piątek, 30 marca 2012

"Pretty Little Liars. Bez skazy." - Sara Shepard

              Czy Wy też, tak jak Spencer, Aria, Hanna i Emily sądziliście, że wraz ze znalezieniem ciała Ali ten koszmar dobiegnie końca? Że wszystko wróci do normy i będzie znów tak, jak 3 lata temu? Nie będzie już dziwnych wiadomości, przyprawiających o dreszcz niepokoju, czy ciągłego uczucia, że Twoje życie jest pod czyjąś kontrolą, a każdy ruch jest obserwowany i może być wykorzystany przeciwko Tobie? Powinniście już wiedzieć, że A. nigdy się nie poddaje i zrobi wszystko, by osiągnąć cel. Jaki? Pewnie ta tajemnica nie doczeka się rozwiązania, chyba że komuś uda się przechytrzyć przeciwnika. Ale osoby, takiej jak A., nie należy lekceważyć.  A. zawsze wraca.
               
              Dziewczyny są przygnębione po śmierci swojej najlepszej przyjaciółki, jednak wróg nie okazuje współczucia, bowiem tuż po pogrzebie cała czwórka otrzymuje wiadomość od A. Sądziły dotychczas, że owe sms-y miały wiele wspólnego z Alison, a teraz powinny były zniknąć,  tak jak i ona. Wkrótce okaże się, jak bardzo się myliły i to nie tylko w tej kwestii. Bo czasami winny okazuje się być ofiarą czyjejś manipulacji, czarny kot nie jest taki znowu czarny, a najlepszym przyjaciółkom pokroju Alison nie należy ufać. Brzmi tajemniczo? Takie jest właśnie Pretty Little Liars.
              
              „Bez skazy” to druga część serii Pretty Little Liars autorstwa Sary Shepard, która pisząc inspirowała się wspomnieniami z czasów, gdy sama jeszcze uczęszczała do szkoły. Po lekturze doszłam do wniosku, że musiała mieć ciekawe przeżycia z młodości, nawet jeśli w książce poniosła ją wyobraźnia. Pisarka przedstawia historię czterech dziewczyn, które po zaginięciu najlepszej przyjaciółki oddalają się od siebie. Jednak, gdy zaczynają otrzymywać wiadomości od osoby, podpisującej się jako „A.”, muszą znowu się zjednoczyć, próbując rozwikłać zagadkę zaginięcia Alison i poznać tożsamość osoby, która zdaje się wiedzieć wszystko na ich temat, nawet rzeczy, o których pojęcie miała tylko Ali. W powieści nie zabraknie szkolnych intryg, dziwnych zdarzeń, problemów z rodzicami i nastoletnich miłości. Odkryjecie także mroczne sekrety z przeszłości dziewczyn i jeszcze bardziej przerażające, dotyczące śmierci Alison.
             
               Zanim zabrałam się do czytania książek, obejrzałam dwa sezony serialu, nakręconego na ich podstawie, co znacznie wpłynęło na odczucia towarzyszące lekturze. Powieść jest napisana bardzo przystępnym językiem, który czasem aż mnie odrzucał, gdyż nie mam nic przeciwko mądrzejszym i bardziej rozbudowanym zdaniom, tymczasem miałam czasem wrażenie, że od tych książkowych bije głupotą. „Bez skazy” czyta się więc szybko, nie trzeba nadmiernie wysilać umysłu, ale mimo to przez pierwszą część i połowę następnej  trochę się nudziłam, ponieważ wiedziałam już prawie wszystko z serialu. Jednak potem pojawiają się duże zmiany i dałam się wciągnąć, fani serialu będą mile zaskoczeni. Właśnie z powodu interesującego zakończenia oceniam część drugą wyżej niż „Kłamczuchy”.
               
              Podczas czytania nie sposób było nie porównywać wszystkiego z serialem, a przede wszystkim bohaterek. W wersji telewizyjnej dużo bardziej mi się spodobały, aktorki weszły idealnie w swoje role i okazały osobowość każdej postaci, podobnie jak reszta obsady. Natomiast dziewczyny w książce były dość infantylne i nijakie. Klimat też nie dorównywał serialowemu, który mroził krew w żyłach i wzbudzał dreszcze emocji. Moim zdaniem książki z serii „Pretty Little Liars” są nakierowane bardziej na szybki rozwój zdarzeń i zaskakujące zwroty akcji niż na zagłębianie się w psychikę bohaterów czy opisywanie świata, w którym rozgrywa się historia. Jednak powieść jest pierwowzorem, przedstawiona w niej intryga jest oryginalna i wciągająca, więc pomimo gorszego wykonania i kilku niedociągnięć, polecam, w szczególności osobom, które nie miały jeszcze styczności z serialem. 

