzo spodobał mi się pomysł autora na powieść, jednak mam także co do niej pewne zastrzeżenia. Spodziewałam się, że książka będzie bardziej straszna, w końcu te zdjęcia robią wrażenia i sprawiają upiorne wrażenie. Tymczasem otrzymałam książkę dla nastolatków, łatwo można wyczuć, że jest ona skierowana właśnie do tego grona czytelników. Podobnie jak w młodzieżowych powieściach Zafona bohaterowie są bardzo młodzi, a ich sposób myślenia i postrzegania świata znacznie odbiega od tego oczekiwanego przeze mnie, wolałabym, gdyby książka była bardziej dojrzała. Wiek Jacoba to według mnie jej największy mankament.

Poza tym reszta bohaterów też nie zrobiła na mnie spodziewanego dużego wrażenia. Są oni ciekawi tylko dzięki swoim niezwykłym zdolnościom i historiom, jednak nie mają wyróżniających się charakterów, są dość nijacy. W powieści pojawia się też wątek miłosny, który jest bardzo młodzieżowy i może się nie spodobać starszym czytelnikom, dla mnie był nudny i odniosłam takie samo wrażenie jak czytając o miłościach w książkach Zafona, a za tymi elementami u niego nigdy nie przepadałam. Chyba tylko bohaterowie i ich niedojrzałość mi w „Osobliwym domu pani Peregrine” nie przypadły do gustu. Poza tym historia jest bardzo oryginalna i ciekawa. Początkowo akcja rozwija się dość wolno, ale gdy już się rozkręci, to nie można narzekać na brak nieprzewidzianych wypadków, autorowi udało się mnie zaskoczyć rozwojem historii. Myślałam też, że książka jest historią jednotomową, a pod koniec okazało się, że fabuła nie doczekała się zakończenia i mogę się spodziewać kontynuacji. Została ona już potwierdzona przez autora, druga część „Osobliwego domu pani Peregrine” pojawi się w 2014 roku.

Moja ocena: 7/10


czwartek, 5 września 2013

Zegarek z różowego złota - Richard Paul Evans




Historia miłosna pewnego milionera i jego sekretarki rozpoczęła się w Ameryce na początku XX. stulecia. David Parkin poszukiwał asystentki, a na jego ofertę odpowiedziała młoda kobieta pochodząca z arystokracji Wielkiej Brytanii. Mężczyznę od początku zauroczyła powaga, duma i uroda Mary Anne Chandler. Do tego stopnia, że postanowił ją zdobyć. Przystojny David także nie był obojętny dziewczynie, więc ich związek nie był wielkim zaskoczeniem, nie dla czytelnika, który od początku widzi, co się kroi między tym dwojgiem. Ich miłość rozkwita, ale zostaje wystawiona na wiele prób i cierpienia, z którymi oboje będą musieli się zmierzyć.

Richard Paul Evans znany jest mi już z książki „Obiecaj mi”, która była dość przyjemna, ale wrażenia na mnie nie zrobiła. „Zegarek z różowego złota” postanowiłam przeczytać jakby przypadkiem, nie miałam co do niego wielkich oczekiwań ani nadziei. Nawet nie znałam zarysu fabuły, więc sięgnęłam po lekturę całkowicie w ciemno. Trudno powiedzieć o czym książka jest, gdyż nie ma w sobie nic na tyle charakterystycznego, żeby o tym wspominać. Ot taka historia o miłości sprzed stu lat, o której przypomina będący prezentem ślubnym wielki zegar. Motyw zegarów i czasu odgrywa w książce Evansa ważną rolę, gdyż główny bohater zbiera i sprzedaj te urządzenia. Jednak po co autor porusza taki temat, czemu to ma służyć? Nie mam zielonego pojęcia. Chyba po to, żeby zrobić wrażenie na czytelniku, skłonić go do zamienienia się w małego filozofa i wzdychania nad upływem czasu i marnością ludzkiego istnienia. Zawsze jak Evans o czymś pisze wydaje mi się, że robi to dlatego, że powinno się poruszyć jakiś temat, bo inaczej nie będzie o czym pisać.

No bo po co opisywać historię miłości Mary Anne i Davida Parkina? Dwoje ludzi poznaje się, zakochuje w sobie, bierze ślub i ma dziecko, nie omijają ich problemy, choroby, nawet przestępstwo w tle się przeplata. Ale takich książek jest mnóstwo, więc po co kolejna? Evans podkreśla dar życia, czasu i inne takie czym w ogóle mnie nie przekonuje, a wręcz irytuje, taka pseudo-filozofia. W dodatku książka ma zaledwie 200 stron, więc już kompletnie nie widzę sensu jej napisania, a czytania tym bardziej, nic ciekawego tutaj czytelniku nie znajdziesz. Bohaterowie są nijacy, doskonali, wyidealizowani. Ich miłość jest piękna i kryształowa, poświęcają się dla dobra przyjaciół, wybaczają wrogom. Takie ideały są bardzo mało realne i ciekawe. Bohaterowie nie są mocną stroną powieści, ale  w sumie żądnych dobrych stron tu nie znalazłam.