Moja ocena: 7/10

środa, 28 marca 2012

"Uciekinier" - Stephen King




             Aby uratować przed niechybną śmiercią swoją małą córeczkę chorą na grypę, Ben Richards podejmuje się ryzykownego zadania. Jeśli mu podoła zdobędzie środki potrzebne do opłacenia lekarza, natomiast porażkę przypłaci własnym życiem. Młody mężczyzna udaje się do Gmachu Gier, gdzie poddaje się testom sprawnościowym i umysłowym. Jest wystarczająco wysportowany i inteligentny, by wybrano go do udziału w grze. Richards zostaje przydzielony do wystąpienia w „Uciekinierze”, najbardziej widowiskowego spośród wszystkich programów rozrywkowych.  Nie dajcie się zwieść pozorom, że to tylko niewinna zabawa, jakie zwykliście oglądać na ekranach telewizorów. To nie jest Wasz świat. To świat przyszłości, w którym rządzą Oni, decydujący o losach jednostek. Zadaniem Bena jest w czasie 30 dni ukrywać się w kraju i nie dać się zabić, umykając specjalnie wyszkolonym mordercom oraz reszcie świata, która za dostarczenie informacji o zbiegu otrzymuje zapłatę. Przedsięwzięcie jest transmitowane na żywo w całym kraju.
                
            Stephen King to bardzo znany autor powieści grozy, określany mianem „Króla horroru”. W swojej powieści „Uciekinier” przedstawia zatrważającą wizję Ameryki za 13 lat. Ukazana jest ona jako miejsce, gdzie władzę sprawuje niewielkie grono ludzi, a pozostali nie mają żadnego wpływu na ich decyzje. W społeczeństwie bardzo łatwo jest zaobserwować podział na grupę bogatych i biednych, książka skupia się głównie na życiu tych ostatnich. Mieszkają oni w wyznaczonych dzielnicach, w których szerzy się głód, choroby i przestępczość. Wielu umiera nie mogąc liczyć na pomoc finansową od państwa, które stać jednak na zapewnienie   każdemu odbiornika i dostępu do telewizji Free Vee, przez cały czas transmitującej rozmaite gry. Zgłaszają się do nich biedni, licząc na zdobycie pieniędzy i zmianę nędznych warunków życia. Ich śmierć stanowi rozrywkę dla widzów, niezdolnych do okazania współczucia czy empatii.
                 
            Nie jestem znawczynią powieści Kinga, ale po przeczytaniu „Dallas ‘63” i „Sklepiku z marzeniami” stwierdzam, że „Uciekinier” znacznie się od nich różni, bynajmniej nie na korzyść, niestety. W recenzowanej przeze mnie książce nie znajdziemy charakterystycznej dla tego pisarza prozy, rozbudowanych i urzekających opisów, historii, które odgrywają duże znaczenie, bo przecież nie samą akcją człowiek żyje. W „Uciekinierze” styl pisarza jest zupełnie inny, zawarty jest tu prawie wyłącznie opis bieżących zdarzeń, dość lakoniczny i nie przemawiający do mnie, język bardzo prosty, zdanie urywane, nie rozbudowane. Ponadto książka ta nie jest zbyt obszerna, to tylko 300 stron, w dodatku z wieloma w ponad połowie pustymi kartkami i dużą czcionką. Czy przytoczony obraz pasuje Wam do Kinga? Mi nie. Brakowało tej prawdziwości wykreowanego świata, wsiąknięcia w jego klimat, charakterystycznego stylu.
                 
           Nie polubiłam także głównego bohatera, może dlatego, że nie został należycie przedstawiony i nie potrafiłam zrozumieć jego postępowania, które wydało mi się tchórzostwem i pójściem na łatwiznę; sposobu myślenia. Był dla mnie obcą osobą, mimo że śledziłam jego poczynania przez ponad 300 stron. Oprócz Bena Richardsa nie poznamy dokładnie wielu bohaterów, co najwyżej powierzchownie, a w ich psychikę nie zagłębimy się na pewno. Te wszystkie wady powieści, o których piszę, nie wywodzą się z niechęci do Kinga, bo inne jego powieści mi się spodobały, ale ta wydała mi się wyjątkowo płytka i nie przypadła mi do gustu. Zaletą jest ciekawa wizja świata w przyszłości, zniszczonego przez ludzi nie tyle w kwestii środowiska, choć w tej także, ale głównie zaniku człowieczeństwa i egoistycznego postępowania. „Uciekiniera” czytało się bardzo szybko , a zakończenie było ciekawe i zaskakujące. Mimo że nie do końca mi się spodobało, to jednak stwierdzam, że pasowało do tej powieści. Reasumując, sięgając po „Uciekiniera” liczyłam na coś lepszego i rozczarowałam się, była to bardziej powieść akcji niż grozy. Nie nakłaniam do przeczytania, Stephen King ma w swoim dorobku z pewnością bardziej warte uwagi pozycje, jak chociażby „Dallas ‘63”. 

Moja ocena: 5.5/ 10

sobota, 24 marca 2012

"Entliczek - pentliczek" - Agatha Christie

              Zwiastuny nowej sprawy dla Herkules Poirota są bardzo niepozorne – to tylko trzy błędy w liście przepisywanym przez jego sekretarkę. W tym momencie trzeba jednak wyjaśnić, że panna Lemon jest sekretarką idealną, perfekcyjną, niezastąpioną. Rzetelnie wypełnia swoje obowiązki i w pełni oddaje się pracy, nie mając czasu ani chęci na zawracanie sobie głowy błahostkami. Co więc spowodowało owe pomyłki, pierwsze w jej karierze u boku słynnego detektywa? Wkrótce Poirot zapoznaje się ze sprawą trapiącą panią Hubbart, siostrę owej zatrudnionej u niego sekretarki.
                
              W domu studenckim dzieją się rzeczy nie tyle tajemnicze, co po prostu dziwne. Bo kto zdrowy na umyśle mógłby ukraść jeden pantofelek z pary, stetoskop, stare spodnie flanelowe i na dodatek wykręcić żarówki? Możecie powiedzieć, że to kleptoman, ale czy taka osoba pocięłaby na strzępy plecak i jedwabną chustkę należącą do jednej z mieszkanek domu? Czynności te noszą znamiona czystej ludzkiej złośliwości, co po przypatrzeniu się relacjom łączącym członków wspólnoty studenckiej, wydaje się bardziej niż możliwe. Jednak sytuacja przybiera groźniejszy obrót, gdy umyślnie zostają zniszczone notatki stanowiące owoc kilkumiesięcznej pracy – to już nie tylko drobny psikus, a mieszkańcy zaczynają się obawiać o swoje bezpieczeństwo. Jak Herkules poradzi sobie z tą sprawą? Czy zapobiegnie kolejnemu nieszczęściu?
               
              „Entliczek-pentliczek” to emocjonujący kryminał autorstwa Agathy Christie, o której słyszał każdy. Jest to najsłynniejsza pisarka w swoim gatunku na świecie, po jej śmierci wciąż możemy zachwycać się dziełami z jej, jakże imponującego, dorobku, przetłumaczonego na ponad  40 języków. W recenzowanej przeze mnie powieści będziecie mieli do czynienia z tajemnicą równie niepozorną i wydawałoby się- banalną, co zagmatwaną. Nie ma się jednak czemu dziwić, Christie to w końcu mistrzyni wprowadzania czytelnika w błąd, mimo dostarczenia mu wszelkich niezbędnych do rozwikłania sprawy wskazówek. Co między innymi podoba mi się w jej książce? Tak jak i w pozostałych swych dziełach pisarka wykładka nam wszystko na tacy i jeśli starczy nam sprytu i inteligencji, jesteśmy w stanie rozwikłać te sprawy. W odróżnieniu od wielu autorów kryminałów, którzy przy rozwiązaniu problemu posługują się informacjami, które detektyw/policjant/oficer śledczy zdobył bez naszej wiedzy, u Christie zaskakuje nas sposób rozumowania, nie poszlaki uzyskane w tajemnicy przed czytelnikiem.

 Podczas lektury wciąż analizowałam fakty i snułam kolejne teorie co do winnego – w „Entliczku-pentliczku” musi nim być osoba spośród przedstawionej tu, zamkniętej społeczności studenckiej. Ułatwia to czytelnikowi prowadzenie śledztwa na własną ręką, nie mówię jednak, że dotarcie do prawdy będzie proste. W trakcie czytania byłam na dobrym tropie, pewne szczegóły udało mi się rozszyfrować, ale ku swemu ubolewaniu muszę przyznać, że nie udało mi się rozwiązać sprawy znikających rzeczy w domu studenckim na Hickory Road. To, co przygotowała dla czytelnika pisarka było dla mnie wielkim zaskoczeniem- takiego obrotu sprawy, przynajmniej częściowo, się nie spodziewałam! Ale to tylko zachęca do sięgnięcia po kolejne kryminały Agathy Christie- może następnym razem się uda?

Za każdym razem wrażenie robi na mnie także styl powieści Christie, tak niepodobny do większości kryminałów, w których największą rolę odgrywa szybkie posuwanie się naprzód i rozwój akcji, a doznania artystyczne schodzą na dalszy plan. Jednak język, jakim posługuje się pisarka w pełni mnie satysfakcjonuje, czyta się lekko i przyjemnie, co nie oznacza, że język jest banalny i podwórkowy, wręcz przeciwnie. Chciałabym podkreślić fakt, że w powieściach tej autorki czytelnik nie znajdzie wielu scen pościgów, walk, ścigania złoczyńców, czy też mknącej naprzód akcji. Moim zdaniem, to bardzo dobrze, bo takie elementy w kryminale zwykle bardziej mnie zniechęcają niż zachęcają. U Christie główną rolę odgrywa podążanie śladem poszlak i zaskakujące rozwiązanie zagadki, często w zamkniętych obiekcie i społeczności, bez udziału osób z zewnątrz. Tylko detektyw, podejrzani, tajemnice i czytelnik – czyli arcydzieło spod pióra Agathy Christie. Lektura obowiązkowa dla fanów kryminałów i nie tylko.

Moja ocena: 10/10 

czwartek, 15 marca 2012

"Krzywe 10" - Ewa Nowak

           Żar leje się z nieba, a promienie padają na opalające się na plaży ciała, spieczone od słońca. Fale leniwie marszczą niewielkie jezioro, po którym płynie dwójka nastolatków w kajaku, wiosłując zawzięcie. Na pomoście kilkuletni chłopiec bawi się wyławiając różne żyjątka z wody. W oddali widać biegnącą w kierunku lasu postać, za którą z radosnym ujadaniem goni pies. Kilkoro dzieci z siatami pełnymi ryb podąża ku domu letniskowemu, by sprzedać swoje zdobycze i choć odrobinę podreperować rodzinny budżet. W powietrzu unosi się zapach jagód i wszechobecna woń lata.
           