A zakończenie to w ogóle jest najlepsze. Mętne i niezrozumiała słowa z pierwszych stron doczekują się równie dziwnego i bezsensownego wyjaśnienia, z cyklu „klub młodego filozofa”. Przeraża mnie przenikliwość wykreowanego przez autora bohatera. Zakończenie z czasów bliższych współczesnym jeszcze bardziej mnie zdezorientowało i zirytowało. Cała historia i wplatanie nie wiadomo po co motywu zegarów okazała się niewypałem. Przeczytałam ją tylko dla tego, że szybko się czytało i język był prosty w odbiorze, więc nie musiałam się za bardzo wysilać. Bieg wydarzeń można było z góry przewidzieć, co jest kolejną wadą książki. Nie polecam, bo nie znajdziecie w niej nic ciekawego i wartego uwagi, „Zegarek z różowego złota” to historia jakich wiele.

Moja ocena: 5/10

wtorek, 3 września 2013

BZRK - Michael Grant




Noah Coton, lat szesnaście, odwiedza swojego brata Alexa w Centrum Leczenia Chorób Psychicznych. Alex przedstawia żałosny widok, wpatrując się w przestrzeń pustymi, niewidzącym oczami i wykrzykując bezustannie słowa takie jak „nano” czy „Berserk”. Noah jest przerażony stanem brata, byłego żołnierza. Wkrótce zgłasza się do niego mężczyzna, który za przyczynę szaleństwa Alexa Cotona i pragnie pokazać Noahowi świat, o którym mało kto ma pojęcie. Z drugiej strony Sadie McLure, która zostaje ostatnią w rodzinie i spadkobierczynią wielkiej firmy. Jej życiu zagraża tętniak mózgu, ale dziewczynę ratują umieszczone w jej głowie boty, będące częścią tego samego tajemniczego świata, który przyczynił się do szaleństwa Alexa. Dziewczyna również zostaje zwerbowana przez tajną organizację i odkrywa, że w organizmie człowieka kryje się cały wszechświat. Młodziez będzie musiała zmierzyć się z niebezpiecznym przeciwnikiem, stanowiącym zagrożenie dla równowagi politycznej na całej planecie. A wróg nie zawaha się przed niczym, byle osiągnąć cel.

Michael Grant to pisarz znany z cieszącej się wielką popularnością serii GONE, charakteryzującą się genialnym pomysłem na fabułę. Autor umieszcza w kopule grupę nastolatków i stawia na ich drodze mnóstwo zagrożeń. Seria ta jest jedną z moich ulubionych, uważam, że Michael Grant to genialny pisarz. Jednak sięgając po BZRK nie miałam pojęcia, czego mogę się spodziewać. Opis był dość tajemniczy i pomimo pozytywnych recenzji wątpiłam, czy da się napisać coś ciekawego na temat mikroskopijnych robaczków buszujących sobie po świecie i ludzkim organizmie, czyli o rzeczywistości nano. A przecież powinnam już wiedzieć, że Grant zawsze serwuje czytelnikom świetne historie, to bardzo pomysłowy pisarz. Tak więc w BZRK poznajemy grupę bohaterów, zarówno nastoletnich jak i dorosłych, którzy walczą lub wkrótce będą to robić na zupełnie nowym polu, czyli ludzkim organizmie. Dzięki nowej technologii możliwe jest sterowanie małymi cząstkami zwanymi biotami i opanowywanie mózgu człowieka. Prawie nikt nie ma pojęcia o takich możliwościach, ale istnieją organizacje, które wykorzystuję je do przejęcia władzy na świecie i takie, które walczą z tymi pierwszymi.

Mimo nazwiska mojego ulubionego autora do książki podchodziłam dość nieufnie, ale kiedy już rozpoczęłam lekturę, nie mogłam się od niej oderwać. Początkowo liczba bohaterów może przytłaczać, gdyż po krótkich rozdziałach i nie wdawaniu się w wyjaśnienia ciężko zorientować się, o co chodzi. Wszystkiego dowiadujemy się wraz z młodymi bohaterami, którzy także po raz pierwszy wkraczają do świata nano. A przedstawienie tego świata przez Granta jest niebywałe. Sprawia on wrażenie, jakby sterowanie botami za pomocą umysły i wędrowanie nimi po ludzkim ciele było jak najbardziej możliwe i normalne. Opisy  nano są dla czytelnika dość abstrakcyjne, ciężko bowiem wyobrazić sobie ludzkie oko jako powierzchnię, po której można sobie spacerować. Autor przedstawia też walki pomiędzy botami i nanobotami i te elementy wydały mi się zbędne albo może raczej nie w moim guście, gdyż generalnie nie przepadam za opisami walk w książkach.