          Ten sielankowy obraz, który powinien pojawić się w tej chwili w Waszych głowach, to jeden kadr, a może raczej kilka stron z historii ukazującej upragnione wakacje młodzieży, która takie doznania może zapewnić sobie tylko w lecie, na co dzień mając styczność z atmosferą wielkiego miasta. Krzywe to istny raj dla wczasowiczów i osób pragnących odpocząć od cywilizacji, o czym naocznie mogła się przekonać zgrana ekipa nastolatków i ich nieco starszych, ale tylko w liczbach, opiekunów. Nie będzie to jednak czas zmarnowany na leniuchowaniu, bo w ciągu tych wakacji wiele się zmieni, a nasi bohaterowie nie wrócą do domu tacy sami. Niektórzy odnajdą miłość, inni pasję lub właściwą drogę w życiu, przejrzą na oczy i odkryją rzeczy, które powinni w sobie zmienić. A wszystko to w wiejskiej scenerii podczas upalnych miesięcy.
                 
           „Krzywe 10” to powieść z „miętowej serii” autorstwa Ewy Nowak, dość popularnej polskiej pisarki. Zagłębiając się w lekturze możemy poznać historię pewnego lata, które odegrało znaczącą rolę w życiu kilku młodych ludzi. To zarówno powieść przygodowa, obyczajowa jak i opowieść o miłości, dorastaniu, szukaniu miejsca w świecie i odnajdywaniu się w grupie rówieśników.  Ewa Nowak oprócz tworzenia kolejnych powieści zajmuje się również pisaniem opowiadań i felietonów oraz współpracą z licznymi pismami takimi jak „Cogito”.
            
           Książkę przeczytałam po raz drugi, ponieważ jest to moja ulubiona część z serii autorstwa Ewy Nowak i zapragnęłam ponownie znaleźć się w Krzywem, by spędzić czas z jego mieszkańcami- zarówno stałymi jak i tymi tymczasowymi. Hadrian Chabros to zarozumiały, zapatrzony w czubek własnego nosa chłopak, całkowicie podporządkowany swojej matce liczącej na wielką karierę syna w modelingu. Do szaleństwa zakochana jest w nim Donia, przekonana o wspaniałym charakterze i kryształowej wręcz uczciwości wybranka, widząca w nim wyłącznie to, co widzieć chce, a nie dostrzegająca tego, co znajduje się na wyciągnięcie ręki, a mianowicie wyraźnie zainteresowanego nią chłopaka. Postacią, która nieraz doprowadzała mnie do śmiechu był Sylwek, czyli chłopek- roztropek i wbrew pozorom polubiłam go nie za jego naiwność i brak obycia w świecie. Co wzbudziło we mnie sympatię do tego bohatera? Przekonajcie się sami! W Krzywem poznamy także Alę, czyli piękną i pozornie pewną siebie dziewczynę, do której początkowo nie byłam przekonana, wydawała mi się zbyt powierzchowna. Wśród licznych bohaterów nie mogło też zabraknąć Witka, którego rodzice zamierzają się rozwieść, a mama pełni funkcję opiekuńczą podczas wakacji, podobnie jak jej siostra z mężem.
                
            „Krzywe 10” to wspaniała, wakacyjna historia, moja ulubiona z dorobku Ewy Nowak i mam nadzieję, że wrócę do Krzywego jeszcze wiele razy, chociażby po to, by zobaczyć jak się powodzi naszym bohaterom i po raz kolejny przeżyć z nimi letni czas. Znajdziemy tutaj wszystko co tworzy ciepłą, pogodną powieść: przyjaźń, miłość, przygody, nie zabraknie także trudniejszego tematu, czyli adopcji. Styl pisarki wciąga od pierwszy chwil w świat powieści, nie pozostaje nic innego, jak tylko przeczytać. Gorąco polecam!

Moja ocena: 9/10


niedziela, 11 marca 2012

"Zieleń szmaragdu" - Kerstin Gier

           Witajcie, po raz trzeci już, w znanym tylko nielicznym wtajemniczonym świecie podróży w przeszłość. Ale uważajcie- tym razem nie będzie tak bezpiecznie jak poprzednio. To już nie jest tylko szlachetne wypełnianie obowiązku w służbie ludzkości, poddawanie się elapsji do niezagrożonych miejsc i posłuszne wypełnianie poleceń hrabiego. Bo owa pozytywna otoczka pękła niczym bańka mydlana, a pozostała nie tak znowu kolorowa rzeczywistość, której musicie stawić czoła. W chwili, gdy do wczytania do chronografu pozostanie krew tylko dwojga podróżników w czasie, zacznie się gra. Gra na śmierć i życie, bo gdy mamy do czynienia z tak potężnymi i niewahającymi się przed niczym ludźmi, jedna strona musi ponieść klęskę. Katastrofalną w skutkach.          

Gdy widzieliśmy się z Gwendolyn i Gideonem po raz ostatni, nie były to szczególnie przyjemne okoliczności. Pożegnaliśmy bohaterów z bólem w sercu, patrząc na cierpienie ich obojga. Pewnie gdyby Gwen była zwyczajną dziewczyną, mogłaby w samotności lub towarzystwie najlepszej przyjaciółki rozpatrywać swoje smutki. Ale ponieważ jest podróżniczką w czasie, od której zależą losy ludzkości, nie może sobie pozwolić na odczuwanie słabości. Zamiast tego musi wziąć się w garść i obmyślić plan dalszego postępowania. W końcu pozostało jeszcze tyle tajemnic do rozwikłania! Co się obecnie dzieje z zaginionym chronografem? Dlaczego Lucy i Paul ukradli drogocenne urządzenie i uniknęli konsekwencji salwując się ucieczką? Jakie są prawdziwe intencje hrabiego de Saint Germain? A przede wszystkim: jakie będzie zakończenie przygód Gwendolyn i Gideona?

„Zieleń szmaragdu” to trzecia i niestety ostatnia część Trylogii Czasu autorstwa niemieckiej pisarki Kerstin Gier, która przyniosła jej wielką popularność, gdyż przygody dwojga nastolatków odniosły ogromny sukces i stały się prawdziwym bestsellerem. Trudno się temu dziwić, w końcu Gier stworzyła niezwykłą historię z oryginalnym wątkiem podróży w czasie. Nie zabraknie tutaj oczywiście uczucia pomiędzy dwojgiem bohaterom, ale czy przetrwa ono wszystkie niespodzianki jakie szykuje mu los? Musicie przekonać się sami.

Na  450 stronach autorka stopniowo odkrywa karty i logicznie wyjaśnia wszystkie tajemnice za co należą się jej brawa, nie jest to bowiem łatwe zadanie, gdy trzeba odnaleźć się we wszystkich wątkach na przestrzeni wieków i przedstawić je w sposób dający czytelnikowi satysfakcję. Kerstin Gier się to jednak udało, nie dopatrzyłam się żadnych błędów w chronologii, wszystko jest dokładnie tak, jak być powinno. A zakończenie jest wielką niespodzianką – pod koniec byłam trochę rozczarowana, ponieważ wydawało mi się, że domyśliłam się co się za chwilę stanie, jednak zaraz potem musiałam zmienić zdanie, gdyż było zupełnie inaczej. Gwarantuję Wam, że będziecie zdumieni tym, co przygotowała dla czytelnika pisarka.

Jeśli chodzi o bohaterów, w „Zieleni Szmaragdu” spotykamy tych samych co w poprzednich częściach. Tak więc główne postaci jakimi są Gwen i Gideon, a także te mniej znaczące albo raczej rzadziej się pojawiające, bo przecież bez nich nie byłoby tej historii. Pozytywnym aspektem był w powieści Xemerius, czyli duszek, a właściwie złośliwy demon na każdym kroku towarzyszący Gwendolyn i komentujący każde jej posunięcie, co było niekiedy bardzo zabawne, jego uwagi odegrały niemałą rolę w tworzeniu atmosfery „Zieleni”. Początkowo, czyli przy lekturze poprzednich części, nie rozumiałam zachwytów nad Gideonem ze strony czytelniczek, jak dla mnie był zbyt wyniosły i arogancki, nie do końca wierzyłam w szczerość jego uczuć w stosunku do Gwen. Jednak w ostatniej część Trylogii Czasu moje wyobrażenia na temat chłopaka znacznie się zmieniły, polubiłam go bardzo, pewnie dlatego, że był bardziej uczuciowy i pokazał jasne strony swego charakteru, dotąd raczej ukrywane pod płaszczykiem arogancji i obojętności. Z całego serca kibicowałam więc miłości jego i Gwendolyn, ale czy koniec końców będą razem, czy może nie jestem im pisane szczęśliwe zakończenie? Tego Wam nie zdradzę.

Mimo że książka jest większa objętościowo od poprzednich części i troszkę stron można by jej  moim zdaniem ująć bez straty dla fabuły, to w dalszym ciągu czyta się bardzo przyjemnie, Kerstin Gier potrafi czarować słowo pisane. Język jest przystępny, bez skomplikowanych słów i górnolotnych sformułowań, ale tak niepodobny do większości obecnej literatury: powiedziałabym, że zadowoli wymagającego czytelnika. Opisy tak splatają się z akcją, że nie nużą, a wzajemnie się z nią uzupełniają.

„Zieleń szmaragdu” to według mnie najlepsza część Trylogii Czasu, lektura obowiązkowa dla fanów pisarki spragnionych dalszego ciągu przygód Gwendolyn i Gideona oraz ostatecznego rozwiązania wszelkich tajemnic. Plejada barwnych postaci i oryginalna fabuła tworzą nieprzeciętną historię opisaną w świetny sposób. Może czasem zbyt rozwleczoną, ale przynajmniej dłużej możemy się nią delektować. Polecam!