BZRK to bardzo dobry thriller rozgrywający się w oryginalnej scenerii, świecie nano, a z takim pomysłem jeszcze się nie spotkałam. W książce występuje wiele brutalnych, krwawych, czasem obrzydliwych scen, w czym jest podobna do GONE. Poza tym w BZRK tak jak w poprzedniej serii tego autora pojawia się wielu bohaterów, którym poświęcone są kolejne rozdziały. Początkowo wprowadza to chaos, ale bardzo lubię taki sposób prowadzenia narracji trzecioosobowej. Zaletą książki jest świetny pomysł, trzymająca w napięciu i mknąca naprzód akcja, a także nieprzewidywalność. Już się przyzwyczaiłam, że w powieściach Michaela Granta nie mam pojęcia, co za chwilę się wydarzy. Cieszę się, że BZRK to seria i będę mogła przeczytać kolejne tomy, bo gdy GONE się skończyło, co innego by mi zostało?

Moja ocena: 8/10

poniedziałek, 2 września 2013

#8. Podsumowanie sierpnia



Przeczytane książki: 11
-PLL. Uwikłane
-PLL. Bezlitosne
-PLL. Olśniewające
-BZRK
-Zegarek z różowego złota

Posty:  14

Recenzje:  9

Najlepsza książka: Karuzela uczuć

Najgorsza książka: brak

Obserwatorzy: 257 (+11)

Wyzwanie „Czytam fantastykę” +1

Sierpień był bardzo udanym miesiącem, jestem zadowolona z wyników ;) W tym miesiącu nawiązałam także współpracę z wydawnictwem Uroboros, z czego bardzo się cieszę ;) Niestety nadszedł wrzesień, jutro pierwszy dzień szkoły, jednak nie zamierzam zaniedbywać bloga. Przygotowałam już listę postów i mam nadzieję, że większość z nich uda mi się dodać :) Na niedziele zaplanowałam cykl filmowy, będę przedstawiać swoje opinie na temat ostatnio obejrzanych filmów. Pojawi się też sporo recenzji m.im. BZRK, Osobliwy dom pani Peregrine czy Król kruków. Życzę Wam (i sobie) w miarę bezbolesnego powrotu do szkolnej ławki :P


niedziela, 1 września 2013

Filmowa niedziela: Miasto kości




W ciągu ostatniego tygodnia blogosfera zapełniła się opiniami na temat najpopularniejszego ostatnio filmu, czyli „Miasta kości”. Każdy miał okazję wtrącić swoje trzy grosze, więc ja także z niej skorzystam, oczywiście ostatnia. A to wszystko dlatego, że wcale nie zamierzałam oglądać tego filmu, powstałego na podstawie mojej ukochanej serii. Przynajmniej od czasu, gdy poznałam obsadę. Przecież Jace’m powinien być Alex Pettyfer! W końcu to jego podobizna zdobi okładkę pierwszej części Darów Anioła i tak właśnie wyobrażałam sobie głównego bohatera. Tymczasem w rolę Jace Waylanda w filmie wciela się Jamie Campbell Bower, co było mi bardzo nie w smak, w końcu Jace miał być przystojny, a Jamie kompletnie mi się nie podoba, łagodnie mówiąc. Do tego Lily Collins, która wydała mi się dziwna i trochę nie ma miejscu, ale z nią to akurat najmniejszy problem. Jak zobaczyłam Aleca to padłam! Kevin Zegers w ogóle nie przypomina postaci książkowej, przede wszystkim wygląda dużo za staro.



Trwałam więc w swoim postanowieniu nie obejrzenia filmu, jednak zaledwie kilka dni po premierze przeczytałam parę pozytywnych recenzji i nagle zechciałam wybrać się do kina, co też kilka dni później uczyniłam. Pierwsze minuty filmu bardzo mi się spodobały, ze względu na ładne zdjęcie i przyjemnych bohaterów (w pierwszej scenie występowali Clary, Jockelyn i Luke). Wszystko razem bardzo mi pasowało do klimatu książki, więc stwierdziłam, że może nie będzie tak źle. Mój entuzjazm trwał do czasu, gdy na scenę wkroczyli Jace, Alec i Isabelle. Jamie Campbell Bower nie podobał mi się z wyglądu w ogóle, co do tego zdania nie zmienię, jednak nie ukrywam, że swoją rolę zagrał chyba dobrze. Za to taka Isabelle była kompletnie nietrafiona i nijaka. Postać książkowa miała być piękna i nieustraszona, zupełnie inaczej wyglądała też relacja Clary-Isabelle, przecież te dziewczyny za sobą nie przepadały! Tymczasem w filmie niemal od początku zostają przyjaciółkami. Aleca w filmie było mało i pełnił funkcję takiego zapychadła, żeby było. Sceny z nim były śmieszne, ta niechęć do Clary i słowa „Zostaw Jace w spokoju” wypadały sztucznie. Za to pozytywnie zaskoczyła mnie Lily Collins, która była IDEALNĄ Clary już od pierwszej sceny filmu! Zagrała wyśmienicie i gładko wcieliła się w postać książkowej bohaterki. Na uwagę zasługuje także cudowny, uroczy Simon. W książce ta postać jest nudna i wkurzająca, ale w filmie nie da się go nie lubić! Oczywiście w książce nie był też takim przystojniakiem. Robert Sheehan został świetnie wybrany do tej roli.