Moja ocena: 9/10

piątek, 9 marca 2012

Perfect women

Perfect Women 
Oto zasady zabawy:

Wybierz idealne kobiety w trzech kategoriach:
- perfekcyjna w swoim zawodzie,
- ideał urody,
- perfekcyjny styl.
Opublikuj na blogu obrazek z tagiem “Perfect Women”.
Napisz, kto Cię wyznaczył.
Przekaż zabawę innym blogerom.
Do zabawy zaprosiła mnie Megajra - dzięki :*
                    

                    Perfekcyjna w swoim zawodzie:

                                                        
                                                                            Birdy:

Jedna z moich ulubionych obok Florence Welch i Adele wokalistka. Jej magnetyczny głos wywołuje całą gamę emocji i hipnotyzuje, a w połączeniu z idealnie dopasowanymi tekstami piosenek tworzy niepowtarzalną całość. Birdy, mimo że jest tak młoda, bo to zaledwie nastolatka, tak wiele już osiągnęła i wciąż nas zaskakuje. Talentu można jej pozazdrościć, a przy tym wyróżnia się skromnością i autentycznością. Nie sposób jej nie kochać ;) 

                              

                                Ideał urody: 
             



 Troian Bellisario:
  Czyli serialowa Spencer Hastings z "Pretty little liars". Zastanawiałam się, czy umieścić ją jako ideał urody, czy może raczej jako ikonę stylu, ostatecznie jest jak jest. Jej uroda jest delikatna i eteryczna, co tu dużo mówić- też bym chciała tak wyglądać ;)











                               
                           Perfekcyjny styl:
Leighton Meester:
 Swoją opinię opieram głównie na jej postaci serialowej, a mianowicie Blair z "Plotkary", którą zna chyba każdy. Zawsze aż przyjemnie na nią popatrzeć, cenię nie tylko jej styl, ale też odwagę i oryginalność, w większości rzeczy, które ona nosi nie wyszłabym na ulicę. Nie mniej jednak mój zmysł estetyczny zawsze cieszy się na jej widok - perfect :)



środa, 7 marca 2012

#3. Stooos na marzec :D

              Konkurs już za mną, czasu więcej i na czytanie, i na pisanie, więc oto skutki: większość z biblioteki, aż dziw, że takie fajne pozycje można w niej znaleźć, aż zdecydować się trudno :) Luty nie był dla mnie zbyt obfity w lektury, więc podsumowania robić nie będę. Mam nadzieję, że w marcu będzie lepiej. Wkrótce powinnam też dodać "Perfect women", które u Was na blogach są już od dawna, ale jakoś nie mogę się za to zabrać. Może napisanie o tym tutaj mnie zmobilizuje, takie zobowiązanie :D A więc do rzeczy:


Od góry:
- "Niewypowiedziany" - Mari Jungstedt: z biblioteki, inny kryminał tej autorki pozytywnie mnie zaskoczył, mam nadzieję, że z tym będzie podobnie
- "A.B.C." - Agaha Christie": z wymiany na LC, już od jakiegoś czasu leży na półce, a ja, mimo że bardzo lubię tę pisarkę, wciąż nie mam czasu na przeczytanie
- "Miecz: Strażnicy Sampo I" - Timo Parvela: wygrałam w konkursie, a właściwie losowaniu, u Lady Boleyn :)
- "Uciekinier" - Stephen King: z półki z nowościami w bibliotece, nie mam pojęcia o fabule, wzięłam na chybił trafił, wystarczyło, że znam nazwisko
- "Wystarczy, że jesteś" - Małgorzata Gutowska- Adamczyk: z biblioteki, skusiłam się bo pokochałam "Cukiernię pod Amorem" :)
- "Zieleń szmaragdu" - Kerstin Gier: pożyczona od przyjaciółki (dziękuję :*), jestem w trakcie i stwierdzam, że świetna ^^
- "Zwiadowcy III" - John Flanagan: z biblioteki; druga część skończyła się w tak emocjonującym momencie!
- "Gone. Niepokój" - Michael Grant: po raz kolejny wracam do tej serii
- "Entliczek Pentliczek" - Agata Christie: kolejny kryminał z biblioteki

Post dodany, mogę wracać do czytania :) Miłego wieczoru, dnia, tygodnia Wam życzę!


wtorek, 6 marca 2012

"Pachnidło" - Patrick Suskind


Jan Baptysta Grenouille przyszedł na świat z wielkim krzykiem i złością, już od początku niosąc za sobą śmierć. Może gdyby wtedy, rzucony między odpadkami, nie rozdarł się wniebogłosy, jego matka bezpiecznie oddaliłaby się z miejsca, w którym go porzuciła? Może chłopiec nie zostałby otoczony opieką życzliwych ludzi? Może zmarłby wiele lat wcześniej niż było mu to pisane? Może wszystko potoczyłoby się inaczej, a 25 niewinnych dziewcząt i wielu innych ludzi, których spotkał na swej drodze, wiodłoby szczęśliwe życie? My nigdy się tego nie dowiemy, gdyż nie ma szczęśliwej wersji tej historii. Istnieje tylko taka, jaką znajdziemy na kartach powieści „Pachnidło”. Ostrzegam, że nie będzie to przyjemna droga przez zadrukowane strony, ze względu na znajdującą się na nich opowieść, która wydaje się zbyt okrutna, zbyt szalona i zbyt niewiarygodna, byśmy mogli przejść obok niej obojętnie.

Grenouille to niepozorny, trochę dziwaczny i zamknięty w sobie chłopak, jeśli w ogóle możne określić go tym mianem, gdyż żadnych ludzkich uczuć nie wykazuje i nie dane będzie nikomu kiedykolwiek móc stwierdzić, że w jakiś sposób postępował dobrze, że miał własny kodeks moralny. Gdyby mu powiedzieć co to jest zło, pewnie byłby bardzo zdziwiony, albo raczej pełen pogardy dla ludzi, którzy są tak głupi i naiwni, by się przejmować bliźnimi, wiarą, miłością. Według niego to bezsens i strata czasu, może dlatego, że nigdy tych uczuć nie doświadczył. Jego bogiem jest on sam, najzdolniejszy perfumiarz wszechczasów, zachowujący w głowie tysiące zapachów i zestawiający je w kompozycje, jakich nie znał świat. Tylko to się dla niego liczy, to jego życie, cel, nadrzędna wartość.

Patrick Suskind stworzył osadzoną głównie w XVIII-wiecznym Paryżu opowieść o mordercy, którego motywem jest pragnienie posiadania ludzkiego zapachu. Postać głównego bohatera to więc nie tylko kalkulujący na zimno zbrodniarz, nie wahający się przed niczym, ale też psychopata, zamknięty w swoim własnym świecie, a zarazem więzieniu – w szalonym umyśle. Oprócz wątku przewodniego mamy także okazję wsiąknąć w klimat epoki i dosłownie ją poczuć za pomocą zmysłu węchu. Patrick Suskind to pisarz i autor scenariuszy filmowych, urodzony w niemieckiej miejscowości Ambach w 1949 roku. Sławę zyskał dzięki powieści „Pachnidło”, która została także zekranizowana przez Toma Tykwera. Napisał także jednoaktowy monolog pt. „Kontrabasista”, wielokrotnie wystawiany na scenie niemieckich teatrów.

Historia napisana przez Suskinda jest perfekcyjna pod względem języka, który jest tak dopracowany, „dopieszczony”, że potrafi wciągnąć czytelnika choć przeważająca część fabuły nie ma w sobie nic interesującego. Czyta się tak przyjemnie, jakby słowa pisane były muzyką, idealnie skomponowaną i zapraszającą do dalszego słuchania. Moim zdaniem jest to największy atut książki, pisarz potrafi słowem zahipnotyzować czytelnika, który raduje się samym jego brzemieniem. Gdyby to była inna książka i inny pisarz, a temat przewodni, to jest opowieść o mordercy, taki sam, pewnie bym nie była zainteresowana lekturą, gdyby język był inny. Bo to on wprowadza do klimatycznego Paryża i skądinąd wcale nie tak znowu ciekawego życia Grenouille’a. Co do fabuły więc- pozostawia wiele do życzenia, mogłoby być więcej akcji, napięcia, ciekawych zdarzeń, tego tutaj zdecydowanie mi brakowało, choć zakończenia byłam bardzo ciekawe i przyznam, że takiego obrotu sprawy się nie spodziewałam.

„Pachnidło” zaskakuje dokładnym portretem psychologicznym bohaterów, są oni dopracowani, czytelnik może dogłębnie przyjrzeć się kierującym nimi motywom, ich sposobowi myślenia i stosunkiem do innych ludźmi. Główną postacią jest oczywiście Jan Baptysta Grenouille, psychopata, który niejednokrotnie mnie przerażał. Nienawidził ludzi, światła słonecznego, życia, było ono dla niego tylko przystankiem na drodze do osiągnięcia celu, tak samo traktował ludzi, których zabijał- nie odczuwał z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia, chyba nawet nie przeszło mu przez myśl, że robi coś złego. Zawsze stawiał siebie samego na pierwszy miejscu i nie przejmował się innymi-pisarz idealnie zobrazował jego charakter i życie, nie tylko zewnętrzne, ale też wewnętrzne. W powieści występuje narrator trzecioosobowy, na świat patrzymy zwykle z perspektywy Grenouille’a, ale nie tylko, bo też oczami pobocznych bohaterów, których spotykał na swej drodze. Jest to korzystny zabieg, gdyż dzięki temu możemy zobaczyć, jak postrzegali oni bezwzględnego mordercę.

Podsumowując, „Pachnidło” to historia człowieka, który od początku życia wykazywał najgorsze cechy i skłonności, złe traktowanie go przez innych także miało swoje konsekwencje w przyszłości – oto obraz psychopaty i historia jego życia, naznaczonego śmiercią i okrucieństwem. Brzmi to groźnie i interesująco, ale fabuła jest znacznie rozciągnięta w czasie, ciekawe wydarzenia występują w dużych odstępach, w związku z czym możne znużyć czytelnika, w związku z czym książkę polecam osobą, które czerpią przyjemność nie tylko z wartkiej akcji, ale także z formy w jakiej jest ona zawarta, czyli w tym przypadku przyjemnego i obrazowego języka.