Kończę rozwodzić się nad bohaterami i przechodzą do fabuły. Już na początku można zauważyć rozbieżności między filmem a książką. Nie obejdzie się tutaj bez małych spoilerów. Szczególnie raziła mnie jedna scena. Kiedy Clary walczy z demonem w swoim domu, podpala wybuchową ciecz, znajdując się kilka centymetrów od niej, niemal ze stopą w kałuży. Wybuch rozsadza kuchnię, szyby wypadają z okien, ale Clary oczywiście nic się nie dzieje, bo schowała się w lodówce za otwartym drzwiami. Śmieszne trochę. I nierealne. A co do rozbieżności, jest ich mnóstwo i to w bardzo ważnych kwestiach. Szczególnie przy końcu filmu jest to widoczne, nie miałam bladego pojęcia, co tam się wyprawia. Może dlatego, że książkę czytałam kilka lat temu, ale nie sądzę. Jestem pewna, że osoby, które nie czytały książki będą miały problemy ze zorientowaniem się o co chodzi, w sumie ja dalej nie jestem tego pewna. A wszystko przez pędzącą na złamanie karku akcję. Film trwa ponad 2 godziny, a mimo to wydarzenia rozgrywają się bardzo szybko. Została przez to spłycona relacja Clary- Jace. Uczucie między nimi wydaje się pojawiać znikąd, być trochę nierealne i przesłodzone. Zresztą filmowego Jace odbierałam zupełnie inaczej niż książkowego.



Przedstawienie relacji między bohaterami i ich osobowości ucierpiało na rzecz szybkiej akcji. Z historii Nocnych Łowców i urzekającego romansu zrobiono film akcji, w którym na każdym kroku ma miejsce kolejna rozróba. Nie podobało mi się to! Bohaterowie cały czas się lali, naprawdę cały czas. Szczególnie pod koniec filmu, wtedy to już się wyłączałam i czekałam, aż przestaną, nudne trochę to było. Film mimo wszystko przypadł mi do gustu, a jest to zasługą świetnej gry aktorskiej, wyłączając niektóre przypadki i doborem obsady. Poza tym zdjęcia i scenerie są urzekające! Instytut i pomieszczenie w nim przepiękne, cudowne! Można patrzeć i patrzeć. Efekty specjalne też są dość realistyczne w porównaniu do innych produkcji. Na koniec zamieszczam podsumowanie, jakie rzeczy mi się podobały, a jakie nie. Film nie jest bardzo dobry jeśli liczy się na podobieństwo do książki, zgadza się jedynie ogólny zarys fabuły, a zakończenie zmieniono kompletnie. Mnóstwo szybkiej akcji jednym się spodoba, innych znudzą bijatyki. Za to wizualnie wszystko jest zrealizowane pięknie i idealnie, tak właśnie wyobrażałam sobie świat Nocnych Łowców.





Na plus:

-Lily Collins(Clary) i Robert Sheehan (Simon) świetnie pasowali do swoich ról!

-Instytut Nocnych Łowców został przepięknie przedstawiony

-mrożąca krew w żyłach scena, gdy Clary znajduje cały pokój obwieszony dziwnymi znakami, fajne!

-Madame Dorothea, jej mieszkanie i sceny z jej udziałem

-Luke i Jocelyn, bardzo dobrze zagrali

-spięcia między Simonem a Jace’m

-świetnie przedstawiony Magnus





Na minus:

-nierealistyczna scena walki z demonem

-Jace ze swoimi kolczykami w uszach wyglądał jak pirat/przemytnik, a nie Nocny Łowca

-zakończenie nie ma nic wspólnego z książką

-Valetine wyglądał jak Dothracki dzikus z „Gry o tron”, a nie elegancki Valetine z białymi włosami z książki

-mało zabawnych, znanych tekstów Jace’a

-spłycenie relacji Clary-Jace

-Śpiąca królewna(?!)

-Cisi Bracia bardziej śmieszni niż straszni


Moja ocena: 7/10