Moja ocena: 7/10

piątek, 2 marca 2012

"Stowarzyszenie wędrujących dżinsów" - Ann Brashares



            Podczas zakupów, których głównym celem jest znalezienie sukienki dla Effy, Carmen dostrzega w niewielkim sklepie z odzieżą używaną spodnie: zwykłe, błękitne dżinsy, stare, ale w dobrym stanie,  na które pewnie nie zwróciłaby normalnie uwagi. A że cena okazuje się być przystępna nowy nabytek ląduje na dnie szafy dziewczyny. Jednak do czasu, gdy znajduje go tam Tibby i stwierdza, że leżą na niej idealnie pomimo jej szczupłej sylwetki. Podobnie dzieje się z Leną, Bee i Carmen, chociaż nie można powiedzieć, że ich figury są podobne. Od razu widać, że to dżinsy są magiczne. Ochrzczone jako Wędrujące Dżinsy mają towarzyszyć dziewczynom podczas ich wakacyjnych podróży i przypominać o łączącej je przyjaźni, niezachwianej przez dzielące je podczas letnich miesięcy odległości. Wystarczy spisać zasady dotyczące użytkowania spodni i w drogę. Tak więc Bridget wyrusza na obóz piłkarski, Carmen jedzie w odwiedziny do ojca, Lena wraz z siostrą zamieszkuje w Grecji u dziadków, a Tibby zostaje w domu i podejmuje się pracy w sklepie. Jak bardzo te wakacje zmienią ich życie? Jakie historie dziewczyny będą sobie opowiadać, gdy spotkają się pod koniec sierpnia? Czy będzie to czas pełen magii i nowych wrażeń, czy może raczej przepełniony tęsknotą za bratnimi duszami?  
                 
              Carmen, Bridget, Lena i Tibby zostały przyjaciółkami jeszcze zanim przyszły na świat, a to za sprawą swoich mam, która poznały się na zajęciach aerobiku dla kobiet w ciąży odbywających się w czasie wakacji . Nazywały się „wrześniowymi”, bo wtedy przypadały terminy ich porodów, koniec końców ich córki przyszły na świat w przeciągu 17 dni od zakończenia wakacji. Wkrótce drogi matek rozeszły się, ale tradycję kontynuowały ich pociechy, które na przestrzeni lat bardzo się zaprzyjaźniły i stały się dla siebie wszystkim. Teraz rozpoczynają wakacyjną przygodę z dala od siebie, muszą poradzić sobie same, wsparciem są dla nich Wędrujące Dżinsy i listy od przyjaciółek.
              
             „Stowarzyszenie wędrujących dżinsów” jest  pierwszą częścią czterotomowej serii autorstwa Ann Brashares. To przeznaczona dla młodzieży historia wielkiej przyjaźni, nieosłabionej przez upływający czas,  opowieść o dorastaniu i wkraczaniu w samodzielne życie , szukaniu miłości, zrozumienia, odkrywaniu siebie, swoich zainteresowań i pasji, czyli o tym co się liczy i jest ważne dla młodego człowieka. „Stowarzyszenie…” to pierwsza książka Ann Brashares, która odniosła wielki sukces, doczekała się nawet ekranizacji  w 2005 roku. Amerykańska pisarka urodziła się 30 lipca 1967 roku w Alexandrii, dorastała w stanie Maryland. Wraz z rodziną mieszka w Nowym Jorku. Najnowsza jej książka wydana w Polsce to „Nigdy i na zawsze” – historia miłości przekraczającej granice czasu.

             Nie mogę powiedzieć, że spisywałam swoje wrażenia z lektury na świeżo, jeszcze pod jej pozytywnym wpływem, bo nie było to moje pierwsze spotkanie z przyjaciółkami i Wędrującymi Dżinsami.  „Stowarzyszenie” to opowieść, do której się powraca, ja też tak uczyniłam pamiętając jeszcze jak duże wrażenie zrobiła na mnie ta książka. Nie mam na myśli tego, że jest ona bardzo ambitna czy refleksyjna, ale raczej emocje jakie wywołuje u czytelnika, jakie wywołała u mnie.  Choć pewnie wiele zdarzeń opisanych na kartach powieści z biegiem czasu wywietrzeje z mojej głowy, to jednak wspomnienia miło spędzonego z nią czasu pozostanie. Myślę, że mogę zakwalifikować „Stowarzyszenie” do moich ulubionych książek, wiem bowiem, że jeszcze nie raz do niego wrócę.
               
             Bohaterki, z którymi możemy zapoznać się podczas lektury to zupełnie różne charaktery, można nawet stwierdzić, że pisarka przedstawiła je na zasadzie kontrastu. Dzięki tak wielu przeciwstawnym cechom powstały barwne postacie i myślę, że utożsamienie się z którąś bohaterką, przynajmniej w pewnym stopniu, nie powinno sprawić problemu żadnej dziewczynie. Pozwala to bardziej wczuć się w opowiadaną historię, wprost idealną zarówno na letnie dni jak i każde inne, gdy tęsknimy za wakacjami i pełną swobodą – wtedy możemy odnaleźć to na stronicach książki. Język powieści jest przyjemny, prosty w odbiorze, ale przy tym barwny i plastyczny – świat Dżinsów stoi przed czytelnikiem otworem. Zachęcam do przeczytania i zrelaksowania się przy tej ciekawej i wzruszającej opowieści o przyjaźni nieznającej granic.

Moja ocena: 9/10